czwartek, 11 lipca 2013

Epilog.

                        It is the end, you know.


Nie przyszedł do Lei i Bojana, tak jak go prosiła mała Isabel.
Nie przyszedł, bo stwierdził, że już czas zrobić skok na głęboką wodę i zaprosił przyjaciół do swojego domu, w którym już od lat nie robił żadnych imprez.
Teraz ten dom lśnił wesoło światłami, a on siedział z Marc'iem Bartrą w salonie i się śmiali. Bez żadnych wyrzutów sumienia.
-Daj to twoje meksykańskie cudo - Bartra mówił o popisowej potrawce Jonathana. - Jestem już głodny!
-Wytrzymaj jeszcze trochę, nie ma jeszcze całej reszty. Zapewne spóźniają się przez Bojana.
Bartra zachichotał.
-Pewnie masz rację... O, dzwonek. To chyba oni- dokończył już do pleców Dos Santosa, który wyszedł do przedpokoju.
Cały klan Iniesta-Hernandez-Krkic władował się naraz do domu Jonathana, który z uśmiechem patrzył na to zbiorowisko.
Jak zawsze Camilla miała wiele do powiedzenia.
-Jonathan, tak mi przykro, że wyciągnęłam od ciebie kwestię tego ślubu... Przepraszam, może nie chciałeś ... - zaczęła, zupełnie nie wiedząc jak to ująć w słowa.
Dos Santos przerwał jej z uśmiechem.
-Cam, wszystko w porządku, i tak miałem wam powiedzieć. Po prostu przyspieszyłaś rozwój wydarzeń, ujmijmy to w ten sposób.
Lea przyglądała się uważnie lekko uśmiechniętej twarzy Jonathana.
-Moja własna córka powiedziała mi, że wygląda na to, że...
-Tak. - powiedział po prostu Jonathan.
-Tak się cieszę! - pisnęła zupełnie jak mała dziewczynka, ściskając przyjaciela.
-To nie znaczy, że nie żałuję, że jej tu nie ma.. Cieszyłaby się, widząc was wszystkich w moim mieszkaniu.
-Cieszy się. I jest tu na pewno. - zapewniła go poważnie Lea. - I jest szczęśliwa, widząc cię już spokojnego... szczęśliwa tak, jak na tym zdjęciu - wskazała na dużą fotografię, którą Dos Santos  powiesił na ścianie przedpokoju. Zdjęcie z ich ślubu... Jego ulubione, na którym stali przy różach, które tak się Isabel podobały. Niewiele miał tych zdjęć i cieszyły go tym bardziej. Pomyślał, że pokaże je przyjaciołom.
-Dziękuję, Lea, za wszystko. - ścisnął jej rękę.
-Chodźcie, chodźcie, jestem już głodny! - zawołał z salonu Bartra.
-Nie tylko ty! -zapewnił Bartrę Bojan, wchodząc do salonu i potykając się na progu.
-Jak zwykle - skomentowała Lea, kręcąc głową. - Nawet na weselu nie potrafiłeś normalnie przejść przez drzwi!
Dos Santos zaśmiał się.
-To prawda? - zapytał Camillę - Szkoda, że tego nie widziałem. Nie było mnie na tym weselu...
-Przygotowałam się na to pytanie - odpowiedziała, wskazując Xaviego z dwoma albumami - W sumie to... jesteśmy kwita. Ty nie byłeś u nas, my nie byliśmy u ciebie.
Skinął głową na znak zgody i zostawił ich w salonie, idąc podgrzać jedzenie. Gdy wrócił z całym stosem tortilli na talerzu, wszyscy świetnie się bawili, oglądając zdjęcia. Skupili się wokół Xaviego, który trzymał rozłożony na kolanach duży album.
-Nie było cię wujku na weselu rodziców, prawda? - zapytała Isabel - Nie widzę cię na zdjęciach.
-Nie było mnie, masz rację - przytaknął, rozkładając talerze. - Byliśmy z wujkiem Marc'iem tylko w kościele.

Nie był na podwójnym weselu Xaviego i Camilli, Bojana i Lei. Brali ślub pięknego, wrześniowego dnia, dwa miesiące po pogrzebie Isabel.
Wciąż był w tak kiepskim stanie psychicznym, że przeprosił przyjaciół za nieobecność zaraz po Mszy ślubnej.
Zresztą, niby był na ślubie, ale niewiele z niego pamiętał.
Tylko tyle, że był naprawdę piękny, a obie siostry wyglądały wręcz widowiskowo w obszernych, bogatych sukniach.

Nie zdążył podejść, by zobaczyć choć jedno zdjęcie, bo znów zadzwonił dzwonek i musiał wpuścić do środka Pedrito z Alex i Ainą, niezbyt zachwyconą tym, że musi przyjść o kulach.
-Cześć stary - przywitał go dziarsko Pedro. - Przywiozłem ci jeszcze jednego gościa, prawdę mówiąc, zgarnąłem go z dworca, bo nie wiedział gdzie iść. - Machnął ręką za siebie.
Za nim stał Jorge Lorenzo i niepewnie się uśmiechał.
-Nie podałeś mi adresu. - Wyjaśnił.
-Przepraszam! - szczerze powiedział Dos Santos i wyciągnął do niego rękę. - Wchodź. Właśnie odgrzałem tortillę.
Uśmiechnął się na samo wspomnienie wczorajszej dwugodzinnej rozmowy telefonicznej, podczas której sobie wszystko wyjaśnili. Cóż... w bardzo konkretny i dosadny sposób. Prawdę mówiąc, ta rozmowa w połowie była kłótnią, ale stanęło na tym, że w końcu Dos Santos przemógł swoje uprzedzenia i wyciągnął do Lorenzo rękę na znak zgody. Tym symbolicznym gestem było zaproszenie go do siebie właśnie na to spotkanie.
Prawdę mówiąc, było to pierwsze spotkanie na którym, na razie, się nie kłócili. Nie zamierzał się kłócić, w końcu dotarło do niego, że to nie ma sensu.

Niewiele pamiętał z pierwszej poważnej kłótni, kiedy to siedział nad grobem Isabel w pierwsza noc po pogrzebie. Jorge również tam przyszedł, a wtedy rozżalony Dos Santos wygarnął mu wszystko co myślał.
Choć nie pamiętał już, co to dokładnie było.
Prawdę mówiąc, niewiele pamiętał również z pogrzebu Isabel. Był wtedy tak nafaszerowany lekami na uspokojenie, a i tak niewiele mu pomogły. Patrzył na całą ceremonię i nie potrafił pojąć, jak to się mogło stać.
Mimo, że wiedział, że tak będzie.
Chyba nigdy nie byłby na to gotowy.

Rozmowa gładko się toczyła, młodzież siedziała w swoim gronie, co chwila wybuchając śmiechem. Zresztą podobnie, jak dorośli, bo Pedro Rodriguez znów opowiadał wszystkie dowcipy jakie znał. I za każdym razem dorzucał coś nowego.
-Wiecie co? - odezwał się nagle Dos Santos - Zauważyliście, że w zasadzie nie ma  dowcipów o miłości? Takich... w dobrym stylu? I o kilku innych najważniejszych rzeczach?
-Możliwe! -zgodził się Pedro, obejmując mocniej Alexandrę. Xavi z Camillą popatrzyli na nich z zainteresowaniem, a Iniesta się uśmiechnął.
- Tylko nie mówicie teraz, że nie warto się kłócić i tak dalej... Nie zniosę takich morałów - zaprotestował Bojan, odrzucając w przekomiczny sposób tradycyjnie za długą grzywkę z czoła - Nie lubiłem tego jako dziecko, nie lubię i teraz...
-Nie miałem zamiaru tego mówić - uspokoił go Jonathan - Bo Pedro już to chyba zrozumiał. I ja też... - popatrzył z lekkim uśmiechem na Jorge Lorenzo, który skinął potakująco głową.
-I nie tylko wy - zauważyła Lea, zerkając na Juniora, który trzymał nieśmiało Ainę za rękę.
-Myślę, że najważniejsze, zawsze jest gdzieś głęboko w nas i ... wcześniej, czy później musimy się z tym zacząć liczyć - dodał po namyśle Pedrito.
-Cóż, wiem o tym - odezwał się nagle Jorge Lorenzo. - I przepraszam jeszcze raz, ciebie, Jonathan i ciebie, Marc.
- W porządku. - odezwał się Bartra.
Jonathan tylko się uśmiechnął.
Czuł się szczęśliwy.
Miał przyjaciół i piękne wspomnienia tamtego lata, które już zawsze pozostanie najważniejszym w jego życiu. I kiedyś ta historia, jego i Isabel, się dokończy tak naprawdę. Ale to kiedyś...
Na razie - był bardzo wdzięczny przyjaciołom, bo rzeczywiście, bez nich nie poradziłby sobie.
Było wszystko w porządku.


                                                                Koniec.


_______________
Najważniejsze pozostało w nas, 
tacy tez będziemy za sto lat,
gdy zapytasz, ja odpowiem - tak.

Tym epilogiem już tak naprawdę kończę via blaugrana.
Miał wyglądać troszkę inaczej, ale w trakcie pisania poszedł w inną stronę xD Nie bójcie się - koniec byłby taki sam, może trochę mniej, hm filozoficzny ;)

Drogie czytelniczki, nie macie pojęcia, jak bardzo jestem Wam wdzięczna, że dotrwałyście ze mną do końca. Dziękuję Wam, za poświęcony na losy Jonathana i Pedro czas, za każdy komentarz (a każdy z nich był naprawdę piękny), za to, że czytałyście to przede wszystkim.
Najbardziej chcę podziękować Dolence (twoje komentarze to jak kolejna historia! :) ) i Savonie/Vi, bo wiecie, jak ciężko mi było z ta historią. Tym bardziej się cieszę, że to czytałyście...
Zielona, Konstancja i Nat - wasze spostrzeżenia były bardzo cenne, trzeźwe uwagi co do nieścisłości w fabule pomogły uczynić tego bloga choć troszkę lepszym. Dziękuję za wytrwałość :)
Dziękuję także wszystkim innym czytelnikom, którzy byli, może czytali, a nie komentowali (skądś te prawie 5000 wyświetleń się musiało wziąć - jestem w szoku!), albo przestali komentować ;)

Mam nadzieję, że ta historia się Wam naprawdę podobała...:) I za to dziękuję.
Mogę dodać tylko, że mi szkoda, że nie mogłam bardziej rozwinąć wątków bohaterów z plaza catalunya.. Widzicie, początkowo to miał być tylko blog o Pedrito albo o Dos Santosie. Stwierdziłam jednak, że historia Isabel jest zbyt ciężka, żeby ją zaserwować solo i zmiksowałam oba wątki, co zaskutkowało odstawieniem na bok Xaviego i spółki. Zrobiłam jednak co mogłam ;)
Isabel miała być łyżwiarką ;) Nie chciałam jednak gmatwać tej historii bardziej...I tak ciężko się było połapać xD
Dumna jestem jednak z tego, że trzon opowieści pozostał niezmieniony od początku do końca i że doprowadziłam do końca bloga, a były chwile, gdy go chciałam zawiesić...

Co będzie dalej?
Graffiti robi sobie urlop. Do końca lipca.
Na pewno dokończę ostatni skok. Tego możecie być pewne.
Co z historią Silvy? Jest tam prolog, ale... Nie ma pomysłu na dalszą część. Ze smutkiem więc mówię, że prawdopodobnie nic z tego nie będzie, albo napiszę całość i dopiero wtedy ją wstawię. Na pewno was poinformuję, jeśli tak się stanie. Chciałabym, żeby tak było.
Wtedy spotkałybyśmy się TU.

Jeszcze raz Wam wszystkim bardzo dziękuje, ostatni raz na via blaugrana. Dziękuję w imieniu moich bohaterów xD

Ściskam Was wszystkie, do zobaczenia ! :)
graffiti.