poniedziałek, 14 stycznia 2013

15. Bieg po cienkim lodzie.

Na balkonie miał bardzo ładny widok na pobliską część miasta. Była to dość spokojna dzielnica jednorodzinnych domów, przy zacisznej uliczce.
Pod balkonem - miał swój własny ogród. Niewiele w nim było ciekawego.
Krzywo skoszona trawa.
Mimo, że był piłkarzem, niespecjalnie się polubił ze swoją własną kosiarką, choć jak najlepszy przykład, trawę na Camp Nou, miał przed oczyma niemal codziennie.
Pod kilkoma krzewami przy ogrodzeniu rosły, dość marne, ale jednak, kwiatki. Na tyle było go stać. Etatowym ogrodnikiem nie był i jakoś się do tego nie palił.
Oparł się rękoma na barierce. Przymrużył oczy od słońca, wystawiając jednocześnie do niego i tak już naturalnie ciemną twarz. Za tą twarzyczką oglądało się sporo dziewczyn, lecz on ich prawie nie zauważał. Dawno już zdecydował, że z nikim się nie będzie wiązał. A raczej - życie zdecydowało za niego.
Poczuł łaskotanie na jednej z rąk. Na palcach siadła mu biedronka, poruszyła lekko skrzydełkami, układając je na swoim ciałku i ruszyła wzdłuż dłoni.
Jonathan uśmiechnął się, mimo woli czując rosnącą ciekawość, dokąd zawędruje ta mała biedronka. Była soczyście czerwona, jak na solidną przedstawicielkę tego gatunku przystało i miała siedem wyraźnych, czarnych kropek.
Siedem kropek - siedem lat.
Przynajmniej tak wierzył, gdy był jeszcze małym chłopcem. Beztroskim maluchem, bez ciężkiego bagażu doświadczeń.
-Ty przynajmniej nie masz problemów, biedroneczko. - Powiedział z wyrzutem patrząc na siedmiokropkowe maleństwo brnące wytrwale po jego ręce w kierunku łokcia. - Nie masz wspomnień, których strach przywołać, bo na samo ich wspomnienie tak bardzo wszystko boli. Nie musisz się męczyć, usiłując się na nowo wypowiedzieć słowa, które sprawiają ból. A ja... ja muszę się tego od nowa nauczyć.
Właściwie to musiał się nauczyć od nowa żyć.
Prostym wyjściem było spakowanie tych wszystkich wspomnień do jednego kuferka i  zamknięcie ich na klucz, następnie wyrzucenie go i całkowite zapomnienie o bolesnym okresie życia. Niektórzy tak robili, chowali raniące chwile na dnie umysłu, by nie myśleć o tym nawet przez sekundę. Być może byli zbyt słabi. Może umieli się radykalnie odciąć od przeszłości i iść dalej, w przyszłość.
On nie był ani z jednych, ani z drugich. Nie potrafił tak po prostu odciąć się i zapomnieć. Przede wszystkim, zapomnieć nie chciał. Nie potrafił. Raczej, po prostu chciał, żeby to wszystko stało się prostsze. I przestało tak bardzo boleć.
Podstawił palec drugiej ręki na długiej trasie biedronki, a ona wgramoliła się na niego i zamarła, szukając dalszej, bezpiecznej drogi.
-Każda biedronka jest zupełnie inna, macie inne ustawienie kropek. I tak samo każda dziewczyna jest inna - wytłumaczył jej Dos Santos. Biedronka ruszyła skrzydełkami. -Widzę, że mnie rozumiesz. Nie będzie nikogo takiego jak ona.
Podniósł rękę w powietrze. Biedronka podreptała chwilę w miejscu, a potem rozłożyła skrzydełka i odleciała.
-Leć biedroneczko, leć do nieba. I przekaż jej pozdrowienia. - westchnął ciężko.
Tamtego lata w Polsce było dużo biedronek...

Isabel znowu zemdlała.
Jonathan wykręcił solidnie ręcznik, zmoczony, a raczej zalany zimną wodą i rzucając zmęczone spojrzenie swemu odbiciu w lustrze, wrócił do pokoju. Usiadł możliwie jak najdelikatniej obok dziewczyny, leżącej na łóżku i ułożył jej ręcznik symetrycznie na czole. Nie wiedział, czy to coś może pomóc przy omdleniu, ale na pewno nie zaszkodzi. Odgarnął jej ciemnokasztanowe włosy i odetchnął.
Wciąż nie mogli się jej docucić, on i Marc, który teraz stał przy oknie, przez które był znakomity widok na trenujących piłkarzy. 
Oni też byli na tym treningu, to znaczy, właściwie na rozgrzewce, bo było bardzo gorąco i Isabel, która niewiele zjadła, mimo gorących namów obu chłopaków, poczuła się źle i straciła przytomność. Sztabowy lekarz razem ze stojącym najbliżej Casillasem pomógł im ją przenieść do pokoju i powiedział, żeby dziewczyna nie wychodziła dziś z pokoju i po prostu odpoczęła.
-Nie chce nic jeść, w ogóle nie ma apetytu i zemdlała trzeci raz w przeciągu kilku dni! ... Tak, bierze te lekarstwa, nie powtórzę ich nazwy, no te...takie okrągłe, białe.-usłyszał nerwowy głos Bartry. Zorientował się, że przyjaciel rozmawia przez telefon, najwyraźniej z lekarzem, który był odpowiedzialny za jego siostrę. Nie ruszając się z miejsca, łowił słowa wypowiadane cicho przez Marc'a, próbując z tych urywków wywnioskować, co mówił. - Co mamy robić? Nie ma innego wyjścia? Ona tak bardzo chce tu być... Tak, rozumiem. Wiem, wiem, to jest ważniejsze. Dziękuję, do widzenia...
Odsunął telefon od ucha i chwilę na niego patrzył, intensywnie nad czymś się zastanawiając.
-Co powiedział Oreza? - Dos Santos przypomniał niecierpliwie o swojej obecności w pokoju.
Bartra powoli się odwrócił od okna.
-Musimy wracać do Barcelony. - po chwili wyrzucił z siebie ciążącą mu wiadomość. - Powiedział, że w takiej sytuacji, to znaczy... rozwoju choroby, wolałby ją mieć pod kontrolą w... no, w szpitalu. 
Jonathan przełknął ślinę.
-Ale .. jak po omdleniach wie od razu, że to atak?
Marc przetarł oczy i czoło wierzchem dłoni i siadł na łóżku obok przyjaciela.
-Nie ma po pierwsze apetytu, ma bóle brzucha... jest w ogóle lekko opuchnięta, spójrz na jej nogi, zmęczona i mdleje. Oreza powiedział, że do tego może dojść jeszcze kilka objawów, poza tym ma ją przecież operować, więc lepiej, żebyśmy już wrócili. Kurde, a tu najważniejsze mecze Euro, tak chciała je na żywo zobaczyć, nie wiem jak jej mam to powiedzieć.
Obrzucił siostrę zmartwionym wzrokiem i poprawił jej nogi ułożone wysoko na torbie i dwóch bluzach, żeby było wyżej i miękko. Gdy chciał poprawić jej ręcznik, poruszyła się i otworzyła oczy.
-Isabel, wszystko dobrze, jesteśmy w pokoju. - uspokoił ją od razu. - Jonathan, podaj mi wodę mineralną.
-Co się stało? - Isabel wciąż próbowała się odnaleźć, spróbowała usiąść, ale Bartra stanowczo jej na to nie pozwolił. -Pamiętam, że byliśmy na treningu... i zobaczyłam na trawie biedronkę. Była śliczna, chyba za szybko się po nią schyliłam- próbowała się wytłumaczyć.
Jonathan uśmiechnął się do niej, podając dziewczynie wodę w zielonym kubku.
-Tutaj jest dużo biedronek - pogładził ją po włosach. Uśmiechnął się jeszcze szerzej - a ta twoja chyba cię wyjątkowo polubiła, bo zawędrowała do pokoju w twoich włosach...
Pokazał jej czerwoną, maleńką siedmiokropkę na ręce.
Isabel się roześmiała, odstawiając kubek i kładąc się z powrotem.
-Daj mi ją... Cześć, maleńka, umiesz mówić po hiszpańsku?
Wszyscy w trójkę się roześmiali. Tylko śmiech Marc'a Bartry zabrzmiał jakoś tak dziwnie...

Porozrzucane w pokoju dokumenty i pokreślone kartki papieru przypomniały mu od razu od robocie, jaką na dziś dostał. Wczoraj wieczorem był u Iniesty i Andres dał mu sporą teczkę właśnie z tymi papierami. Pozbierał je na jedną stertę i przebiegł wzrokiem po krótkim wykazie nazwisk i tajemniczych oznaczeniach przy nich. Andres, kolejny utalentowany trener seniorskiej Barcelony, powoływał na stałe do swojej drużyny kilku piłkarzy zespołu B. Prosił więc właśnie Dos Santosa, by  napisał mu opinię o tych wybrańcach,  z punktu widzenia piłkarza. Nie było to trudne zadanie, juniorzy mieli już z seniorską kadrą sporo meczy i treningów, więc Jonathan wiedział, że się z tym upora dość szybko. Musiał jedynie ubrać swoje myśli w odpowiednie słowa. Pozostawił kartki na stole, równo je układając i poszedł zaparzyć sobie gorącą kawę, w nadziei, że będzie mu się lepiej myślało. Bo nie ma to jak praca przy pachnącym kawą kubku, w wygodnym fotelu i jeszcze wygodniejszym, schodzonym już trochę dresie z wygodnymi, pojemnymi kieszeniami, w których ukrywał telefon i parę innych rzeczy.
Nastawił wodę i po krótkim namyśle wyciągnął z szafki talerzyk, by ukroić sobie trochę ciasta, które mu dała Ana.
Uśmiechnął się lekko na myśl, że przyjaciele o niego tak dbali. Mieszkał sam, miał prosto urządzone mieszkanie. Same najpotrzebniejsze rzeczy w dość minimalistycznym stylu, słowem, było widać, że w tym, mimo wszystko schludnym, domu mieszka facet. Umiał gotować, lecz z niepojętych powodów Ana, Camilla i Lea nie za bardzo dowierzały i jego zapewnieniom i urokowi meksykańskiej kuchni, konsekwentnie podsyłając Dos Santosowi swoje wypieki i wykwintniejsze wyroby.
W sumie ma to dobre strony, pomyślał Jonathan, oblizując przybrudzone czekoladową polewą palce.
Mógł się lenić, mając takie darmowe dostawy żywności. Nie było to jednak w stylu Dos Santosa, który w życiu większość rzeczy wywalczył sobie sam.
Oprócz tej jednej, najważniejszej...
Pokrzepiony pysznym, co musiał przyznać, ciastem, ukroił sobie jeszcze kawałeczek, odsuwając na peryferie świadomości informację o zbliżającym się meczu i ważeniu zawodników na koniec miesiąca.
Szybko zalał ciemną kawę gorącą wodą, zgarnął talerzyk z ciastem i wyniósł się do pokoju,w którym miał popracować.  Gdy schylał się nad stolikiem, z kieszeni bluzy wypadł mu cienki, niebieski zeszycik, z którym ostatnio się nie rozstawał. Pomimo faktu, że czytać mógł go tylko w jednym miejscu.
Postawił ostrożnie kubek i talerzyk z ciastem i podniósł z podłogi rozpłaszczony, otworzony na kilku stronach notes. Odwrócił go do normalnej pozycji i gdy chciał go już zamknąć, jego wzrok padł na zapisane kartki.
"Wyjazd na to Euro był moim marzeniem. Marc i nasz zwariowany przyjaciel, Jonathan, naprawdę sporo dla mnie zrobili, zabierając mnie do Polski. Może dlatego nie chciałam im psuć humorów coraz częstszym złym samopoczuciem. Lepiej było milczeć, niż widzieć ból w pociemniałych ze zmartwienia oczach brata. Tak mi się wtedy wydawało. Jednak, gdy zaczęłam mdleć, nie dało się już wtedy tego ukrywać..."
-Faktycznie, jakbyśmy nie zauważyli tego wcześniej. Ale i tak się starałaś, Isabel, rozumiem to. - Mruknął Jonathan. Z ciekawości przewrócił kartkę dalej.
"Co najdziwniejsze, najbardziej czułam się winna, gdy patrzył na mnie Jonathan. Właśnie on, a nie Marc. Być może dlatego, że przed bratem kryłam już wiele innych rzeczy, począwszy od zwykłych cukierków, które jego mama zostawiała nam równo do podziału, a ja zabierałam sporą część dla siebie. I było więcej takich rzeczy. Wiedziałam, że Marc ma mi to za złe, ale mi wybaczy. Rozumiał mnie.
A Jonathan? Jego zaufania bałam się stracić najbardziej, może dlatego, że była to nowa więź i zupełnie inna od starej, wypróbowanej relacji, łączącej mnie z Marc'iem.
Najgorsze jednak przyszło, gdy dowiedziałam się, że muszę wracać. Wracać do szpitala."
Dos Santos poczuł się dokładnie tak, jakby dostał solidnie uderzony piłką w głowę. Nieraz tak obrywał na treningach, ale to był sto razy gorszy rodzaj bólu. Odkrywanie na nowo tamtych wydarzeń kosztowało go więcej, niż mógł przypuszczać, ale... powoli czuł się spokojniejszy, gdy sobie to na nowo układał.
Niemal po omacku siadł na fotelu, przypominając sobie reakcję Isabel na wieści, które przekazał jej Bartra.

Ta cała sytuacja była jak spacer po zamarzniętym, skutym lodem jeziorze. Taki lód jest z reguły bardzo zdradliwy i cienki, zupełnie na przekór pozorom, jakie niesie ze sobą nieprzezroczysta, czasem pokryta lekko śniegiem tafla. łatwo na nią wejść, lecz gdy zajdzie się dalej i dalej, jest o wiele ciężej wrócic. 
Lód może załamać się w każdym momencie. Nie można wtedy cofnąć się do tyłu, ani pójść do przodu, bo grozi to całkowitym popękaniem kry. Trzeba poruszać się ostrożnie, nie wywołując większych pęknięć. Wszystkie wyjścia w takiej sytuacji są złe.
I oni czuli się dokładnie tak samo. Nie mieli wyjścia.
-Isabel, pamiętasz, co ci powiedziałem? Nadzieja jest zawsze. Zawsze - powtórzył z mocą Bartra, przypominając siostrze najwyraźniej jakąś odbytą niedawno rozmowę. - I dlatego chcę, żebyś została przebadana. Zawsze to lepiej być pod okiem specjalisty.
-Popieram, Isabel, nie daj się długo prosić. - Jonathan wziął ją za rękę, czując przy tym lekki prąd przebiegający mu po kręgosłupie. Jej dłoń była taka ciepła.
-Nie chcę jechać, tu jest mi dobrze. Zapominam o stresie. Poza tym mecz z Portugalią...
-Nie ma mowy, żebyś leciała do Doniecka w takim stanie! - zdenerwował się Marc. - I tak byś obejrzała ten mecz w telewizji.
-Ale  chociaż wyszlibyśmy pozwiedzać to miasto... - dziewczyna uparcie próbowała przekonać chłopaków do zmiany zdania.
-Nie, masz leżeć! Słyszałaś, co powiedział lekarz kadry. Musisz odpocząć i się nie przemęczać.
Jonathan drgnął, widząc łzy lśniące w oczach dziewczyny. Nie potrafił patrzeć, jak płacze. Ale musieli to zrobić, musieli dla jej dobra...
Czasem trzeba poświęcić marzenia.
-Może wrócimy tu na finał - dodał łagodnie, ignorując dziwny wzrok Bartry. Nic nie mógł poradzić na to, że miał miękkie serce.
-Czyli zostałam przegłosowana? - Isabel zadała retoryczne pytanie. Spuściła głowę. - Jak chcecie.
Nie zdążyli odpowiedzieć, bo otworzyły się dość głośno drzwi i wtoczyła się do pokoju spora grupka.
Trójka Iniestów, Xavi z Bojanem i Pedro, o dziwno, w towarzystwie Alexandry, dość z tego zadowolonej. Ale na pierwszy plan od razu wybił się David Silva.
-Nie ma was na imprezach, to impreza przyszła do was. Zagramy w statki, Isabel? - rozsiadł się na wolnym skrawku łóżka, mrużąc swoje skośne oczy przy szerokim uśmiechu.
-Nie podrywaj jej na statki - mruknął ze swego miejsca Jonathan.
Silva zaskoczony spojrzał na Meksykanina, a potem na usiłującego zamaskować rozbawienie Marc'a Bartrę.
-Nie podrywam, ja już mam dziewczynę. To była czysto koleżeńska propozycja.
-Dos Santos, ty to zawsze wiesz, co powiedzieć - pokręciła głową z dezaprobatą Isabel, pozwoliła się jednak chłopakowi objąć ramieniem.
-To gramy, vamos! - zadowolony obwieścił Silva, rozrysowując wprawnie planszę na pierwszej z brzegu kartce. - Bojan, podaj mi piwo.

Mimo wszystko Jonathan uspokoił się, przypominając sobie to wydarzenie. Przybycie zdrowo stukniętego Silvy rozładowało tamto napięcie rozwieszone między nimi w pokoju. O dziwo, wspomnienia już tak bardzo nie bolały, chyba powoli sobie z tym zaczął radzić. Czy znalezienie tego pamiętnika było przełomowym momentem? Tego nie mógł stwierdzić, ale czuł się lepiej.
W końcu, po tylu latach.
Zorientował się, że od dłuższej chwili dzwoni mu w kieszeni telefon. Wyciągnął go i szybko odebrał.
-Tak, Andres?
-Przyjdziesz do naszego stałego baru na piwko? Bojan stawia-usłyszał wesoły głos Iniesty.
Przemyślał szybko za i przeciw. Praca może poczekać. Nie mógł się tak izolować, a czuł, że dziś ma wyjątkowo dobry humor, akurat na takie wyjścia.
-To jak? Jest też Bartra - zachęcał go Andres.
-Dobra, będę za dziesięć minut. Możecie mi zamówić porcję.

____________________

Ojej, nie chcę wiedzieć jaką ma ten odcinek długość :D Powiem wam szczerze, że bardzo szybko mi się go pisało wbrew temu, co myślałam. Serio. Jestem z tego odcinka bardzo zadowolona, choć może końcówka mogła wyglądać nieco inaczej.
Z ogłoszeń parafialnych:
1) Niestety, zbliżamy się do końca. Pozostało już tylko pięć odcinków. Myślę, że potrwa to jakiś miesiąc ze względu na sesję, zobaczę zresztą , jak poradzę sobie z pisaniem końcowych dwóch odcinków...
2) ten punkt wiąże się z sesją, która zbliża się wielkimi krokami. Już mam sporo zaliczeń, dlatego też nie mam pojęcia kiedy będzie następny odcinek. Mam nadzieję jednak dodać go w tym tygodniu i chciałabym przede wszystkim dodać jakiś przed sesją jeszcze, ponieważ potem nie będę mieć czasu, będziecie musiały poczekać. Nauka jest ważniejsza;/
3) Każda z nas słucha muzyki i czasem pomaga to w pisaniu. Mam pytanie, czy chciałybyście się dowiedzieć, z jakich piosenek pochodzą tytuły rozdziałów na via? :)
4) Ten punkt jest skierowany do Dolenki :P  Kochana, jak tylko zdążyłam wymyślić scenę z biedronką, uzmysłowiłam sobie, że i Ty kiedys taką stworzyłaś. Chyba mi wybaczysz i nie weźmiesz tego za plagiat? Przepraszam xD
To tyle ode mnie :D Trzymajcie się i dziękuję za zrozumienie i wspaniałe komentarze tu i  na moim drugim, skocznym blogu! 
pozdrawiam,
graffiti

czwartek, 3 stycznia 2013

14. Druga miłość też, w niebo porwie cię...

-Sto lat, Sto lat, niech żyje, żyje nam! - chóralny, radosny śpiew przetoczył się przez autokar Hiszpanów, podobnie jak wcześniej kilka razy w szatni.-I niech gra z nami drugie tyle meczy!
Gromkie oklaski praktycznie zagłuszyły trenera, który usiłował coś powiedzieć. W końcu zrozumiał, że nie przebije się przez radosną wrzawę i postanowił odczekać jeszcze chwilkę. Zrobiło się nieco ciszej i głos zabrał Iker Casillas, a chwilę potem oddano go w końcu Del Bosque.
-Gratuluję wam wspaniałego meczu, zagraliście bardzo spokojnie i pewnie. Xabi, gratuluję wspaniałych dwóch goli, lepszego prezentu nie  mogłeś sobie wymarzyć, życzę ci jeszcze następnych stu meczy.
-Dziękuję trenerze - uśmiechnął się Alonso - Wiemy już z kim będziemy grać w półfinale?
-Wydaje mi się, że będzie to Portugalia, czekam na oficjalną informację, ale z tabeli tak wychodzi.
Po szatni przeszedł lekki szmer, parę osób skomentowało rywala.
-Macie teraz czas dla siebie, ale jutro rano widzę was na treningu. - dodał trener Del Bosque i wysiadł pierwszy z autokaru,który zajechał już pod hotel, pozostawiając swoich piłkarzy samych sobie.
Pedro wyskoczył na zewnątrz jako ostatni i podążył za kolegami, z których część już wesoło rozmawiała z Camillą i Leą, stojącymi w holu hotelu. Stała z nimi też Monica. Pedro złapał się sam na poszukiwaniu wzrokiem jasnej głowy, która z reguły była w pobliżu dziewczyny Cesca Fabregasa. Nie znalazł jej jednak, więc smętnie zwiesiwszy głowę , podążył za Busquetsem, który odebrał już klucz do ich pokoju.

Otworzył oczy i zaraz je zmrużył, bo raziło go jasne jeszcze światło dnia. Zdążył jednak zarejestrować w zasięgu wzroku blond włosy, oznaczające obecność w tym pokoju jego żony. Blond włosy były mokre.
-A..Alex? Masz mokre włosy?
-Tak, umyłam je jak spałeś.- uśmiechnęła się do niego ciepło.
Pedro usiadł na sofie, konstatując, że na na kolanach laptopa, a Alex siedzie koło niego, już w ciepłym szlafroku.
-Zasnąłeś w połowie przeglądania wyników - rzuciła wyjaśniająco żona - Telewizor wyłączyłam.
Wyłączył komputer i odłożył go na pobliski stolik. Uśmiechnął sie, jeszcze nieco zaspany, do Alexandry, uważnie się mu przypatrującej. Wziął ją za rękę i mocno uścisnął.
Lubił siedzieć z nią tak, jak właśnie teraz, porozmawiać bez pośpiechu. Kiedyś nie mieli na to czasu, co chwilę jego zawody, mecze, jej kariera modelki. Ale starali się wykroić dla siebie choć chwilkę w tym zwariowanym życiu. I może dzięki temu ich burzliwy związek przetrwał.
-Przepraszam, blondyneczko, jestem zmęczony. - Przysunął się bliżej, by ją objąć. Włosy Alex pachniały truskawkowym szamponem, akurat tym, który lubił od pewnego czasu najbardziej. Kiedyś go używała rzadko.
-Za dużo siedzisz na internecie. - Skwitowała jego blondynka.
-Przepraszam - słodko przekrzywił głowę - Pachniesz truskawkami, dawno nie kupowałaś tego szamponu. A mi się ten zapach kojarzy tylko z jednym...

Wszelkie zebrania kadry, zabawy i inne tym podobne rozrywki na tym Euro miały miejsce w pokoju Davida Silvy i Santiego Cazorli. Tym razem to im przypadł jeden z najwięszych pokoi. Drugi miał Iker Casillas, lecz ze względu na bliskie położenie w jego rejonie pokojów sztabu, w tym samego trenera Del Bosque, zrezygnowano z tej opcji, na rzecz dwójki przyjaciół z Południa.
-Zapraszamy, zapraszamy, dzisiaj zwycięstwo oblewamy! - na korytarzu dał się słyszeć tubalny głos Sergio Ramosa. Walił po kolei we wszystkie drzwi, wywołując ich lokatorów na zewnątrz i zabawnym gestem kierując do pokoju obu panów S.
Pedro i Busi również zostali wyciągnięci przez Ramosa, owiele mniej deilkatniej niż panny Iniesta, którym Sergio zaoferował ramię.
-Cygan, nie błaznuj - zaśmiewała się Camilla. - Już dość tego! Miej litość dla mojego żołądka!
-Oj tam, oj tam - zaśmiał się Ramos, idąc tanecznym krokiem przez całą długość korytarza i konsekwentnie ciągnąc za soba obydwie przyjaciółki.
Pedro zaśmiał się od nosem i wszedł za nimi do pokoju Silvy.
Pierwsze co zauważył, to stół zastawiony dużą ilością napojów, więc skierował się tam od razu. Nalewając sobie wody mineralnej, zauważył, że brakuje na razie paru osób, w tym zawsze rozbawionego Dos Santosa.
-Gdzie Casillas i Xavi? A Jonathan nie przyjdzie? - zaczepił przechodzącego obok Iniestę.
-Zaraz powinni przyjść - uśmiechnął się do niego Andres. - A Jonathana nie będzie w ogóle. Isabel zemdlała i siedzą przy niej z Bartrą.
-Biedni są z tym wszystkim - Pedro smutno popatrzył na Andresa, a potem w okno.
-Tak, a my tylko możemy ich wspierać. - westchnął Iniesta.
Ich zamyślenie przerwał tragicznie fałszowany śpiew Pepe Reiny, który rozpoczął już zabawę. Andres zaraz zniknął, pociągnięty na parkiet, Pedro został sam i tym razem sięgnął po piwo.
-Jak się czujesz? Myślałam, że cię poważnie sfaulowali - usłyszał dobrze mu znany głos i odwrócił się w lewo, do stojącej obok niego blondynki. Patrzyła na niego niezbyt pewnie, przekładając z ręki do ręki wziętą z talerzyka pomarańczę.
-To zwykły faul, nic mi się nie stało. Może jestem tylko trochę poobijany, ale to jest wpisane w ten sport.
-Ale zarządzili po nim karny! - zaoponowała Alex. Pedro przyjrzał się jej z lekkim uśmiechem.
-Bo był w polu karnym. A co, martwiłaś się? Chcesz piwo? - sięgnął po najbliższą puszkę po przywalającym kiwnięciu jasnoblond głowy i otworzył jej. - Wiesz chociaż co to spalony, blondyneczko?
Zmrużyła lekko oczy, a Pedro się uśmiechnął. Przez głowę przemknęła mu myśl, że całkiem przyjemnie im się rozmawiało, mimo głośnej muzyki wydobywającej się z głośników przygotowanych osobiście przez Cygana.
-Nie, ale..-zawahała sie przez chwilę, maskując to łykiem piwa - Nie jestem przecież fanką piłki nożnej. A czy ty wiesz, kim jest Karl Lagerfeld? - rzuciła mu triumfujące spojrzenie.
-To projektant mody, Niemiec. - Natychmiast odpowiedział Rodriguez. - Nie jestem modelem. - dorzucił z kpiącym uśmieszkiem oczywistą informację.
-No dobrze, punkt dla Ciebie - westchnęła, wyraźnie zawiedziona Alexandra. - Nie myśl tylko sobie, że jesteś taki mądry.
-Oczywiście, że jestem mądry. I dlatego wyjaśnię ci, co to takiego, ten spalony. Chodź do mnie, bo u Silvy nie znajdziemy żadnych kartek-rozglądnął się po szafeczkach ustawionych przy zepchniętych pod ścianę łóżkach.-Pewnie znowu grali w statki!
Złapał Alex za rękę, by nie zgubić jej w tym roztańczonym tłumie złożonym z prawie całej kadry i partnerek kolegów i przecisnął się do wyjścia. O dziwo, nie wyrwała mu dłoni.


Alexandra wysunęła się delikatnie z jego objęć, by po chwili przynieść z kuchni talerzyk pełen ciepłych jeszcze, ciemnych ciasteczek. Postawiła go na stoliku i z powrotem wtuliła się w ciepłą bluzę Kanaryjczyka.
-Co to za ciasteczka?- zapsany jeszcze mózg Pedrita uaktywnił się na sam zapach i widok smakowitych wypieków Alex.-wyglądają apetycznie! Ałć, gorące.
-Przecież przed chwilą je upiekłam!-zaśmiała się Alex-Czekoladowe ciasteczka.
-Czekoladowe!-Pedro rzucił się niemal na mały talerzyk i zabrał się za konsumpcję pierwszych trzech ciasteczek.-Mmm, pycha. Jak ty to robisz? Czekoladowe i do tego pyszne.
-Oj, Pedro-cmoknęła go w policzek, z uśmiechem obserwując jak ładuje czwarte ciasteczko.-Wystarczy się trzymać przepisu, dzieciaku mój.
-A właśnie - Rodriguez przypomniał sobie o rodzicielskich obowiązkach. - Dlaczego Aina jeszcze nie wróciła z imprezy? Jest już - spojrzał na zegarek - godzina ósma.
-Uspokój się tatuśku, jest u naszych przyjaciół przecież. Może tam zostać na noc. Ale sądzę, że niedługo ktoś ją przywiezie.
-No dobrze.-podejrzliwie zgodził się Kanaryjczyk, ukradkiem biorąc kolejny słodki przysmak.-Przepyszne.


-No, to chyba wszystko. - Pedro skończył wyjaśnianie zawiłych technicznie spraw związanych z futbolem. Zaczęło się od spalonego, a potem kartka została zapełniona doszczętnie rysunkami różnych akcji i sztuczek występujących w grze. Odłożył kartkę na szafkę i popatrzył na Alex. Wciąż patrzyła w plątaninę linii i kropek, jaką zostawił na czystym papierze.
-To skomplikowane - westchnęła po chwili.
-Uwierz mi, że nie. Na razie tak to wygląda, ale  z czasem będziesz bezbłędnie rozpoznawać na meczach poszczególne elementy. No chyba, że blondynki myślą inaczej - zaśmiał się i pstryknął długopisem. Uwielbiał jej dokuczać. W odpowiedzi dostal poduszką z łóżka Busiego, która znalazła się akurat w zasięgu ręki dziewczyny.  Chciał ją odbić, ale mu nie wyszło i biały, miękki prostokąt znalazł się na podłodze razem z długopisem.
-Ty niezdaro - pokręciła głową Alexandra. - I ty jesteś sportowcem?
Oboje się schylili, żeby podnieść poduszkę. Modelka pierwsza ją złapała, więc on chwycił długopis. Pedro zadrżał lekko, czując zapach jej perfum tak blisko siebie. Zorientował się po chwili, że Alex się na niego uważnie patrzy.
-Alexandra?
-Masz bardzo szczupłe palce-bąknęła dziewczyna, zerkając na jego śniade dłonie. Uśmiechnął się i pomógł jej wstać do pionu, zdając sobie sprawę, że coś się właśnie zmienia. A przynajmniej miał takie wrażenie. Powoli wypuścił z ręki jej dłoń i podniósł głowę. Patrzyła na niego niepewnym wzrokiem.
Poczuł się całkiem niepewnie, nie wiedząc, co ma zrobić i powiedzieć. Poczuł, że cała złość na nią już dawno mu przeszła. Prawdę mówiąc, miał ochotę ją przytulić. Przypomniał sobie, co pomyślał po tamtej bójce pod klubem.
Odpowiedź na wszystkie problemy.
Alex? Chyba tak.
-Przepraszam, że byłam taka niemiła. W ogóle. I po tym...no, w moim mieszkaniu.
Zarumieniła się, a Pedro pomyślał, że ładnie tak wygląda.
-Rozumiem, nie martw się. A tamto... no, nie żałuję.
Posłała mu zdziwione spojrzenie.
-Nie żałuję. - powtórzył spokojnie, rozpaczliwie próbując nie myśleć o tym, że są stanowczo za blisko siebie. Ale nie miał też siły się odsunąć. W końcu się poddał.
I ją pocałował.
Trzasnęły drzwi.
-Oops, chyba przeszkadzam! - na progu stanął zmieszany Bojan, coraz bardziej się czerwieniąc.
Pedro podjął męską decyzję.
-Bojan, sprawdź czy cię nie ma na korytarzu!
-Ale trener..., Pedro, yy.. ja..
-Bojan wyjdź. - warknął zły na kolege Rodriguez. Bał się, że mu zabraknie odwagi, na powiedzenie Alexandrze kilku rzeczy.
Zmieszany Krkic wyszedł cicho z pokoju, potykając sie jeszcze na progu, a Pedro uśmiechnął się do Alex. Teraz był pewny.
Zamglone wspomnienie Carol odeszło w niebyt. Mówią, że ta druga miłość jest dojrzalsza i Kanaryjczyk był pewien, że się pod tym stwierdzeniem może podpisać wszystkimi czterema kończynami.
-Przepraszam, blondynko, za Bojana.-przytulił ją lekko do siebie i pocałował w czoło. - Chyba jestem pewny jednej rzeczy.
-Jakiej?
-Powiem ci...ale jeszcze nie teraz.
O, tak. Stanowczo nie będzie miał dość wodzenia jej za nos.

-Kocham cię.
-Ja ciebie też. A te ciasteczka były przepyszne. Kocham czekoladę. I Ainę. Przyjaciół też. Wszystkich.
-Pedro, dzieciaku.-zaczęłą się śmiać.-Jesteś niepoważny.
-Nie lubię być poważny.
Przytulił ją mocniej do siebie, zdecydowany przesiedzieć tak cały wieczór. Bo do szczęścia potrzebne mu były naprawdę małe rzeczy.
Nawinął na szczupłe palce blond loki Alexandry i usłyszał zamykane drzwi wejściowe.
Stwierdził, że się przesłyszał i powrócił do poprzedniej czynności.
-Pedro, ja... Ups.
-Wujku, chyba przeszkadzamy. Może przyjdziemy później?
Pedro odwrócił się  w stronę drzwi na korzytarz i zdębiał, widząc Bojana z Ainą.
-Przywiozłem ci córkę, ale chyba przeszkadzam - wyszczerzył się radośnie, jakby to miało zmniejszyć jego przewinienie.
-Dziękuję - powiedział słabo Pedrito. - Ale teraz wyjdź. Przeszkodziłeś mi drugi raz, słownie, DRUGI.
Alexandra i Aina wybuchły śmiechem.
-Co w tym takiego śmiesznego? - zmarszczył brwi oburzony Kanaryjczyk.
-Nic, a właściwie... wszystko, cały twój sposób bycia - wykrztusiła w końcu Alex.
-Kochamy cię - pisnęła Aina i obie przytuliły zszokowanego Rodrigueza.
Bojan Krkic uśmiechnął się porozumiewaczo i wystawił z zadowoleniem kciuk.
Chyba nie czuł się winny.
______________________

Hej! Witam w Nowym Roku i przepraszam na wstępie za opóźnienie. Chciałam dobrze napisać ten rozdział, bo to jeden z przełomowych i tych ulubionych, ale ... jak na złość nie miałam weny. Męczyłam się kilka dni, napisałam dość łatwo to, co kursywą, ale reszta...  W końcu stwierdziłam, że jak nie napiszę czegokolwiek, to znów nie rusze przez trzy miesiące z miejsca.
Tak więc... rozdział jest. Jest o niczym, ale jest.
I zostawiam go do oceny, życząc wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku:)
pozdrawiam,
graffiti.