sobota, 24 listopada 2012

10. I think I'm lost again.

Pedro udawał, że śpi.
Udawał dlatego, że nie zamierzał iść na imprezę do Santiego Cazorli. Z prostego powodu: jeżeli u Santiego i Silvy odbywała się jakaś posiadówka, a co dopiero impreza na całego, na pewno była tam cała drużyna.A cała nie oznaczało tylko piłkarzy, ale i Camillę z siostrą. A także Bartrę z Jonathanem i Isabel. Wszystkie trzy dziewczyny zaprzyjaźniły się bardzo ze sobą ale też i z Monicą, dziewczyną Fabregasa i jej... przyjaciółką. Czyli tą całą Alexandrą.
Gdy tylko Busquets wyszedł, rezygnując z kolejnej już próby obudzenia przyjaciela, Pedro zamaszystym gestem przykrył twarz poduszką. Znał cięty żart Camilli. Na pewno by mu docinała z powodu wzajemnego nieznoszenia się  z Alex. Zresztą... ta idiotka na pewno coś naopowiadała obu siostrom Iniesty... na pewno, pomyślał z rozpaczą Pedro. I dlatego nie miał ochoty na dzisiejszą zabawę. Sam nie wiedział co z nim się działo, czuł się senny i bardzo z męczony psychicznie po meczu przesiedzianym na ławce. Następnego dnia czekał ich morderczy trening przed meczem z Irlandią. 
Pedro Rodriguezowi nie chciało się żyć. Niby zdawał sobie sprawę, że na pewno nie zagra, a już na pewno nie na pierwszym meczu Euro...ale... jednak jakąś tam nadzieję miał. Do czasu ogłoszenia składu.
Z niechęcią usiadł na łóżku i sięgnął po stojącą obok butelkę wody. Napił się nieco, pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Płynny tok myślowy przerwał mu jakiś dźwięk za ścianą. Zmarszczył brwi, przecież nikogo nie miało prawa tutaj być, wszyscy poszli do pokoju numer 29. Gdy usłyszał kolejny radosny wybuch śmiechu, nie miał już wątpliwości.
Wstał i przeciągnął się z niechęcią, aż chrupnęło mu w kościach i zasznurował adidasy. A potem poszedł do pokoju obok.

-Wujku, mam problem.
Pedro podniósł brwi i zaraz potarł czoło, starając się nie myśleć o zmarszczkach, których mu przybyło z wiekiem, tak samo jak ilości siwych włosów na skroniach. Popatrzył na syna swego przyjaciela, stojącego przy jego samochodzie. Zamknął starannie bramę wjazdową na swoją posesję i chowając klucze podszedł do chłopaka.
-Podwieźć cię na trening? Nie ma sprawy, sam jadę do Ciudad Esportiva.-otworzył drzwi i wsiadł do samochodu.
-Nie o to chodzi, ale chętnie z tobą pojadę-otworzyły się również drzwi po stronie pasażera.
-To o co chodzi, mów, Juniorze.
-Tato mi nie dowierza.-westchnął syn Bojana-znalazł w mojej kurtce fajki. Fajki kolegi.
-Mówiłem ci, żebyś z tym skończył.-zauważył Pedro, kierując uważnie samochodem. Zerknął na zmartwioną twarz swego imiennika.
-Wiem, wujku-przyznał Junior-i skończyłem, tak jak ci obiecałem. Już nie palę. To kolega. Kupowaliśmy prowiant na imprezę i on potrzebował dwóch rąk do niesienia siatek, więc schował portfel do kieszeni kurtki. Wtedy wypadły mu papierosy i ja je schowałem, bo on nie miał jak. Miałem mu oddać,ale zapomniałem. Dam mu dzisiaj. Jeśli ojciec mi je odda.
-Chociaż tyle... -Pedro zahamował ostro, widząc czerwone światła na drodze.-Tato bardzo zły?
-Jak to on... Nie da mi się wytłumaczyć.
-Pogadam z nim-obiecał Juniorowi Rodriguez, zastanawiając się, po raz kolejny, czemu Bojan nie potrafi dotrzeć do własnego syna i ten woli zwierzać się wujkowi.
-Dzięki-Pedro Krkić uśmiechnął się słabo, ale z wdzięcznością.
Dokładnie godzinę później Pedro załatwił już wszystkie papierkowe sprawy w siedzibie klubu i mógł ze spokojnym sumieniem opuścić tereny Mini Estadi. Zapalając silnik miał przed oczyma wizję spokojnego popołudnia w domu, ale, rzucając teczkę z papierami na siedzenie obok, zauważył porzuconą bandankę Juniora. Widocznie zgubił. Postanowił ją więc podrzucić do domu Krkiciów, a przy okazji pogadać sobie z Bojanem.
Piętnaście minut później był już pod drzwiami domu Bojana. Zapukał , licząc, że przyjaciel będzie w domu. Chwilę później otworzyła mu Lea.
-O, cześć Pedro! Co tutaj robisz?- szeroko się do niego uśmiechnęła.

-Co ty tutaj robisz?
W drzwiach pokoju sąsiadującego z kwaterą jego samego i Busquetsa stała Lea, najmłodsza z trójki Iniestów.
-Przyszedłem zadać ci to samo pytanie-z powątpiewaniem spojrzał na nią. W drzwiach za siostrą zaraz pojawiła się Camilla, z radosnym uśmiechem na widok Pedro.
-O, dobrze, że jesteś! Choć w sumie dziwię się, że nie jesteś u Silvy, podobno świetna impreza tam jest. Chodź, chodź, będziesz nam potrzebny-wciągnęła go od razu do środka.
-Do czego?!-zdziwił się chłopak, nieco zszokowany bezpośredniością Camilli, która popchnęła go na środek pokoju i usadziła na fotelu. Pedro zorientował się, że nie jest tu sam. Z łóżka pomachała do niego siedząca po turecku Isabel, siostra Marc'a Bartry, a i w łazience jeszcze ktoś był.
-Widzisz-zaczęła Camilla, dalej się uśmiechając-my też się wybieramy na tą imprezę! Ale musimy się naprawdę fajnie ubrać, mamy mnóstwo nowych, kupionych ciuchów i właśnie ty powiesz nam, w czym będziemy najlepiej wyglądać.
Isabel popatrzyła na Camillę wskazującą triumfalnie na stertę leżącą na łóżku obok niej. Wzrokiem za ręką dziewczyny podążył też Pedro i aż jęknął, czując, że nieźle się załatwił na dzisiejszy wieczór.
-Cam, ty naprawdę uważasz, że zdążysz to wszystko przymierzyć do rana? Bo ja sądzę, że nie. Poza tym, wiesz, że Xaviemu będziesz się podobała nawet w worku po ziemniakach... Wybacz, ja...
-Nie, nie, siadaj, Pedro. Pomóż koleżankom, no!-dziewczyna spróbowała go ponownie usadzić w fotelu, z którego zdążył wstać, gdy w tym samym momencie otworzyły się drzwi łazienki. 
-Camilla, lepiej się od niego odsuń teraz...-niepewnie wyjąkała Lea, uzmysławiając sobie jasno, co za chwilę je czeka.
-O, mamy gościa?-odezwała się niepewnie Alexandra, owijając się szczelniej ręcznikiem.-i to kogo.
Pedro drgnął, czując jak napływa mu krew do twarzy. Złapał za nadgarstki Camilli, odsuwając jej ręce od siebie i ruszył powoli do wyjścia.
-Najlepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli sobie stąd pójdę. Teraz.
Nie zaszczycił nowoprzybyłej dziewczyny nawet jednym spojrzeniem, chcąc jak najszybciej wyjść z tego pokoju. Nie przewidział jednak, że Alexandra będzie chciała wyjść z łazienki po sukienkę i, że będą musieli się minąć.
Kanaryjczyk zgrzytnął zębami, ale usunął się z przejścia, przepuszczając dziewczynę. Bądź, co bądź, był dobrze wychowany.
-O, czyżbyś nauczył się w końcu dobrych manier? Przepuszczasz mnie w przejściu!
-Tylko dlatego, że jesteś blondynką. Wiesz, mądrzejsi zawsze ustępowali głupszym...
Popatrzył na nią, wkładając wiele wysiłku w to, by było to spojrzenie kompletnie bez wyrazu i emocji, co nie było łatwe, zważywszy na bezpodstawną wściekłość, jaka nim targała.
-Świnia.-warknęła Alexandra.
-Powtarzasz się, już to słyszałem-niemal pogodnie odpowiedział Pedro.-Swoją drogą, co tu robisz? I to w samym ręczniku? Nie powinnaś być w hotelu dla rodzin? Ale chwila, co to mnie obchodzi.
Nie czekając odpowiedzi dziewczyny, minął ją i sięgnął do klamki drzwi wejściowych.
-Pedro, zaczekaj!-Dogoniła go Lea, patrząc z niepewną miną-Camilla nie zdążyła ci powiedzieć, że ona tutaj jest. Ma dziś urodziny, żaliła się, że nikt o nich nie pamięta, więc miałyśmy pójść na dyskotekę, ale, że chłopaki robią imprezę tutaj, to postanowiłyśmy pójść do nich. Masz rację, nie powinna tu być, ale z tej strony nie ma ochroniarzy. Łatwo więc się przekraść, odwiedzamy się. Monica dziś niestety nie mogła przyjść...
-Lea, mnie to naprawdę nie obchodzi.-Niemalże burknął Pedro. Co go obchodzi, że ta cała modelka ma dziś urodziny?!
-Widzę, że się myliłam-zaśmiała się dziewczyna Bojana-szczytem sadyzmu nie jest wystraszenie strusia na betonie. Szczytem sadyzmu jest pokazanie Pedro Rodriguezowi choćby zdjęcia Alexandry! -szturchnęła go żartobliwie w bok.- Trzy osoby w tym pomieszczeniu cię lubią, Pedro. Potrzebujemy rady faceta. Zostań, a potem pójdziemy na imprezę. Proszę, Pedrito.
-No jeśli tak bardzo chcesz-uśmiechnął się, już nieco przekonany.
-Super! - Ucieszyła się Lea i spontanicznie uściskała przyjaciela. Pedro odwzajemnił uścisk z uśmiechem, łapiąc ponad głową Lei odbicie lustrzane zdziwionego spojrzenia Alexandry.

-Mówisz więc, że to nie jego papierosy?-Lea potrząsnęła białoniebieską paczką, leżącą dotychczas spokojnie na stole w białej, przestronnej kuchni Krkiciów.
-Nie jego. Rozmawiałem z nim dzisiaj i znam całą sprawę od początku. Wybacz, że ci to mówię, Lea, ale gdyby Bojan pozwolił mu się wytłumaczyć... Czy on nie ufa własnemu synowi?
Lea potrząsnęła głową z uśmiechem.
-Nie, to nie to. Ufa mu jak najbardziej, ale był zbyt zdenerwowany wtedy! Wiesz przecież, jaki jest. Musi stanąć na jego racji.
Pedro zaśmiał się cicho. Junior oczywiście musiał odziedziczyć ów słynny ośli upór Bojana.
-To dlatego nie mogą się dogadać?
-Dokładnie, Pedrito. I może dlatego Junior ucieka w takich sytuacjach do ciebie.
-Czasami się czuję przez to jakbym miał syna-zażartował Kanaryjczyk.
-Uwielbia cię... Bojan powinien być zazdrosny. Zawsze byłeś wrażliwy na innych i potrafiłeś im pomóc. Tylko chowałeś to pod maską tego specyficznego humorku-zaśmiała się na wspomnienie ironicznych i słynnych już ripost Pedrita.-Umiesz wysłuchiwać drugich.To naprawdę wspaniała cecha. Aina ma wspaniałego tatę.
-Dzięki, Lea, ale nie przesadzaj-Pedro poczuł się głupio, jak zawsze, gdy go chwalono. Był zbyt prostolinijny, by uważać otwartość na problemy innych za jakąś wielką zaletę. Poza tym, o wiele lepiej potrafiła to robić Camilla, czy choćby właśnie Lea. Tak, młodsza z sióstr Andresa pomogła mu wiele razy. Miał wobec niej dług wdzięczności...
-Aina jest bardziej podobna do Alexandry niż do mnie-uśmiechnął się na myśl o córce-swoją drogą, ciekawe czy Juniorowi uda się przełamać jej niechęć?
-Zobaczymy... kto wie? Chcesz jeszcze kawy?

Zabawa trwała w najlepsze. Pedro poważnie się zastanawiał, czym przekupiono trenera, że przymknął oko na fiestę trwającą już bite cztery godziny. Była już jedenasta w nocy.
Otworzył sobie puszkę z piwem i opadł na jedno z krzeseł przy pozostawionych dwóch stolikach w najdalszym kącie sali konferencyjnej. Na czymś trzeba było postawić procenty. Uszy Kanaryjczyka rozsadzały dźwięki kolejnej szybkiej piosenki puszczanej przez samozwańczego didżeja każdej z reprezentacyjnych imprez, to znaczy... Cygana. Sergio Ramosa. Reszta piłkarzy świetnie się bawiła udając, że potrafią tańczyć makarenę lub inne z latynoskich tańców. Oczywiście nie mogło zabraknąć kilku par w drugiej części sali. Xavi od godziny nie wypuszczał z objęć Camilli, która stanowczo wyglądała na zadowoloną z tego faktu. Bartra i Dos Santos obtańcowywali na zmianę Isabel a Lea rozmawiała z Alexandrą dopóki obie nie zostały poproszone do tańca przez Bojana i Silvę.
Pedro upił kolejny łyk zimnego napoju i rozsiadł się wygodniej. Tańczyć nie miał ochoty, ale poobserwować mógł, owszem. Nawet odpowiadało mu to bardziej niż bardzo.
-Isabel, siądź chwilę. Dobrze się czujesz?-usłyszał obok siebie głos Bartry i obejrzał się w lewo.
Marc usadził swoją siostrę na krześle i odetchnął.
-Za długo tańczyliśmy-zaśmiał się-Isa jest zmęczona.
Pedro poszukał jakiejś nieotwartej jeszcze butelki wody.
-Bartra, chodź!-wrzasnął któryś z piłkarzy,jesteś potrzebny!!
Marc się skrzywił i obtarł czoło, patrząc na siostrę.
-Muszę iść, zaraz wrócę, dobrze?
Isabel pokiwała głową.
-Zaopiekuję się nią-obiecał Pedro, który znalazł właśnie wodę. Odkręcił ją i podał dziewczynie, która przyjęła ją  z wdzięcznością. Przyglądał się, gdy piła szybko wodę. Nie potrafił myśleć o niej inaczej, niż jak o delikatnym stworzeniu, bo od rozmowy w domu Xaviego wydawała mu się taka krucha. I szczerze jej współczuł.
-Zbladłaś coś, Isabel. Dobrze się czujesz?-powtórzył pytanie Marc'a sprzed kilku minut.
-Tak, jestem tylko trochę zmęczona-uśmiechnęła się do niego.-Dzięki za wodę. Czemu się nie bawisz?
-Nie bawię się? Hmm, dobrze mi tutaj, nie lubię tańczyć.
-Nawet, gdybyś miał zatańczyć z Alexandrą?
-Tym bardziej bym nie zatańczył-zmarszczył brwi. Isabel popatrzyła na niego uważnie.
-Dlaczego? nie lubisz jej?
-Raczej nie.
-A ja mam wrażenie, że tylko sobie to wmawiasz. Rzuciła cię dziewczyna, prawda?
-Tak. I nie chcę trafić na niewłaściwą kobietę drugi raz.
-I Alexandra jest tą niewłaściwą?
-Nie wiem, Isabel. Ona również za mną nie przepada-przyznał szczerze. Zamyślił się nad słowami dziewczyny i tym, co kilka dni temu mówił mu Xavi Hernandez. Czy to możliwe, że po prostu nie chcieli się polubić, bo już zaczynali to robić wbrew swoim chęciom? Serca nie można zmusić do wybierania takiej a nie innej drogi. Bezwiednie wyszukał w tłumie blondwłosą postać szalejącą tym razem z Santim Cazorlą.
-Pedro, słuchasz mnie? -Isabel zamachała mu już w połowie pustą butelką przed oczami-Alex mówiła, że nie spotkała nigdy osoby o takiej silnej osobowości jak ty.
-Serio?-zdziwił się Pedro, bo nie przypuszczał, że ta dziewczyna kiedyś powie o nim coś miłego. Rozpaczliwie odsunął od siebie coraz bardziej przekonujące argumenty Xaviego. To nie miało prawa być prawdą, Alexandra jest wredna i taka będzie.-To w takim razie niech porozmawia z Xavim Hernandezem... Albo z Andresem Iniestą.
-O, Xavi jest poza wszelką konkurencją-żarliwie zgodziła się Isabel.-Marc też go bardzo podziwia.
-A Dos Santos?-zażartował Kanaryjczyk, który zdążył zauważyć już kilkukrotne spojrzenia właśnie wymienionego chłopaka. Meksykanin wyraźnie pilnował Isabel, nawet na odległość.-Mam wrażenie, że cię bardzo lubi!
-To mój przyjaciel-uśmiechnęła się Isabel i upiła nieco wody.
-A nie ktoś więcej?-zaśmiał się Pedro.
-Skądże! Coś ty. A raczej, mam nadzieję, że nie.-szepnęła po chwili dziewczyna.-Nie chciałabym, żeby tak było. To...nie ma najmniejszego sensu.
Pedro przyjrzał się jej uważnie. Zrobiło się mu żal dziewczyny, a na dodatek nie wiedział, czy powinien się zdradzić z tym co wie o niej, czy też nie.
-Prawdziwa miłość zawsze ma sens, Isabel.-w końcu się odezwał, obejmując ją ramieniem.
-To nie takie proste, Pedro... Kręci mi się w głowie-dodała nagle.-Pedro, boję się...
Przytuliła się do niego. Chłopak delikatnie ją objął i wyszukał w tłumie Jonathana, bo Bartry nie mógł znaleźć. Machnął ręką, przywołując kolegę.
-Weźmy ją do pokoju, źle się czuje.

Chwilę później wystraszony Dos Santos przykrywał zmęczoną Isabel kołdrą w ich pokoju. Pedro zostawił ich samych, rozumiejąc , że dziewczyna potrzebuje spokoju, a najlepiej snu. Po drodze zdążył zawiadomić również Marc'a Bartrę. Miał zamiar wrócić na imprezę, ale przechodząc obok swojego pokoju zmienił plany.
Szybko odnalazł dużą tabliczkę czekolady i jakieś samoprzylepne karteczki, na których zostawiali sobie czasem z Busim wiadomości. Przylepki jeździły z nim w torbie zawsze, więc były i teraz. Wziął marker i niewiele myśląc napisał na jednej kilka słów, starając się, by jego duże, śmiesznie okrągłe pismo, nie wyglądało na pismo dziecka z czwartej klasy podstawówki.
A potem zaniósł to do pokoju dziewczyn, w którym kilka godzin temu był. Torba Alexandry była na jednym z łóżek.
Miał szczęście, choć nie do końca był przekonany, po co właściwie to robi.
A niech tam. Zawsze można spróbować.

________________________
Hej, hej! Przepraszam, że znów kazałam na siebie czekać. Miało być naprawdę wcześniej, ale utknęłam. Miałam gotową połowę rozdziału i wiedziałam co ma być na końcu, ale nie miałam środka. Dziś siadłam i w rezultacie wyszło mi co innego, ale podoba mi się, więc daję. Mam nadzieję, że nie odkryłam za dużo kart, i że widać wciąż podwójne uczucia Pedro, bo na tym akurat mi zależy:) Boję się długości tego odcinka! :D
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że się spodobało.
graffiti

PS. Jakby co- dodałam zakładkę z bohaterami, tak tylko przypominam, jeśli coś się dalej myli , lub są watpliwości-śmiało pytać:))

PS2. Miałam tego nie pisać, no ale dobra... :P Jeśli chcecie coś więcej wiedzieć o mnie, możecie zerknąć TU.

wtorek, 13 listopada 2012

9. On the way to wonderland.

Ciszę wypełnioną ciężkimi, bolesnymi myślami przerwało trzaśnięcie drzwi.
-Coś się stało, mamo? Czemu masz taki dziwny wzrok?
-Nic, nic, Marc.  Przyjechałam tylko sprawdzić, jak ci się mieszka. Jonathan przyszedł jakąś godzinę temu. Jest... w pokoju Isabel.
Cisza. Po chwili ciche kroki po schodach.
Jonathan podniósł się z podłogi, na której spędził sporo czasu, wśród zdjęć i innych pamiątek. Podszedł do okna krokiem śmiertelnie zmęczonego życiem człowieka i spojrzał przez zmatowiałą lekko szybę. Nic dziwnego, przecież nikt tu nie wchodził przez ładnych parę lat... Zbyt wiele wspomnień ze sobą niósł ten pokój, w którym nic się nie zmieniło od tamtego dnia.
-Wciąż ten sam widok, prawda?
Dos Santos nawet bez odwracania się do tyłu mógł powiedzieć jaką minę ma Marc. Zaskoczoną, ale i współczującą. Bo to, co obaj czuli oddawało pełnię tego słowa w jego całym znaczeniu. Współczucie. Obaj czuli dokładnie to samo i próbowali sobie pomóc z tym ciężarem. Ciężarem wspomnień...
Słyszał jak Marc wchodzi do pokoju, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Jonathan spuścił głowę i jego wzrok napotkał zdjęcie doskonale mu znane z tylu wizyt w szpitalu. Stało na jej stoliku przy łóżku... A potem Marc postawił je tutaj. Wziął je do ręki i uważnie obejrzał. Była na nim Isabel, był on sam, nieśmiało ją obejmujący, ale za to z radosnym uśmiechem. Był i Marc, nieco z tyłu, z kpiącym uśmieszkiem patrzący na szczęśliwą siostrę.
Wspomnienia...
-Wybacz mi, musiałem tu przyjść. Kiedyś zresztą trzeba byłoby to zrobić, prawda?-odłożył zdjęcie na stół z powrotem i niepewnie spojrzał na Bartrę.Jego przyjaciel kucnął na podłodze, opierając się plecami o szafę.
-Wiem, rozumiem. Zresztą dzisiaj jest chyba najodpowiedniejszy dzień.
-Wiedziałeś, że pisała pamiętnik?
Oczy Marc'a lekko się rozszerzyły.
-Naprawdę? Nic nie wiedziałem...
-Ja tez nie. I nawet go nie widziałem-przyznał-dopiero teraz zauważyłem jakąś kartkę. Była luzem między zdjęciami i wygląda na to, że to fragment pamiętnika. Ale nie mam odwagi go szukać.
-Pokaż!-Marc sięgnął szybko po podany mu kawałek papieru w kratkę.
-"Cudowna atmosfera, jak na każdym meczu kadry... będzie mi tego brakować."-przeczytał półgłosem kawałek zdania.-"Nieważne, że jest to zimny czerwiec, nie tak jak w Hiszpanii, ale ważne, że wygraliśmy i że znów widziałam radosny uśmiech Marc'a i wyjącego całą drogę do hotelu boiskowe przyśpiewki Jonathana." To musiało być po meczu z Irlandią. Wyłeś jak opętany.-przypomniał sobie Bartra.
Dos Santos zaśmiał się cicho na to wspomnienie.
-Jasne, że tak! Patrz, tu są zdjęcia z Euro... Trzymała to cały czas.... Było w tym pudełku-wskazał na leżące obok fioletowe pudełko w kremowe zawijasy.-O, są jeszcze bilety lotnicze z Madrytu. Ależ wtedy były turbulencje!

Samolot zawibrował lekko i zapadł się w chmury.  Przez chwilę nic nie było widać, poza białym puchem ogarniającym maszynę z wszystkich stron. Mimo to Jonathan czuł, że opadają w dół. Zbliżali się do lądowania, stewardessa właśnie szła między przedziałami, sprawdzając czy wszyscy zapięli pasy. 
-Chcesz gumę?-usłyszał głos Bartry i zaraz poczuł również jego łokieć na swoim boku, co zmusiło go do oderwania wzroku od okrągłego okienka.
-Ałłaaa-skrzywił się lekko-daj to, ty małpo.
Urwał kawałek różowej masy i wpakował ją sobie do buzi.
-Różowa guma?! Co ty, na mózg ci padło?-skomentował zaraz potem i sprawdził jeszcze na wszelki wypadek, czy przyjaciel nie ma  temperatury.
-Malinowa... jaki ma mieć kolor?-bronił się Marc odwracając się w drugą stronę-zresztą, Isabel wybierała.... Chcesz trochę, siostra?
-Yhymm-Isabel pokiwała głową, chowając jednocześnie książkę.-Dzięki. Daj mi rękę. Nie lubię lądowania.
Zaczęli opadać jeszcze szybciej i jeszcze niżej. Dos Santos odruchowo przymknął oczy.
Chwilę później poczuli jak koła dotykają ziemi i głos pilota.
-Dziękujemy za wspólny lot i witamy w Polsce.

-Dalej nie wierzę w to, że Del Bosque tak szybko się zgodził. Zawsze, z tego co wiem, kręcił nosem na dodatkowe osoby w hotelu i pilnował, żeby rodziny piłkarzy były jak najdalej... W ogóle tak bardzo mu zależało na tym Euro!
-Bo chciał, żeby było historyczne, Marc! I dopiął swego! Zrobił to dla Isabel, nie dla nas, wiesz o tym. Poza tym, ona miała przedziwnie dobry wpływ na drużynę...
-Co prawda to prawda. Patrz na to zdjęcie, to jest z hotelu. Ale kto je robił?
Jonathan przyglądnął się zdjęciu Isabel siedzącej przy stole z Xavim i Bartrą. Grali w karty, bo nic ciekawszego nie było wtedy do roboty.

Xavi zawsze woził ze sobą mocno już zużytą talię kart z dwoma Jokerami i tego wieczoru również je wyciągnął. Szybko posortował podłużne prostokąty z zaznaczonymi kolorami i figurami. Podzielił je mniej więcej na pół i drugą, większą połówkę odłożył. Jonathanowi mignął przed oczami As, a potem Dama. Rozłożył karty na stole, dając każdemu po kolei po jednej karcie. Po chwili przed Dos Santosem, Isabel i Bartrą wyrosła pokaźna kupka. Xavi dorzucił ostatnią kartę na swoją część i wziął je do ręki, patrząc na przyjaciół.
-Ej, Marc nie podglądaj!-trzepnął kumpla po ręce, widząc jego karkołomne wysiłki, mające na celu sprawdzenie co posiada w swojej talii Jonathan.
-Yhym. Chciałbym Jokera...-rozmarzył się Bartra, układając wachlarzyk ze swoich kartoników.-Gramy w remika, kto zaczyna?
Dalej gra potoczyła się szybko. Każdy brał po kolei ze stosu po jednej karcie i liczył na łut szczęścia.
-Co tam u was tak cicho?-Zza drwi wychyliła się głowa Iniesty.-Wszyscy są u Cazorli. Aaa, gracie. No to kto prowadzi?
-Na razie nikt-mruknął Dos Santos z nosem w kartach, zły , że Andres zagląda mu przez ramię.
-WYKŁADAM !! -wrzasnął nagle Bartra i z dumą ułożył na stole swój dobytek.
-Masz sekwens? I pięćdziesiąt jeden?-z powątpiewaniem zapytał Xavi.
-Mam, a jakże, policz sobie-wyszczerzył się Marc.-jestem Mistrzem!-rozłożył się na krześle.
-Nie tak szybko, braciszku, ja też mam sekwens.
Iniesta zaśmiał się cicho, przerzucając swoją uwagę na leżącą obok lustrzankę, zapewne Camilli. To ona była oficjalnym fotografem kadry, a aparat musiała zostawić u swojego chłopaka, idąc na imprezę do Cazorli. Przeglądnął kilka zdjęć, słuchając z uśmiechem kłótni Isabel i Bartry, ot o komu udało się lepiej wyłożyć. Kłócili się jak małe dzieci o to, kto ma ładniejszą zabawkę. Rodzeństwo...

-To Andres robił, widziałem, że miał w rękach Nikona Camilli, nawet chyba jest zrobione z tego miejsca, gdzie stał wtedy.
-A wiesz...możliwe-zgodził się Bartra.-Kto wygrał tego remika?
Jonathan uśmiechnął się lekko.
-Ty nie pamiętasz? Isabel!

-Oszukiwałaś, musiałaś oszukiwać! Nikt nie wygrał nigdy z Marc'iem Bartrą, karcianym mistrzem młodej FC Barcelony!
-No właśnie, FC Barcelony, poza nią mistrzynią jestem ja!-zaśmiewała się z brata Isabel, która dzięki temu choć na chwilę się oderwała od ponurych myśli. Jonathan z zainteresowaniem słuchał ich sprzeczki, szukając jednocześnie właściwego numeru pokoju. Było już po północy i Camilla, wracając po ukochany aparat, wygoniła ich z pokoju Xaviego, oznajmiając, że Del Bosque  chce widzieć jutro kadrę o siódmej na treningu. Potem zniknęła, najwyraźniej poszła do siebie, a oni z ociąganiem pożegnali się z Generałem i również szli spać.
-Jestem lepsza, jestem lepsza,lepsza, lepsza!!-Isabel skakała przez cały korytarz, ciesząc się sromotną porażką brata.
-Isa, obudzisz trenera, jest już późno!-Uciszył ją Dos Santos-wiesz, gdzie jest nasz pokój?-dodał z rezygnacją.
-Tutaj, już dochodzimy-uspokoił go Bartra i wyciągnął klucz, skręcając korytarzem w prawo.
Del Bosque po dłuższym namyśle pozwolił im pojechać wraz z kadrą. Nie zagwarantował jednak, że będą mieli osobne pokoje, gdyż zdecydowali o wyjeździe w ostatniej chwili i właściwie bez wiedzy szefa związku piłkarskiego. Wylądowali w pokoju trzyosobowym i w gruncie  rzeczy odpowiadało im to. Ważne było, że tu dotarli. A za dwa dni był pierwszy mecz, z Włochami.
Isabel klapnęła na łóżko.
-Czy my też musimy wstawać na siódmą?
-Musimy, inaczej nie dostaniemy śniadania-zasugerował chytrze Marc, chcąc się odegrać za porażkę.
-Wal się , Bartra. Nie jesteśmy w kadrze!-Dos Santos rzucił w przyjaciela wyciągniętym z torby ręcznikiem.-Ale faktycznie lepiej będzie wyglądać, jeśli pójdziemy na śniadanie z wszystkimi. Możesz to potem odespać, Isa.
-Masz rację...-posmutniała dziewczyna-Ale dobrze, to ja się idę myć pierwsza. I śpię w łóżku pod oknem!
Zatrzasnęła drzwi do łazienki, a obaj piłkarze spojrzeli po sobie.
-Mamy spać razem?! ISABEL!!

Dos Santos uśmiechnął się, składając wszystkie drobiazgi na jedną kupkę. To było sprytne... i Jeszcze lepsze niż powitanie chlebem i solą, które było w gruncie rzeczy miłe. Oczywiście Camilla nie omieszkała stracić okazji do zrobienia zdjęcia przestraszonemu Llorente, który nie wiedział, co z tym chlebem zrobić. Ale mina Bartry na widok niewielkiego dwuosobowego łózka była jeszcze lepsza.
-Żałuję, że nie zawołałem wtedy Camilli. Albo Lei... Mieszkały przez ścianę, miałbyś pamiątkę.
-Wypchaj się, Jonathan-Bartra udał oburzonego.-Pfff, jasne...pamiątkę. Patrz...
Wyciągnął z szafy cienki, niebieski zeszyt. Wytarł go lekko z kurzu i oglądnął okładkę.
-Chyba wiem, co to jest-zawahał się przed otworzeniem go, ale w końcu odchylił okładkę, zerkając na pierwszą kartkę.
"Isabel Lorenzo"
-Sądzę, że ty powinieneś to przeczytać pierwszy.
Jonathan pokręcił głową.
-Nie, nie. Nie potrafię... Jeszcze nie teraz.

Jonathan czuł, że musi sobie uporządkować odkrycia dzisiejszego dnia. Przede wszystkim przełamał się, gdy wszedł do jej pokoju. Długo nie potrafił tego zrobić, bo to tak bardzo bolało! Ale dziś.... udało się. Kto wie, co by było, gdyby się nie odważył. Miałby żal do siebie? Być może.
Czekał go kolejny, trudniejszy krok, bo przeczytanie jej pamiętnika. Zastanawiał się, czy mu się uda. Mały, cienki zeszyt parzył go przez kieszeń kurtki, jakby był z żywego ognia. Wiedział, że tam jest, że powinien odczytać jej zapiski..Ale nie potrafił.
Potrząsnął głową, skręcając instynktownie w ulicę wiodącą do cmentarza El Viejo. Widział już zarysy bramy, szarzejącej w mroku kończącego się dnia i kilka sylwetek ludzkich, kręcących się w pobliżu. Jasne lampki migotały szybko, jakby wnosząc nieco optymizmu w atmosferę cmentarza. Nie umiera się na zawsze, gdy ktoś jeszcze pamięta.
Dos Santos wsadził ręce w kieszenie kurtki. Bywał tu tyle razy, że mógłby iść z zamkniętymi oczami. Następnego dnia rocznica.
Pchnął ręką zimny metal bramki i niemal bezwiednie dotknął jej zeszytu przez materiał kurtki.
Jeśli odważy się go przeczytać, to tylko tutaj.
Ale...
Jeszcze nie teraz.


________________
Narzekałam na tamten rozdział , a ten jest chyba jeszcze gorszy. :( Poraz pierwszy nie miałam na to pomysłu... Ale jest szybciej niż poprzedni prawda? :) Dodaję i idę na uczelnię, chociaż taaaak mi się nie chce :( Boli mnie wszystko po niedzielnym koncercie Rasmusów, ale było cudownie i jestem szczęśliwa :P Wracajcie szybko do Polski, chłopaki! :P
Sorry, nie mogłam się powstrzymać xD
pozdrawiam,
graffiti

czwartek, 8 listopada 2012

8. A part of me.

-Jeszcze winka? A może soczku? Wybór należy do szanownej pani!-pajacował Pedro, obsługując swoich gości na tarasie domu. Przewiesił sobie białą ścierkę przez rękę i udawał kelnera. Ciepły letni dzień sprzyjał odwiedzinom i dlatego też Bojan z Leą przybyli do Rodriguezów na pogawędkę.
-Może niech będzie to wino...Ty mnie upijasz z premedytacją, Pedro!-skapitulowała Lea, zanosząc się ze śmiechu. Alexandra tylko się uśmiechnęła. Znała już większość zagrywek swego męża, lecz musiała przyznać, że wciąż ją zaskakiwał.
-Do usług, do usług!-Pedro wyskoczył ze swojego krzesła i odkorkował butelkę, by nalać czerwonego płynu do pustego już kieliszka Lei Krkic.-Bojan?
-Poproszę.
Rodriguez zaśmiał się i dolał wina Bojanowi, ale po chwili mina mu zrzedła.
-Cholera, skończyło się. Idę do kuchni po drugą butelkę.
Zabrał puste już szkło i  łokciem otwierając drzwi tarasowe, wparował do domu. Odprowadził go radosny śmiech przyjaciół. Wpadł do kuchni, pogwizdując cicho ulubioną melodię. Takie życie lubił! Pogawędki z przyjaciółmi znanymi od lat nigdy się Kanaryjczykowi nie nudziły. Kochał to i nie zamieniłby się z nikim. Nawet jeśli nie rozdzierałby mu uszu wrzask Ainy, jego córki, która znów miała o coś pretensje i najprawdopodobniej chodziło o Juniora z któym serdecznie się nie znosili. Pedrito przewrócił oczami, wziął właściwe wino z barku i wyszedł na jasny, słoneczny korytarz. Dom Rodrigueza był prosto urządzony, choć pokoje był słusznych rozmiarów. Naprzeciw kuchni był salon, z którego wychodziło się do ogrodu i na taras. Przez szybę drzwi widział Bojana, po raz kolejny pokazującego swoje magiczne sztuczki. Ileż to już lat, odkąd ich nauczył młodego Bojanka Dani Alves...Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że staje się coraz bardziej sentymentalny, ale z błogich wspomnień wyrwało go przekleństwo rzucone przez Ainę. Przygryzł wargi. Musi oduczyć córkę takich reakcji... Poprawił spadającą  z ręki ścierkę, o której całkiem zapomniał i poszedł szybko po schodach do pokoju Ainy.
-Aina, co się dzieje?-bez pukania wparował do pokoju córki.
Dziewczyna stała na środku pomieszczenia z bardzo złą miną. Brązowe włosy ściągnęła w gładki, długi kucyk.
-Tato, bo jest tu ten cały... Junior! Chcę się pouczyć, a on cały czas mi przeszkadza, bo przylazł do nas nie wiadomo po co i...
-Przyszedł z rodzicami, bo ich zaprosiliśmy. -Krótko wyjaśnił Pedro, powstrzymując się od śmiechu. Złośliwości, jakich nie szczędzili sobie Junior i Aina żywo przypominały mu jego własne zachowania sprzed lat.
-Ona woli się uczyć, żeby mnie nie widzieć! Tyle, że się nie przyzna do tego!-wrzasnął skądś Junior.
-Zamknij się, idioto!-odwrzasnęła Aina.-Nigdy nie miałeś sprawdzianu z matmy?
-Aina, uspokój się. Poza tym... Ty nigdy się specjalnie nie uczyłaś-podniósł brwi ze zdziwieniem-Kiedy masz ten sprawdzian?
-W środę, tato. Z matematyki.
-Aha. I uczysz się już od soboty? Przecież ty z matmy jesteś bardzo dobra...
Aina spłonęła rumieńcem, bo zrozumiała najwyraźniej, że ojciec ją przejrzał.
-Wujku, to samo jej mówiłem, mogłaby wyjść na pole, jest basen, jest Isabel... Zresztą idzie też familia Hernandezów, własnie ich widziałem przez okno-w drzwiach pokoju stanął Junior z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
Pedro położył swemu imiennikowi dłoń na ramieniu.
-Masz rację, Junior. Zejdziesz na dół otworzyć drzwi?
-Jasne,wujku! - syn Bojana zasalutował swemu ulubionemu wujkowi i zbiegł po schodach z tupotem godnym stada słoni. Już po chwili dało się słyszeć jego głośne powitanie z Sebastianem, synem Xaviego. Kanaryjczyk uśmiechnął się i objął ramieniem córkę.
-Aina, czy jest sens tak ze sobą walczyć? On jest i będzie częścią twojego życia, bo wasi rodzice się przyjaźnią. Może nie chcesz po prostu zauważyć jego dobrych stron, bo się od razu nastawiłaś na nie? Hm?
Aina przytuliła się do niego z ufnością.
-Tato, to on zawsze zaczyna.
-Wiem, tacy są chłopcy. Ale jeśli będziesz mu się odgryzać, to tym bardziej ci będzie dokuczał. Ty zresztą też nie jesteś święta-zaśmiał się na wspomnienie kolacji sprzed lat, kiedy to jego mała córeczka podała sos grzybowy na który Junior był uczulony.
-Działa mi na nerwy!
-Kiedyś zrozumiesz, że nie warto. Chodź, Aina, pomożesz mi zanieść gościom nowe talerze.
Zeszli na dół i zostali od razu wyściskani przez Camillę.
-Witaj Pedrito! Mieliśmy iść do Bojana, ale dowiedziałam się od Lei, że są u was, więc przyszliśmy i my, nie masz mi chyba tego za złe? Poza tym, drzwi otworzył nam wyszczerzony Junior, czy on coś brał? Sądzę, że nie, ale wnioskuję z tego, że znów dopiekł twojej uroczej Ainie, więc ty zapewne ich musiałeś godzić i stąd Juniorek w drzwiach?
-T..ttak, dokładnie, Cam.-przyznał Pedro, śmiechem kwitując radosny słowotok Camilli.
-Co znowu zbroiłeś, Junior?-zainteresował się Xavi, witając się krótkim uściśnięciem ręki z Rodriguezem i zerkając na niesforną latorośl Bojana.
-Nic, wujku. Zrobiłem dobry uczynek, wyciągając tą kujonkę na pole.-poinformował Pedro Junior i uciekł na taras.
-I wszystko jasne-roześmiał się Xavi.
-Nie mam sił do tego chłopaka-westchnęła Lea, gdy już się z nią zobaczyli.
-Czasami się zastanawiam, dlaczego Junior jest synem Bojana, przecież on ma charakter zupełnie jak nasz Pedro z młodych lat-zażartował Xavi.
-Hamuj się, Generale-ostrzegł Bojan-ale to prawda, masz rację. On patrzy w Pedrito jak w obrazek!
-Przesadzacie-oburzył się Kanaryjczyk, starannie ukrywając zadowolenie.-kto chce wina? Junior i Aina są jak ja i Alex na początku naszej znajomości.
-Przegiąłeś!-Alexandra rzuciła w niego poduszką na której siedziała.
Kanaryjczyk przesłał żonie całusa w powietrzu i odkorkował butelkę. Zachowanie Alexandry przypomniało mu inny wieczór, kilka lat wcześniej...

-Pedro! Pedro!.... RODRIGUEZ! - głośny wrzask na ulicy niemal rozdarł mu uszy, ale w końcu zwrócił jego uwagę na to, że ktoś go woła. Młody skrzydłowy Barcelony rozglądnął się dookoła siebie, ignorując zdziwione i zniesmaczone miny przechodniów i ich ciche komentarze. Bolała go głowa po wczorajszej popijawie u Bartry, z której niewiele pamiętał, oprócz wyrazistego wspomnienia rannej pobudki, jaką za pomocą zimnej wody zgotowała im mama Marca. Zmrużył oczy, chcąc zauważyć sprawcę hałasu i niemal natychmiast się wyszczerzył w radosnym uśmiechu na widok Davida Villi, który przechodził właśnie przez jezdnię.
-Wołam cię od dobrych pięciu minut, co ty, głuchy jesteś?-David klepnął go w łopatki z hukiem, tak, że Pedro aż się skulił.-Mam sprawę-rzekł następnie Villa-idziesz do domu?
-Tak, tak...ale co  to ma do rzeczy?-zapytał słabym głosem Pedro próbując pozbierać myśli. Wciąż jeszcze czuł skutki wczorajszych pomysłów i był pod wpływem sporej garści tabletek przeciwbólowych.
-Będziesz mijał dom Generała, podrzuć mu to-wręczył mu jakąś ciężką siatkę- ja nie mogę, muszę lecieć do Patricii, bo dzwoniła żebym już wracał, bo przyjechali jej rodzice.
-Dooobra. Zaniosę.-niemrawo zgodził się Pedrito.
-Świetnie, dzięki! A coś ty taki zmarnowany?-El Guaje w końcu zainteresował się stanem kolegi.
-Nic ważnego, jest okej.-zbył go Pedro, choć miał ochotę przewrócić się na ziemię i zasnąć.
-Nie wydaje mi się, ale nich będzie. To do zobaczenia, cześć!
Rodriguez chwilę patrzył za radosnym Villą, odbiegającym w stronę podziemnego parkingu niemalże w podskokach, ciężko westchnął i powlókł się na swoją dzielnicę.

Xavi przywitał go serdecznie, jak zawsze zresztą. Generał był bardzo ciepłym człowiekiem, zawsze zwracał uwagę na problemy swoich przyjaciół i starał się im pomóc. Teraz też szybkim rzutem oka ocenił stan kanaryjczyka i zafundował mu ciepłą herbatę, obierając jednocześnie z rąk chłopaka paczkę od Villi i sadzając go niemal przemocą na sofie pod kocem. W salonie był też Iniesta i Bartra, oraz spora walizka, z zawartością potrzebną na wyjeździe do Polski. No tak, wyjeżdżamy na Euro pojutrze, przypomniał sobie Pedro. I wciąż jestem niespakowany.
-Camilla i Lea jadą z nami, usłyszał fragment konwersacji-pojedzie siostra Fabregasa i jego dziewczyna... I Alexandra, jej najlepsza przyjaciółka.
Pedro łypnął okiem w stronę Iniesty, który jak na zawołanie zamilkł.
-Czy to jest ta Alexandra o której myślę?-jęknął, czując , że grzej być nie może.
-Tak, a co?-zjawił się w salonie Xavi z kubkiem parującej herbatki dla skacowanego Pedro.-Jakiś ty zły, chłopie, jedna laska i tyle masz problemów? Zakochałeś się, czy co?
-NIE!!! Mam na nią alergię-burknął Rodriguez.
Xavi postawił kubek na stoliku tuż przed nosem przyjaciela i usiadł koło niego. Przyjrzał się naburmuszonej twarzy chłopaka i zerknął na kolegów.
-Czy mi się wydaje, czy ty masz problemy miłosne?-zatkał kanaryjczykowi usta, zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć.-Uspokój się, Pedro, wydaje mi się, że nie chcesz przyjąć do wiadomości tego, że ona ci się spodobała, mimo, że ci dokucza i jesteś na nią obrażony. Nakręcacie się oboje...bo nie chcecie zauważyć, że tak właściwie to nic z tej złości w was już nie zostało!
Pedro popatrzył na Xaviego jakby ten właśnie ujawnił mu największe sekrety Guardioli.
-Xavi czy ty.... Nie, nie możesz tego wiedzieć!-jęknął w końcu.-Bo ja sam tego nie wiem!
-Bo nie chcesz wiedzieć, i w tym cała rzecz, kolego. Pij tą herbatę, musisz przecież zagrać na Euro, Villi nie ma...
-A szkoda-przyznał ze smutkiem Iniesta-Z nim było łatwiej, znamy się jak...
-Przecież ja też jestem dobry!-zbuntował się Pedro.-Ale nie wiem, czy zagram, jest przecież powołany Torres.
-No właśnie.
Zamilkli na chwilę, myśląc o bataliach czekających ich na boiskach w nieznanym kraju. O ustawieniach, możliwościach gry. Czekał ich miesiąc nadziei, być może wzlotów i upadków, ale na pewno morderczych treningów między meczami.
-Słuchajcie... chciałbym was o coś zapytać-przerwał w końcu ciszę Marc Bartra.
-Mów, jasne!-Xavi przyjrzał mu się z namysłem.
-Bo... moja siostra chciałaby pojechać na to Euro... zobaczyć chociaż jeden mecz i ... myślimy z Dos Santosem ją tam zabrać, i w sumie chcielibyśmy spać w waszym hotelu, da się tak zrobić?
-Nie mam pojęcia-wolno odpowiedział Iniesta-musiałbym zapytać się Del Bosque.... Bo ukrycie trzech osób w którymś z naszych pokoi może być trudne...
-Będzie nierealne-uciął Xavi-trzeba go zapytać. Ale przecież twoja siostra może jeszcze pojechać na inne mecze Hiszpanii, niekoniecznie Euro. Będzie mogła jeszcze wiele meczy po Euro zobaczyć!
-Obawiam się, że nie...-ponuro odpowiedział Bartra i zwiesił głowę.
Pedro szybko sobie połączył to, co zapamiętał z rozmów Marca z Jonathanem i Bojanem tamtej nocy i jego zachowanie ostatnimi czasy rrrazem z dzisiejszym pytaniem. Zrobiło mu się słabo, gdy zrozumiał o co chodzi.
-Marc!-zaczął drżącym głosem.-Powiedz trenerowi! Jak będzie wiedział o co chodzi, to na pewno się zgodzi... Jak nie w naszym hotelu, to gdzieś blisko! Myślę, że Camilla wam pomoże.
-Nie decyduj za moją dziewczynę-żartobliwie pogroził mu palcem Xavi-A swoją drogą, Marc, może i nam powiedziałbyś? Chętnie pomożemy, ile w naszej mocy.
Bartra powoli zaczął tłumaczyć to co się stało jego największym koszmarem w życiu.

-Pedro, wróć do nas, cóżeś się tak zamyślił?-klepnął go po głowie Bojan.-Masz jeszcze te ciasteczka?
-Jasne-szeroko się uśmiechnął-Już po nie idę.
Wszedł do salonu, szukając szafki, w której trzymali słodycze. Jak się skończył ten wieczór?, zastanowił się. Pamiętał zszokowane spojrzenie Xaviego i to, że bez słowa uściskał Bartrę. A potem powiedział, że może na niego w każdej chwili liczyć. Tak... Taki był zawsze Xavi Hernandez. Pedro lekko się uśmiechnął, zerkając zza drzwiczek szafki na taras. Nawet teraz wyciągał z kogoś jego zmartwienia, by mu pomóc. 
-Niech to szlag-wyrwało mu się, gdy zauważył, że wysypał ciastka z woreczka. Szybko je pozbierał i wziął resztę do kuchni, by położyć je na talerzyku.
-PEDRO!! Wracaj do nas!-bezwiednie się uśmiechnął, słysząc swoich przyjaciół.
-Już idę!-odkrzyknął, zamaszystym ruchem wsypując czekoladowe krążki na niebieski talerzyk.

Czekoladowe ciasteczka z kokosowym nadzieniem w środku. Ulubione słodycze Pedrito, jakie zawsze miał w zanadrzu Xavi. I zawsze dawał mu ich trochę do domu, jeśli widział, że przyjaciel ma zły humor. Dostał je również teraz i wracał powoli słabo oświetloną ulicą. Właściwie to się wlókł, noga za nogą, starając się stawiać stopy dokładnie na środku kwadratowych, dużych płyt chodnikowych. Gdy był mały, uważał, żeby nie postawić nóg na przecięciu się linii. Wiązało się to z przedziwnymi kombinacjami kroków jakie wtedy robił.
Uśmiechnął się, gdy sobie uświadomił, że robi to również teraz, mając te dwadzieścia parę lat.
Nigdy nie jest za późno na czucie się młodym.
Wydatnie mu w tym pomagali jego szaleni przyjaciele. I rodzina, którą bardzo kochał, a którą pozostawił na wyspach Kanaryjskich. Brakował mu bardzo tamtego powietrza i tej atmosfery, a przede wszystkim tamtego morza. Niby w Barcelonie jest tak samo słona woda...Ale to nie to samo. Wyspiarze źle znoszą  przesadzenie ich na stały ląd.
W tej układance brakowało jednego elementu, miłości. Odkąd odeszła Carla, Pedro czuł się samotny. Co prawda, nie kochał jej tak bardzo, jak powinno się kochać przyszłą żonę, ale... Chciał mieć kogoś, z kim mógłby dzielić się wszystkimi swymi myślami, marzeniami i problemami.
A co z Alexandrą? Walczyli ze sobą przy każdej możliwej sytuacji. Dogryzali sobie wzajemnie z jednakową przyjemnością. Pedro spojrzał w gwiazdy, doskonale widoczne nad wielomilionową Barceloną.
-Czeka mnie niezłe piekło na Euro-poskarżył się cicho błyszczącym punkcikom na ciemnym niebie.-Ona mi nie da żyć!
Poczuł jak robi mu się gorąco, jak zwykle zresztą, gdy o niej myślał. Ze złością zacisnął pięści, gdy przyszło mu nagle na myśl jedno wspomnienie krótkiego pocałunku w apartamentowcu, który wywrócił jego światopogląd do góry nogami. Podobało mu się to... Ale to przecież niemożliwe!
I Pedro zastanowił się, czy jego starszy przyjaciel miał rację. Dotknął swego walącego jak na piątym biegu serca i pokręcił głową.
Nie rozumiał z tego już nic, kompletnie nic. Wiedział jedynie, że ta blondynka jest częścią jego życia, częścią jego samego. Bo myślał o niej, widywał ją, i to dość często, bo przyjaźniła się przecież z dziewczyną Fabregasa. Bo ją pocałował.
I... dlatego, że...chyba zaczynał ją lubić.

________________________
Hej hej! Zapraszam na nowy odcinek :) Wiem, miałam dawać je w piątki, ale ponieważ nie miałam czasu, to dopisywałam codziennie kilka zdań w odcinku i dziś skończyłam :))
Coś się za bardzo sentymentalny i romantyczny ten Pedro zrobił... A wcale nie miał być taki :(
Mam nadzieję, że się spodoba, jak coś, jakieś uwagi to pisać!! 
pozdrawiam,
graffiti