- Dlatego nie chciałaś przyznać się do miłości? - zadał na głos pytanie Jonathan, patrząc się w płytę nagrobną i przesunął w cień za ławeczką pudełko z lodami pistacjowymi zakupionymi w ulubionej lodziarni. - Gdybyś się nie broniła... Ale udawało ci się. Nic nie wiedziałem. Do czasu... I oczywiście sam do tego nie doszedłem.
Zwiesił głowę, zamykając zeszycik.
-Jonathan, siedzisz tu chyba dwie godziny. Zaraz ci te się lody roztopią! - usłyszał za sobą głos należący niewątpliwie do Pedro Rodrigueza, a potem dojrzał jego wymowne spojrzenie w kierunku siatki w kącie pod ławką. - Nie gniewaj się, ale jesteś przeziębiony, strasznie wieje, a w następnym meczu już musisz zagrać!
Dos Santos machnął ręką.
-Wiem.
-Jonathan... Chodźmy.
-Zaraz. - niezgrabnie schował do kieszeni zeszycik i zapatrzył się w krajobraz za cmentarzem. - Pedro, nie gniewaj się, ale to mi naprawdę pomaga. Zaczynam więcej rozumieć, poukładałem sobie parę rzeczy...
Kanaryjczyk poklepał go po ramieniu ze zrozumieniem.
-Jasne, rozumiem! I się ciesze, bo widać po tobie, że jest choć odrobinę lepiej. A teraz czeka nas mecz w telewizji, szkoda, że nie gramy... - zmarszczył brwi i spojrzał na grób - Sorry, Isabel, ale zabieram go na mecz, bo tu się przeziębi, a tego byś nie chciała, co? Na razie! - -pociągnął zdumionego Dos Santosa za rękaw. - Kupiłem paluszki cebulowe, są pyszne. Alex nie ma bo idzie do Monici Fabregas. A, weź te lody, bo ci się już pewnie roztapiają...
Meksykanin musiał się uśmiechnąć. Wesoła paplanina kolegi każdemu by poprawiła humor.
Chłodne wnętrze lodziarni starego Jorge Sali zachęcało, żeby zostać w nim dłużej. Jonathan skończył najwolniej, jak tylko mógł, swoją porcję lodów, marząc o tym, żeby przez ten czas jakimś cudem zelżał upał panujący na zewnątrz. Niestety, miny ludzi przechodzących za oknem wcale na to nie wskazywały i Meksykanin musiał pogodzić się z informacją, że upały panujące w całej Hiszpanii będą panoszyły się jeszcze długo.
Co też zaraz potwierdził głos wydobywający się z radia.
Jonathan jęknął w proteście i stwierdził, że wobec takiego stanu rzeczy zakupi pudełko lodów dla przyjaciółki leżącej w szpitalu Sant Pau.
-Na pewno poprawi jej humor - mruknął do siebie, zwracając uwagę czujnego jak zawsze właściciela lokalu, który wycierał szmatką witrynę chroniącą lody.
-Twoja przyjaciółka ma szczęście, że ciebie zna. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Za każdym razem jak cię widzę, masz coś dla niej przy sobie.
-Och, panie Jorge. To nic takiego. Poproszę opakowanie lodów pistacjowych - zmarszczył brwi. - Dlaczego ją to musiało spotkać?
Zamarł, zdając sobie sprawę, że wyrwało mu się nieopatrznie pytanie, na które bezskutecznie szukał odpowiedzi od dłuższego czasu.
Starszy pan starannie zapakował zimne pudełko z namalowanymi zielonymi gałkami lodów w ładną siatkę i wystukał cenę.
-To nie zależy od nas. - odpowiedział w końcu. - Ale cokolwiek by się nie stało, twoja obecność na pewno jej pomoże. Nie możesz jej zostawić samej. Wiem co mówię. - zamilkł na chwilę, obserwując wysuwający się z szelestem paragon. - 12 euro. Wiem, że jesteś tam codziennie, ty i jej brat. - dodał, odbierając pieniądze od zaskoczonego chłopaka - Moja żona jest w tym samym szpitalu. - wyjaśnił.
-Och...eee...nie wiedziałem. Przykro mi. - wymamrotał Dos Santos, zbity z tropu. - Dziękuję...to... ja chyba już pójdę. No wie pan, to trochę daleko, a obiecałem, że będę na trzynastą.
Zaczerwienił się, odbierając siatkę.
Niebieskie oczy sprzedawcy uśmiechały się do niego ciepło.
-Idź Jonathanie. Pozdrów ją ode mnie. I...-dodał, widząc, że chłopak się już odwraca do wyjścia. - Tak myślę, że ona chyba nie jest ci obojętna. Nie bój się swoich uczuć.
Przestraszony Dos Santos wybiegł z lodziarni, mało nie wpadając pod przejeżdżający właśnie samochód.
-Ej, ty chłopcze, dobrze się czujesz?! Chcesz, żebym cię rozjechał?!
Zignorował kierowcę, uciekając przed własnymi myślami.
-Jeszcze paluszka? - przed nosem Dos Santosa wylądowała otwarta paczka paluszków, kolejnej po czekoladzie manii Pedro Rodrigueza.
-Chętnie. - zgodził się i wyciągnął z paczki kilka z nich.
Mecz, w którym Barcelona widowiskowo rozjechała dużo niżej notowanego rywala, Dos Santos oglądał na miękkiej domowej kanapie stojącej w salonie Pedro Rodrigueza, notabene w towarzystwie właściciela. Mecz był dość prosty, piłkarze spokojnie przerzucali piłkę między sobą, nie zwracając prawie uwagi na rywali. Trener Andres Iniesta tym razem nie rwał resztek włosów z głowy,a jedynie stał w miejscu z zadowoleniem obserwując swoją drużynę. Grali właściwie wszyscy najlepsi jego zawodnicy, oprócz Jonathana i Pedro. Jeden z racji pogłębionego przeziębienia, a drugi czerwonej kartki, mieli na to spotkanie pauzę i oglądali je w domu.
-No, jeszcze dziesięć minut i chłopaki wracają do Barcelony z kompletem punktów. - skomentował z zadowoleniem Pedro, rzucając kolejnym słonym paluszkiem w Jonathana. Dos Santos złapał go w locie, łamiąc go i zjadł jedna połowę, a drugą odrzucił koledze.
-Pedro, nie zachowuj się jak dziecko. Czy musisz na każdym meczy rzucać paluszkami?
-Ale wcale nie na każdym! - oburzył się Pedro, a Jonathan parsknął śmiechem. - Na finale nie rzucałem! Przecież siedziałem wtedy w rezerwie...
-Miałaś wrócić yyy... za godzinę? - bąknął zdziwiony Kanaryjczyk - Paluszki? A po finale to co to było, hmm? - Alexandra uniosła wysoko brwi, powodując niekontrolowany napad jeszcze głośniejszego śmiechu. - To też się zalicza do meczu. Pedro, czasem mam wrażenie, że Aina jest od ciebie dojrzalsza.
-Alex, ale...
-Nie tłumacz się Rodriguez, ja wiem swoje.
Dos Santos rzucił kolejnym paluszkiem w żonę Kanaryjczyka i schował się za kanapę, przeczuwając atak złości Alex.
Szpitalny korytarz również był chłodny, ale w zupełnie inny sposób, niż przytulny lokal pana Sali. Tutaj dawało się wyczuć wyobcowanie i napięcie, a na Carrer del Mar atmosfera była radosna. Nawet promyki słońca tańczyły tam wesoło na szybach, tutaj były zimne i nie przenikały do wnętrza sal.
Kroki przechodzących ludzi odbijały się ponurym echem, co strasznie denerwowało Dos Santosa. Bartra pożegnał się z nim i Isabel, wezwany przez lekarza poszedł z nim porozmawiać, a potem chciał jechać do domu, zdać sprawozdanie rodzicom. Jonathan został sam z przyjaciółką, jednym uchem słuchając jej radosnej konwersacji z Pedritem, Alex i Leą Iniesta za pomocą rozłożonego na kolanach laptopa. Tamta trójka robiła wszystko, żeby rozwalić swój komputer, sądząc z niekontrolowanych ruchów ich kamerki od skype'a i przepychanek widocznych doskonale na ekranie. Isabel z zadowoleniem słuchała ich relacji z finałowego meczu Euro 2012, zajadając się lodami sprezentowanymi jej przez Dos Santosa.
Jonathan prawie nie zwracał uwagi na tą konwersację, bo wjego mózgu szalała burza myśli. Zastanawiał się, jakim cudem pan Sala tak trafnie zdiagnozował to, czego Dos Santos nawet nie nazwał i wyrzucił w głąb mózgu, wiedząc, że Isabel go odrzuca i nie ma najmniejszych szans na jej zainteresowanie.
Wcale mu nie pomógł fakt, że gdy się odwrócił, by rzucić na nią okiem, przesłała właśnie buziaka Rodriguezowi. Przypomniał mu się niefortunny pocałunek na Rambla del Mar tamtej chłodnej nocy.
Zazdrosny? Mało nie jęknął, słysząc to cichutkie pytanie w swojej głowie. Musiał się poddać bez walki. Pan Sala nazwał to, z czego on zrezygnował. Był zakochany.
Do sali weszła pielęgniarka, przerywając tok myślowy Jonathana i wesołą rozmowę Isabel.
-Szanowny pan już pójdzie, za dziesięć minut będzie cisza nocna. Pani Isabel musi odpocząć. - rzuciła mu krótkie spojrzenie i się uśmiechnęła podchodząc do dziewczyny. Jonathan podniósł się niechętnie z łóżka, ucałował policzek przyjaciółki i uśmiechnął się.
-To dobranoc, Isabel.
Pielęgniarka podała jej lekarstwa, zasunęła rolety na oknie i wyszła, przypominając Dos Santosowi, że ma opuścić szpital.
Chłopak pomachał przyjaciółce i wyszedł.
-Jonathan...!
Zmarszczył brwi, ale zawrócił. Pal licho pielęgniarkę, Isabel go zawołała...
-Co jest, Isabel?
-Zostań ze mną... boję się - poprosiła go z rezygnacją.
-Alex, a może jednak paluszka? -Pedro ze słodką minką wyciągnął rękę z opakowaniem w stronę blondynki. - No wiesz... Tak na zgodę. przecież też je lubisz. A Barcelona wygrała mecz, trzeba to uczcić.
-Jedzeniem paluszków? - Alex mimo woli się roześmiała. - Jonathan, wstań z tej podłogi, przecież ci nic nie zrobię.
Dos Santos wychynął zza oparcia z głupią miną.
-Na pewno... - zaczął, ale nie skończył, bo Pedro właśnie podszedł do Alex i dalej próbował ja zmusić, żeby przestała udawać, że się gniewa i żeby się poczęstowała. I usiłował to właśnie zrobić za pomocą całusów, przed którymi blondynka się sprytnie uchylała. W końcu rzucił na oślep do tyłu paczkę z paluszkami, nie zwracając uwagi na to, że trafił nią Dos Santosa w twarz i mocno przytulił Alexandrę.
-No nie złość się juz księżniczko...
Jonathan poczuł ukłucie w sercu. To tak przypominało mu inną sytuację, dobre kilkanaście lat temu...
Zupełnie zapomniał, że bała się ciemności. Położył się więc cicho na sąsiednim, pustym łóżku i obiecał, że poczeka, aż zaśnie. Leżał chwilę cicho, wsłuchując się w jej oddech i rozmyślając o swoich uczuciach, o wygranej kolegów w finale, o ich żywiołowej radości. Wiedział, że impreza dalej tam trwa. A oni byli tutaj, w uśpionym już nocą szpitalu i mogli ich wspierać jedynie na odległość. Na szczęście to wsparcie się przydało.
-Jonathan?
Drgnął lekko, ale odwrócił się do niej spokojnie, podpierając się na łokciu.
-Co? Jestem tutaj, nie bój się. - podniósł się i przysunął się w ciemności bliżej jej łóżka Wymacał jej dłoń i lekko ją uścisnął. - Jestem i zawsze będę. Kocham cię księżniczko. - wypłynęło mu bezwiednie z ust.
Poczuł jak znieruchomiała na dźwięk tych słów.
-Nie, Jonathan. Proszę, powiedz, że tego nie powiedziałeś... - jej przerażony głos zabrzmiał wręcz rozpaczliwie. Jonathan przyjrzał się jej twarzy, na tyle, na ile pozwalał mu ciemny pokój. Dostrzegł w jej oczach coś, co próbowała ukryć. Ostatni fragment układanki w jego mózgu wskoczył na miejsce. Jak mógł być tak tępy?
-Tak bardzo nie chciałam, żebyś się zakochał. Chyba mi się...nie udało.
Odchrząknął, słysząc to nieświadome potwierdzenie swego toru myślowego i wziął jej drugą rękę w swoje, a potem obie delikatnie ucałował.
-O mnie się nie martw. Jedno zmartwienie więcej nie sprawi mi różnicy. Natomiast ty będziesz miała jedno mniej. Będzie ci ... łatwiej. Zobaczysz. Przecież wiesz, że zawsze będziesz miała we mnie wsparcie, więc... czemu je odrzucasz?-Jonathan... Ale....
Przewrócił oczami, choć wiedział, że Isabel w ciemności rozpraszanej jedynie słabym światłem zza rolet okiennych raczej tego nie zobaczy. Błysnęły mu przekornie białka oczu. Uścisnął jej ręce jeszcze raz.
-Spójrz mi w oczy i odpowiedz na jedno pytanie. Kochasz mnie? Tak, czy nie? Tylko szczerze.
-T...tak... Kocham. Tylko, że...- zamilkła, zdając sobie sprawę z bezzasadności tłumaczeń swoich obiekcji przy stanowczym uporze chłopaka.
Zapadła po jej słowach ciszę przerwało w końcu głośne odetchnięcie Dos Santosa.
-No, już myślałem, że tego nie powiesz.
Uśmiechnęła się do niego słabo, z rezygnacją pozwalając, by pocałował ją w słony od łez policzek, a potem w usta.
-Naprawdę cię kocham, Isabel. Bez względu na wszystko.
____________________
No...dobra.
Nie wiem czy wyszło, nie wiem, czy się wam spodoba, w ogóle nic nie wiem.
Przepraszam za długość czasu, od ostatniego odcinka. Nie mam zbytnio weny, ale nie zawieszam, bo zostało już tylko trzy odcinki. Niewiele, prawda?
Powiedzcie mi, u kogo mam zaległości i nie skomentowałam, bo chyba takowe posiadam, prawda?
To... byłoby na tyle?
wasza graffiti.