-No, szybciej!
Czerwone światło błysnęło akurat wtedy, gdy Pedro dojechał do pasów. Fala ludzi wtoczyła się na jezdnię i ani myślała się skończyć, a co gorsza, przejść szybciej.
A jemu się śpieszyło i to bardzo.
-Do diabła z ta sygnalizacją! Ci cholern... - dłoń Alexandry położona na jego zaciśniętych na kierownicy rękach przerwała tą tyradę. Spojrzał na pobielałe kostki palców i rozluźnił nieco ręce. Wciągnął ze świstem powietrze. Dotyk Alexandry uspokoił go od razu, działał tak na niego zawsze.
-Uspokój się, kochanie, nic nie zrobisz przecież, zaraz powinno być zielone. - przejechała ręką lekko po jego włosach.
Pedro skinął głową i zerknął najpierw na sygnalizator świetlny, a potem na znacząco bladą twarz Ainy i zmarszczył brwi. Jego córka przygryzła wargi, jednocześnie starając się jak najbardziej odsunąć od siedzącego obok Juniora.
-Aina, aż tak cię boli ? Wytrzymaj, już dojeżdżamy. - zapewnił ją z troską, jednocześnie posyłając w myślach wiązankę pod adresem drogowców i wszelkich instalacji ruchu drogowego. Nie dokończył jej jednak wyrafinowaną puentą, bo zapaliło się tak długo oczekiwane światło i mógł popędzić do szpitala.
Uśmiechnął się jeszcze do Alex, dziękując w duchu za to, że z nimi pojechała, bo inaczej pewnie nie wytrzymałby nerwowo. W tym związku to ona była oazą spokoju w sytuacjach kryzysowych. Wrażliwy Pedro nie potrafił sprostać psychicznie momentom, w którym jego bliskim działo się coś złego.
Skręcając gwałtownie na tyle razy odwiedzany parking szpitala Sant Pau (pech chciał, że był on najbliżej), zobaczył przez moment w lusterku bocznym nieco przestraszoną twarz Juniora. Przypomniało mu to niecodzienny widok jaki zastał pół godziny temu, otwierając drzwi własnego domu. Widok bledziutkiej Ainy z dziwnie napuchniętą i wygiętą nogą, opierającą się na znienawidzonym rówieśniku przyprawił go o zawrót głowy.
Rozszarpałby syna Krkiciów, gdyby nie zjawiła się zaraz Alexandra.
-Aina, dasz radę pójść sama? - dosłyszał pytanie swojej żony, skierowane do wysiadającej z trudem z samochodu dziewczyny.
-A jak myślisz, mamo? - jęknęła Aina - Ał!
-Mogę cię wziąć na ręce - Zaproponował z wahaniem Pedro Junior, zerkając ze skruchą na swego ulubionego wujka. Ból wymalowany na twarzy Ainy przerodził się niemal natychmiast we wściekłość.
-No chyba sobie kpisz!
-Aina, ja cię na pewno nie zaniosę do lekarza, przykro mi. Mam problem z kolanem - przypomniał córce Pedrito. - Więc jeśli chcesz dostać się tam jak najszybciej to... - tym razem ostrzegawczo położona mu na ramieniu dłoń Alex nie powstrzymała irytacji Rodrigueza. - ... nie rób szopki.
Chwilę później byli już na oddziale chirurgicznym, skierowani tam z pogotowia. Lekarz obiecał poskładać wzorowo nogę dziewczyny, a oni zostali w poczekalni.
-Chcesz kawy, kochanie? -Kanaryjczyk zwrócił się do żony, chcąc przerwać zapadłą nagle ciszę. Skinęła głową, więc wyruszył na poszukiwanie budki z napojami. Nie chciał siedzieć w miejscu. Nie lubił tego równie mocno jak szpitali, a przecież w jego osobistym życiu nie wydarzyła się jeszcze żadna straszna tragedia. Miał raczej miłe wspomnienia, choć sam fakt, że to szpital, odejmował im wiele uroku. Traktował ten budynek jak konieczne zło.
Ale to tu dowiedział się, że zostanie ojcem rozkosznej, małej dziewczynki.
To tu urodziła się Aina.
Tutaj tyle razy odwiedzali Isabel.
Domyślał się, jak czuje się w tym miejscu Jonathan Dos Santos i ścisnęło mu się serce. Poczuł się źle z tym, że trochę o nim zapominali. On i Bojan, mieli swoje rodziny i odkąd przestali grać, ich kontakty z przyjaciółmi z boiska nieco się rozluźniły. Andres Iniesta, z racji bycia trenerem, coś tam wiedział. Jego siostry, o ile wiedział, czasem zachodziły do Meksykanina. Lea była przyjaciółką Isabel.
Tyle Dos Santos. A Marc Bartra?
Przypomniał sobie wielkie, zielononiebieskie oczy kolegi, w których spojrzeniu kryły się przebyte cierpienia.
Pedro nie do końca się orientował w relacjach, jakie mieli Jonathan i Isabel. Domyślał się, że coś tam zaszło, coś, czego ani Jonathan, ani Marc im nigdy nie powiedzieli. Wiedział, że to po części kwestia dumy, która nie pozwalała im na użalanie się, choć o wiele lepiej byłoby, gdyby podzielili się tym z postronną osobą.
A skoro żaden z nich tego nie zrobił, to znaczy, że nie spełnili dobrze roli przyjaciół w tamtym ciężkim okresie.
Ta bolesna konkluzja tak zadziwiła Kanaryjczyka, że aż przystanął w miejscu.
Nie, nie. Potrząsnął głową, przy okazji lokalizując przy korytarzu prowadzącym na klatkę schodową poszukiwany automat do kawy.
Starali się wtedy wszyscy pomóc przez to przejść obu chłopakom. No i Isabel.
Ale pewnie zawsze będą mieć jakieś wyrzuty sumienia. Będą przychodzić myśli, że mogło być inaczej.
Zakupił odpowiednią kawę, taką, jak Alexandra zawsze zamawiała, latte z dużą ilością mleka i cukru.
Taką jak zawsze brała, gdy przychodzili do Isabel.
-Uśmiech poproszę! - Już na korytarzu było słychać wesoły głos Davida Silvy, który najwyraźniej robił jakieś zdjęcia. Pedro się uśmiechnął, przyspieszając kroku. Odkąd reprezentanci Hiszpanii zaczęli wakacje i część z nich zjechała w końcu do Barcelony, albo była choć przejazdem, nie było dnia, żeby Isabel nie miała jakichś gości. Wiedział, że Marc był im za to wdzięczny.
Gdy wszedł do sali, został od razu oślepiony fleszem wypasionej lustrzanki Davida, który to odbił się od elegancko wypolerowanej powierzchni pucharu stojącego na łóżku.
Zerknął w bok na Silvę, który zerwał się z podłogi i podszedł sprawdzić czy zdjęcie się udało. Za nim wstał Pepe Reina i Pedro już wiedział skąd nagroda za wygrane Euro znalazła się w szpitalu Sant Pau.
Tylko Silva i Reina mogli coś takiego zrobić.
-O, cześć Pedro! - powitał go David, szczerząc się tak, że ze skośnych oczu zrobiły mu się wąskie szparki. - Chyba musimy powtórzyć zdjęcie, bo przyszedł nasz Pedrito.
Kanaryjczyk zignorował Silvę, bo dostrzegł za Camillą, obejmowaną przez Xaviego, znajome blond włosy. Machnął więc tylko ręką, co miało być i odmową i powitaniem i przemknął do swojej blondynki, by się z nią przywitać.
-Cześć, Alex. Czemu nie powiedziałaś, że tu jedziesz, przyjechalibyśmy razem. - mruknął z wyrzutem i pocałował mocno jej miękkie usta.
Alex nie dała rady odpowiedzieć, więc tylko go mocniej przytuliła.
-Och, Pedro! - usłyszał głos Isabel, która go w końcu dostrzegła. - A więc jednak się zakochałeś! Jonathan mi mówił, ale ja mu nie wierzyłam. Ale teraz widzę, że miał rację. Alex - uśmiechnęła się szeroko - jak tego dokonałaś?
-Właściwie, to, ja też bym się chętnie dowiedział - zaśmiał się Marc Bartra. - Bo przecież tak się nie znosiliście.
-A ja podejrzewam, że pewna czekolada miała coś z tym wspólnego! I spalony też! - odezwał się z kąta Bojan, odrzucając za długą już grzywkę z czoła.
Rodriguez przysunął bliżej do siebie Alexandrę i posłał Bojanowi mordercze spojrzenie.
-Milcz, Bojan... Na razie tylko proszę.
Wszyscy się zaśmiali.
Silva namiętnie pstrykał co chwilę fotografie, Pedro nie miał mu tego za złe. Cuco miał talent, może nie aż tak dostrzegalny jak u Camilli, ale miał. I uwielbiał z nią rywalizować o najciekawsze ujęcia.
Ana usiadła na skrawku łóżka, biorąc na ręce małą Valerię, która dotychczas spała sobie w nosidełku.
-Czekolada? To musiało być ciekawe... - Isabel, która przyglądała się z uśmiechem błyszczącemu pucharowi, odłożyła go na dół, na podłogę i pogładziła po rączce córeczkę Iniestów.
-Mam jeszcze jedną teorię - zaśmiał się na ten widok Bojan - I ma ona dużo wspólnego z tym, że kiedy urodziła się Valeria, nasz Pedrito musiał odwozić Alexan....
-Hahahah, nie mogę, Bojan, serio?!- zaniósł się śmiechem Marc. - Ej, a może coś w tym jest! Bo patrz, Pedrito cię udusi za chwilę, spójrz.
Rodriguez poczuł jak mu czerwienieją uszy, gdy poczuł na sobie rozbawione spojrzenie ciemnych oczu Bartry.
-Bojan, ostrzegam cię ostatni raz, zamilcz, albo wniosę sprzeciw na twoim ślubie, mówię poważnie...
Lea szturchnęła Bojana dosadnie w bok, bo chłopak przestał się śmiać i zwinął się w pół, rozmasowując bolące żebra.
-Chłopcy, ale ja zapytałam tak tylko dla żartu... Wiecie, kto się czubi, ten się lubi. Jeśli nie chcą powiedzieć, to zostawcie ich w spokoju, każdy ma swoje małe tajemnice, nie pozbawiajmy ich tego. - załagodziła sytuację Isabel. - Poza tym, serio cię podziwiam, Pedro, zakochać się drugi raz, po czymś takim, jak odstawiła twoja była, to musi być niełatwe. Zakochać się, gdy masz jakieś przeszkody na drodze do szczęścia, jest naprawdę trudno... Alex, będziesz szczęśliwa z Pedritem!
-Już jestem szczęśliwa - uśmiechnęła się serdecznie Alex.
-Jasne, spróbowałabyś mówić inaczej, Alexandro! Dzięki Isabel - uśmiechnął się do dziewczyny Kanaryjczyk. Przyjrzał się jej bladej ostatnio twarzy i stwierdził, że wyglądała na kogoś, kto wie, o czym mówi.
Jeszcze bardziej utwierdziło go w tym przypuszczeniu spojrzenie Jonathana, jakim obrzucił Isabel, bawiącą się z rozbudzoną już Valerią.
Nie było to maślane spojrzenie romantycznego i niezdarnego do kwadratu Bojana, nie była to nieśmiała czułość Andresa Iniesty, ani nieco zbyt opiekuńcze spojrzenie Xaviego.
To było spojrzenie człowieka, który wie, że istnieją rzeczy niemożliwe, ale i beznadziejne, spojrzenie człowieka, który nie widzi dla siebie jasnej przyszłości.
Pedro poczuł się zbędny, widząc jak Isabel odwzajemnia uśmiech Dos Santosa z nutką smutku.
Wrócił z powrotem na oddział chirurgiczny, niosąc ostrożnie plastikowy kubeczek, parzący mu opuszki palców. Bez problemu odnalazł drogę powrotną, skręcał właśnie w właściwy korytarz, gdy usłyszał za sobą czyjś zdyszany oddech i szybkie kroki. Odwrócił się, o mało nie wylewając kawy na siebie i uśmiechnął się nieco zdziwiony patrząc na Bojana.
-Nie...mam...sił...do...tego...chłopaka. - wydusił z siebie Krkić, próbując ustabilizować oddech. - Własnie dzwoniła do mnie twoja żona... Co znowu zmalował?!
-Tym razem to nie on. - Zapewnił spokojnie Pedro, klepiąc go po barku. - Ale jest tutaj, to pewnie dlatego Alex dzwoniła.
-Acha, to lepiej. A jak Aina?
-Złamanie nogi, ale już się nią zajęli. Chyba nic poważniejszego... Jest tylko potłuczona, a to wyjątkowo dobrze jak na upadek z dachu szkolnej przybudówki.
-Z dachu?!
-Taaak, z tego co wiem, dobudowali tam nową część, coś w rodzaju garażu na rowery. To jest doczepione jakby do szkoły i wyszli sobie na dach przez okno. Koledzy Juniora ją namówili. Potknęła się i spadła. Muszę z nią o tym porozmawiać, tylko niech na razie ochłonie.
-Współczuję wam, to nie mogło być miłe... No...a skąd w tym wszystkim mój syn?
Pedro upił nieco zbyt jeszcze gorącej kawy i uśmiechnął się lekko, widząc zmieszanie Bojana.
-Junior przywiózł Ainę do domu. Jak ich zobaczyłem w drzwiach wejściowych, to myślałem, że zawału dostanę. I też na początku pomyślałem, że to Junior, wybacz Bojan.
-Wiem - machnął ręką Krkić - Ja sobie z nim nie radzę. Nigdy nie umiałem się z nim dogadać, nawet go nie uderzyłem. Nie jestem osobą, która się ucieka do pomocy pasa - zaśmiał się.
Dochodzili już do sali, gdy rozbrzmiał krzyk wściekłej Ainy.
-Ty debilu skończony, zejdź mi z oczu!!
Pedro i Bojan spojrzeli po sobie.
-Cofam moje wcześniejsze słowa - wymamrotał Bojan - Tym razem to na pewno Junior coś zmalował.
-WYNOŚ SIĘ STĄD KRKIĆ!
-Aina, spokojnie. Wszyscy już wiemy, jaką masz skalę głosową, więc nie musisz się już tak popisywać.- zareagował Pedrito, wchodząc do sali zaraz za Bojanem, który zdążył się jeszcze potknąć o kosz stojący przy wejściu. - O co chodzi? - dodał, oddając kawę Alexandrze i patrząc na rozzłoszczoną córkę.
-Spójrz sam, tato - warknęła jego córeczka, zamaszystym gestem wskazując na gips. - Wujku, zabierz go stąd!
-Ale to nie jego...-zaczął Rodriguez, ale zamilkł, widząc rozmieszczony na samym środku gipsu na nodze Ainy wielki napis "Następnym razem skoczymy na bungee! Twój Juniorek".
Nie mógł się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.
-Aina, dziecko, przecież to nic takiego! - przytulił lekko córkę do siebie.
-Tato! Proszę cię, on to robi specjalnie! Nie chcę go widzieć! - nagle zdziwiona przerwała swą tyradę, by spojrzeć za niego na drzwi. - Dzień dobry!
Teraz odwrócił się i Pedro, rejestrując po drodze, przerażone spojrzenie Bojana i rozbawiony wzrok Alexandry i Juniora.
-Usłyszałam swoje nazwisko, co nie było trudne, zważywszy na to, że słychać było na pół korytarza. Tak sobie pomyślałam, że to zapewne któryś z was. - Pani Krkić, wciąż dziarska pielęgniarka, zmierzyła surowym wzrokiem i syna i wnuka. - Jaki ojciec, taki syn!
-Mamo! - Jęknął Bojan.
-Przepraszam! - bąknęła Aina, unikając rozbawionego wzroku swojej mamy - Nie chciałam być taka głośna.
-To co, gips założony, możemy jechać do domu? - zmienił temat Rodriguez.
-Tato nie chcę jechać do domu. Możemy podjechać do Parc Guell? - poprosiła go niepewnie Aina.
Pedro usmiechnął się bezwiednie, przywołując na myśl wspomnienia.
Jednym z ulubionych miejsc Pedrita w Barcelonie był Parc Guell. Odgrodzony od reszty starego miasta, wysokim ceglanym murem, skrywał kolorowy świat niedokończonych domków rozmieszczonych w ogrodzie. Pedro bardzo lubił tam zachodzić, najczęściej rano, gdy jeszcze nie było fali turystów, którzy błyskali co chwilę fleszem, albo późnym wieczorem. Nie zawsze wtedy było tak cicho i spokojnie, jakby tego chciał, lecz wszystko wynagradzał widok Barcelony z kolorowego, wyłożonego płytkami tarasu.
Lubił tam chodzić, pomyśleć i poukładać sobie różne sprawy. Nade wszystko, odkąd był z Alexandrą, lubił ją zabierać własnie do tych ogrodów Gaudiego.
Nie pamiętał, by kiedyś zabrał tam Carol. Może była tam raz, może dwa... Za mało, by pamiętać.
Jakiś czas po pamiętnej wizycie u Isabel, upalnego letniego dnia również się tam wybrali, po obowiązkowych lodach w zacisznym lokalu pana Jorge Sali, do którego chodzili chyba wszyscy z ich paczki. Stanowczo były to najlepsze lody w Barcelonie. Dos Santos twierdził, że w całej Katalonii, ale to chyba była przesada.
Trzymając się za ręce, jak setki innych zakochanych w mieście, przeszli przez żelazną bramę parku i od razu skierowali się po schodach, obok słynnej wielkiej jaszczurki, na swoje ulubione miejsce, taras.
-Alex, nie ruszaj się, zrobię ci zdjęcie - zakomenderował Pedro, gdy jego dziewczyna usiadła sobie na ławeczce, wtopionej w barierkę tarasu.
-Przecież robisz mi tu zdjęcia prawie za każdym razem! - zaprotestowała rozbawiona Alexandra, oblizując loda waniliowego, jakiego jeszcze jadła. - Zawsze przecież jest tak samo!
-Mylisz się, moja droga! - pogodnie zaprzeczył Kanaryjczyk, pstrykając upragnioną fotkę - Za każdym razem jest inna pogoda, inny układ chmur... I ty zawsze wyglądasz inaczej! Coraz piękniej. - dokończył, całując ją delikatnie.
-Nie wiem, po co ci tyle zdjęć, ale masz rację, tutaj jest pięknie. - przyznała Alex, patrząc na rozpościerające się przed nimi morze domów Barcelony i najbliżej nich, dwa charakterystyczne chatki z wieżyczką.. - Czuję się tu jak w kolorowej bajce.
-Dokładnie! Jak w bajce! Mamy przynajmniej trochę kolorytu w życiu - zaśmiał się. - Wiesz, że pierwszy raz zaprowadził mnie tu Marc Bartra?
-Przychodził tu z małą Isabel?
-Nie, właściwie to... to nie jest jego prawdziwa siostra. W sumie to nawet mnie to dziwi, bo naprawdę się kochają jak rodzeństwo. Wiem, że Isabel ma inną rodzinę i coś tam było chyba nie tak, bo słyszałem wczoraj od Bartry, że wyrzuciła kilka dni temu Dos Santosa z sali, bo coś o tym wspomniał.
-Dziwne.... Dzwoniłeś wczoraj do Bartry?
-Tak, pytałem czy są u niej, bo chciałem wpaść. Nic z tego nie wyszło, bo Marc powiedział, żeby nie przychodzić... Nie chciał mi wyjaśnić dlaczego.
Alexandra dokończyła chrupiący rożek po lodzie i spojrzała na bezchmurne, jasnoniebieskie niebo.
-Podejdziemy tam jutro. Silva też będzie. Pamiętasz, obiecał, że przyjedzie, wracając z Majorki. A wraca jutro.
-David jest taki zabawny - zaśmiała się Alex.
Rodriguez uśmiechnął się, przytulając ją do siebie. Nic mu więcej nie brakowało do szczęścia, miał przy sobie Alex, a to było wszystko czego mógł pragnąć Czuł się szczęśliwy i tak też było.
-Kocham cię - obwieścił jej leniwie- Mógłbym Ci mówić to codziennie.
-Spójrz - powiedziała Alex, podnosząc z ziemi jakąś ulotkę. - Grenadyny! Czy to nie nasze wyspy szczęśliwe?
-To tam jest ta wyspa w kształcie serca? - zainteresował się Rodriguez.
-Nie, Pedrito, ona jest w Chorwacji. Co miałeś z geografii?!
-Czwórkę - wyszczerzył się Pedro, kradnąc jej znów całusa. Uwielbiał to robić. Chciał zrobić to jeszcze raz, ale przerwał mu dźwięk telefonu. Z irytacją wyciągnął komórkę z kieszeni.
-Słucham?! - warknął, nawet nie patrząc kto dzwoni. Nawet sam trener Del Bosque nie miał prawa przerywać mu randki z dziewczyną!
W miarę słuchania jednak przestał się irytować, a na jego twarzy odbił się wyraz szoku i zmartwienia.
-Dobrze, już jedziemy. - powiedział spokojnie do telefonu i szybko wstał. - Wybacz Alex, dzwonił Bartra. Musimy jechać do szpitala, nie jest dobrze.
Alex od razu się podniosła, łapiąc torebkę i biorąc go ufnie za rękę.
Ulotkę z ofertą urlopu na Grenadynach porwał wiatr.
Tym razem to Bojan pomógł przetransportować Ainę do samochodu. Gdy już ją tam usadowili, odgarnął grzywkę, która jak przed laty wpadała mu do oczu i uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciela.
-Przepraszam za Juniora! Irytowanie ludzi ma we krwi i doprawdy nie wiem po kim to odziedziczył - westchnął. Isabel też jest żywym srebrem. Dobrze, że wczoraj Lea zabrała ją ze sobą do Jonathana.
-Były tam? W taki deszcz?
-Były. I był Xavi z Camillą. A, właśnie, wiecie, że Jonathan się ożenił z Isabel wtedy, w szpitalu?
Alexandra wytrzeszczyła oczy na Bojana.
-Żartujesz chyba!
-Nie, nie żartuję - poważnie odpowiedział Bojan. - Wiecie jaka jest Camilla. Wyczuła, że coś było na rzeczy i ... jej dziennikarski nos nie dawał jej spokoju, Nie miała jednak serca zapytać Dos Santosa wprost, czy ją kochał. Właściwie pomógł jej przypadek... Znalazła ten akt małżeństwa całkiem przypadkowo. Była tam data. 17 lipca. Właściwie wszystko się zgadza, bo ja chciałem wtedy tam wpaść. Marc poprosił, żeby nie przychodzić.
-Bojan - odezwała się dziwnym głosem Alex - My też tak mieliśmy. Tylko dlaczego... nie powiedział ?
-Musiał mieć jakieś powody. Można się zapytać Bartry, skoro już wszyscy wiedzą...
Wszyscy zamilkli na chwilę, myśląc o powodach, jakie kierowały Jonathanem tamtego lata.
-Pięknie ci w tym gipsie - odezwał się nagle Junior do Ainy.
-Pięknie ci z ta głupotą - odwzajemniła się cierpko Aina.
Rodriguez się zirytował.
-Przestańcie z łaski swojej, bo to zaczyna być męczące. Nie lubicie się, w porządku, ale choć spróbujcie się tolerować! - spojrzał po obu zaskoczonych nastolatkach. - Naprawdę nie warto kogoś nienawidzić. Bo jeśli coś by się stało.... To będziecie kiedyś żałować wypowiedzianych niepotrzebnie słów. Uwierzcie mi.
Echo ich kroków dudniło na korytarzach szpitala Sant Pau. Pedro czuł się bardzo dziwnie, jakby w drżącym, zdenerwowanym głosie Bartry było coś nieuchronnego. Już przy wejściu zderzyli się z Leą i Bojanem, a gdy Serb powiedział mu, że widział samochód rodziców Bartry, nabrał pewności, że tak naprawdę jest gorzej niż myślał.
-Marc, co się dzieje? - Lea podbiegła do brata swojej przyjaciółki z rozpaczliwym pytaniem w głosie.
-Jakieś pogorszenie - odpowiedział bezbarwnym głosem, ale jego nienaturalnie blada twarz mówiła sama za siebie. - Cześć Pedro, idźcie tam... Pogadajcie z nią czy coś.
Powiedział 'pogadajcie z nią', ale Pedro wyczuł to, czego Bartra nie chciał powiedzieć na głos.
Sam też nie chciał o tym myśleć.
Przełknął ślinę, krótko ściskając kumpla i wsunął się cicho do sali Isabel. Już na pierwszy rzut oka zauważył, że jest bledsza niż była ostatnio i wyglądała tak bardzo krucho w tej białej pościeli.
-Cześć, mała, wiesz, że byliśmy dziś z Alex w Parc Guell? - zaczął wesoło, chcąc jej opowiedzieć o ulubionym parku.
-Opowiedz mi - poprosiła, klepiąc go po ramieniu. na jej drobnej ręce błysnął pierścionek, a jemu się przypomniało ni stąd, ni zowąd, jak żartował z niego Silva, który przed wyjazdem na Majorkę przesiedział u niej bite trzy dni, śmiejąc się i żartując. Potrafił ją rozśmieszyć.
"Piękny pierścionek dla pięknej dziewczynki! Nie będę pytał od kogo go masz, bo chyba wiem, ale szkoda, że to nie ja", skomentował wtedy David.
Przemknęło mu przez myśl, że Cuco chyba nie zdąży się z nią już zobaczyć.
-Pedro ma manię robienia zdjęć w Guell - odezwała się zza jego pleców Alexandra - dziś też robił, spójrz...
Isabel uśmiechnęła się na widok tego, co zobaczyła w telefonie.
-Ślicznie! Cieszę się, że jesteście szczęśliwi. - spróbowała się uśmiechnąć, ale zaczęła kaszleć.
-Pójdę po lekarza - odezwał się z kąta Jonathan, ale zatrzymała go gestem ręki.
-Nie, Jonathan, zostań tu, proszę cię.
Pedritowi przebiegł zimny prąd po plecach, jak zobaczył wyraźnie w świetle twarz Dos Santosa. Jego przyjaciel wyglądał, jakby nie przespał całej nocy, miał podkrążone oczy, a we wzroku rezygnację.
Dos Santos się chyba już poddał.
-Ja pójdę - zaofiarował się, uśmiechając się do Isabel. Instynktownie chciał ją zostawić samą z Jonathanem. Wychodząc minął się z Xavim i rodzicami Bartry.
Szukał lekarza Orezy dość długo, w końcu natrafił na niego pod blokiem operacyjnym. Musiał poczekać, bo rozmawiał on z kimś innym.
-Panie doktorze... - zaczął, ale przerwał mu niecodzienny widok znajomej szczupłej postaci, najwyraźniej czegoś szukającej w gąszczu oznaczeń na tablicy informacyjnej.
-Tak, słucham? - z szoku obudził go uprzejmy głos Orezy.
-A, tak, panie doktorze, proszą pana do Isabel - wyjaśnił. - strasznie kaszle. Lekarz skinął głową, zawołał jakąś pielęgniarkę i poszedł.
Kanaryjczyk odczekał chwilę, obserwując sprężystą, wysoką sylwetkę lekarza i łopoczący za nim biały kitel, a potem podszedł do szczupłego mężczyzny pod tablicą informacyjną.
-Skąd pan się tu wziął? - zapytał bez ogródek. Nie wiedział co prawda, o co chodziło w tej całej chorej sytuacji, ale wolał się zdystansować do tego człowieka. Czegokolwiek by nie zrobił, zraniło to Isabel, tego był pewny, choć tak krótko ją znał. - Jestem przyjacielem Isabel - dodał następnie, żeby tamten wiedział, jaki jest powód jego pytania.
-Zadzwonił po mnie jej przyjaciel.
Pedro pomyślał, że jeżeli Dos Santos nie uzgodnił tego z Isabel, to stawiał sprawę na ostrzu noża.
-Jest pan pewien? Bo jeżeli ona sobie tego nie życzy...
-Z tego co zrozumiałem, to zgodziła się ze mną porozmawiać. Miałem przyjechać jutro, ale dziś odwołano treningi, więc zjawiłem się tutaj. Czy wie pan na jakiej sali leży?
-Mam nadzieję, że tak jest... - wolno odpowiedział Pedro - Nie chciałbym, żeby z pana powodu pokłóciła się z bliskimi jej osobami.
Skinął ręką, wskazując przybyszowi drogę.
-Ale dobrze, że pan przyjechał dzisiaj. bo jutro mogłoby być za późno. - dodał z wahaniem.
Idąc z nim korytarzem zastanawiał się na tą absurdalną sytuacją. Jonathan niczego nie robił pochopnie, więc musiało zajść coś, o czym nie wiedział. Albo Isabel w końcu zrozumiała parę spraw...
Szok na twarzach przyjaciół zgromadzonych pod salą na czas wizyty lekarza, zapewnił go całkowicie, że tak samo jak on nie rozumieli sytuacji. Miał jedynie nadzieję, że Isabel nie będzie tego żałowac, ale czuł podświadomie, że nie. Bo w gruncie rzeczy liczyło się to, co najważniejsze.
Jedynie Bartra wyglądał, jakby się tego widoku spodziewał.
-Chodź, Jorge. Czas najwyższy.
__________________________
Bo liczy się to, co na zawsze
bo liczy się, to co naprawdę.
(...) Tacy też będziemy za sto lat,
gdy zapytasz mnie,
odpowiem: tak.
Znowu cytat z Iry :) "To, co na zawsze", tak jak w tytule rozdziału.
Przepraszam za opóźnienie, szczególnie Dolenkę, bo tyle razy obiecywałam, że będzie rozdział i nic z tego nie wychodziło. Chciałam dopracować go, bo to końcówka i nie chcę, by zniszczyła całość opowiadania, mam nadzieję, że tak nie jest.
A więc teraz żegnamy się z Pedro i jego przemyśleniami, oraz jego zwariowaną rodzinką;) Pojawił się Bojan, specjalnie dla Dolenki, ten rozdział powinien być dla Ciebie, ale... nie mam serca dedykować tak smutnej końcówki. A może jednak? ;)
Pochłonęła mnie sesja:( Nie obiecuję, ale może napiszę coś w następny weekend. Nie obiecuje, bo pewnie znów to nie wyjdzie, ale naprawdę, ja również nie chce mieć takich przerw. Egzaminy jednak ważniejsze. -.-
Za tydzień więc, mam nadzieję, Dos Santos.
Do napisania, ściskam serdecznie,
graffiti (zza stosu kserówek xD)
PS. Uświadomiłam sobie, że przez to opowiadanie zupełnie nie widzę Pedrita z synkiem u boku. No bo jak to, taka delikatna osoba powinna mieć córeczkę... No rzuca mi się już na mózg xD Czas iść na odwyk ^^