sobota, 15 grudnia 2012

13. A perfect illusion.

Z niezbyt ciekawą miną wszedł do mieszkania Bartry. Zamknął z lekkim trzaskiem drzwi i zaczął ściągać kurtkę.  Czuł na sobie badawczy wzrok Marc'a. Doskonale wiedział, co jest jego przyczyną. Najwyraźniej Lorenzo wciąż był w tym mieszkaniu. Ściągnął jednego buta i spojrzał na przyjaciela.
-Nie przyglądaj mi się tak.Jest tu jeszcze Lorenzo?
-Yy, no tak, jest.-Marc chyba się lekko przestraszył zmienionej, złej miny Jonathana, bo złapał go za rękaw.-Nie idź nigdzie, bardzo cię proszę. Kiedyś chyba musicie porozmawiać!
-Gdzie on jest?-Dos Santos ściągnął drugiego buta i ustawił oba przy ścianie.-Chyba go nie wpuściłeś do jej pokoju?!
-Jonathan, daj spokój...
-Wpuściłeś, czy nie?-Dos Santos był gotów bronić jak lew wstępu do dawnego pokoju Isabel, więc Marc pokręcił głową i zerkając do kuchni, odpowiedział ściszonym głosem.
-Nie, nie wpuszczałem, bo o to nie prosił. Aż tak ci to przeszkadza? Ja wiem, że się nie lubicie i rozumiem dlaczego, ale może dasz mu szansę na wyjaśnienie?
-Bartra, bo sobie stąd pójdę-jęknął Dos Santos-Właściwie nie wiem,bo co tu przyszedłem. Naprawdę nie wiem o czym z nim miałbym rozmawiać.-dokończył gorzko, czując jak coraz bardziej wzbiera w nim zapiekły od lat żal i pretensje do Lorenzo. Nie potrafił spokojnie się zachowywać, widząc go w pobliżu. Co prawda, nawet nie próbował, bo wiele czynników się na to złożyło. Nie była to tylko i wyłącznie meksykańska natura Jonathana.
-Marc, posłuchaj mnie.-zaczął znowu Bartra.-Wiem, o co ci chodzi, ale popatrz na to z innej strony. Z jego strony. Poza tym, przypomnij sobie, kto namiawiał Isabel, żeby dała bratu szansę? No kto?
Zabolało. To był celny strzał, bo perfidny Marc trafił w samo sedno. Tak. I miał rację, bo to właśnie Dos Santos we własnej osobie spędził wiele godzin, próbując przekonać Isabel do zakończenia tego sporu. Sam nie lubił mieć niedomkniętych spraw, a ta, choć nie jego przecież, również ciążyła mu na sumieniu.
Sam miał brata, który tak jak on grał w piłkę. Ale nigdy nie stracili ze sobą kontaktu. Nigdy piłka nie stanęła ponad ich relacjami. Dlatego tak bolało go zachowanie Jorge, który dojrzałością się wtedy nie popisał.
-Ja naprawdę chciałbym ci jeszcze raz wszystko wyjaśnić.-W drzwiach kuchni pojawiła się niewysoka, ale doskonale Meksykaninowi znana sylwetka Jorge Lorenzo.
-Ty chyba sobie kpisz...-zaczął Jonathan, czując bolesne ukłucie w sercu. Nie spodziewał się, że aż tak to będzie bolało. Poza tym, zorientował się, że wciąż posiada sumienie i właśnie w tej chwili mu o sobie przypomina.
-Jonathan, proszę cię! Zrób to chociaż dla mnie.
Odwrócił się, obrzucając uważnym spojrzeniem twarz Bartry. Najlepszego przyjaciela. Właściwie prawdziwego brata Isabel.
-Dobrze. Ale wiedz, że robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.
-Dziękuję.


-Dobrze, a więc plan na Chorwację jest taki...-zaczął del Bosque, wpatrując się uważnie w twarze swoich piłkarzy, zgromadzonych wokół niego w idealnym kółeczku. -Jeszcze raz przypominam, że w pierwszym składzie wychodzą Casillas, Alba, Pique, Ramos, Arbeloa, Alonso, Busquets, Xavi , Silva, , Iniesta i Torres. Reszta na ławce. Pamiętajcie, że liczę na spokojną grę. Nie musimy wygrywać wysoko, ale trzeba pokazać swoją dominację na boisku. Liczę na was.
-Czyli jednak gramy z dziewiątką-mruknął Bartra.-Miło widzieć Albę od pierwszej minuty.
-W końcu przechodzi do Barcelony?-zainteresowała się Isabel.
-Wygląda na to, że tak.
Siedzieli na ławce, obserwując trening pierwszej drużyny przed meczem. Tym razem był to lekki rozruch, żeby zawodnicy nie przeładowali mięśni ciężkimi ćwiczeniami, mogącymi skutkować w wieczornych rozgrywkach.
Trening był zamknięty dla dziennikarzy i widzów, oni jednak mieli wstęp, bo byli w końcu nieoficjalną częścią drużyny. Przyjechali z nimi, mieszkali w tym samym hotelu... 
Piłkarze zakończyli właśnie rozgrzewkę i dzielili się na dwie grupy.
-Haha, w dziadka będa grać-zaśmiał się Jonathan z satysfakcją.
-Fajnie! Też grałam na wf-ie w szkole...-przypomniała sobie z uśmiechem Isabel, a potem odkaszlnęła.
-Isabel?-Bartra przyjrzał się jej zaniepokojony.
-Wszystko okej-uśmiechnęła się i przytuliła się do ramienia brata.-Nie wyspałam się dzisiaj w nocy.
-Bo gadałaś cały czas z Jonathanem! Myślisz, że nie słyszałem?
Dos Santos zachichotał cicho.
-Jasne, że słyszał. O drugiej w nocy dostałem poduszką, żebym się uciszył. Marc nawet przez sen ma wyjątkowego cela!
Wtedy sobie uświadomił, że śmiechu Isabel mógł słuchać dwadzieścia cztery godziny na dobę.

W kuchni Marc'a Bartry była tak gęsta atmosfera, że można było ją spokojnie pokroić nożem. Jonathan siedział przy stole z zaciętą miną, patrząc na usadowionego naprzeciwko Lorenzo, który spuścił własnie głowę. Między nimi był Bartra, który, będą między młotem a kowadłem, nerwowo bawił się swoim kubkiem. Jonathan zerknął na niego, czując, że jest mu nieco szkoda przyjaciela, mimo, że na własne życzenie dostał się w to pole elektryczne przerzucone między dwoma jego gośćmi. Przeniósł wzrok na zamilkłego nagle Jorge.
-Tylko tyle? Chcesz mi powiedzieć, że uznałeś, że kolejne konkursy Grand Prix są ważniejsze niż siostra?
-To nie tak, źle mnie zrozumiałeś...
-Przeciwnie, zrozumiałem bardzo dobrze. Najpierw to była twoja pasja, potem, sposób na zarobienie dla siebie i rodziny, w tym siostry, którą obiecałeś się zaopiekować, a później to wszystko zeszło na drugi plan bo zachciało ci się więcej wygrywać! Sam wiem, jak to jest, gdy się trafi w karuzelę zwycięstw, jest presja kolejnych trofeów. Ale nie zapominam o rodzinie! A ty najwyraźniej to zrobiłeś. Uważasz, że to było fair, że zostawiłeś siostrę w domu i miała cię tylko przez telefon, a potem już nawet nie dzwoniłeś? Uważasz, że to było okej? Miałeś się nią zaopiekować, a nie zapewnić tylko wyżywienie i mieszkanie! To są dwie różne sprawy!!! Dziwisz się, że uciekła?
-Naprawdę chciałem być przy niej! Jednak sporty motorowe to jazda po całym świecie, nie dało się inaczej...
-To trzeba było ją ze sobą zabrać. Najlepsze rozwiązanie.-Jonathan uciął sprawę bezlitośnie.-Masz coś jeszcze na swoją obronę?
-Szukałem jej później...
-To dziwne, bo w takim razie marnie szukałeś, skoro znalazłeś ją dopiero po kilku latach, w całkiem oczywistym miejscu, a właściwie to ona znalazła ciebie.
Lorenzo umilkł.
Jonathan wbił wzrok w blat stołu, chcąc się uspokoić. Sam nie wiedział, dlaczego kiedyś chciał, by Isabel się z nim pogodziła. Może dlatego, że pragnął, żeby była szczęśliwa? Możliwe, sam jednak nie potrafił przejść obojętnie obok kwestii porzucenia siostry przez Jorge. To za bardzo bolało. Ze względu na nią.
-Chcesz coś do picia, Jonathan?-Marc wstał od stołu, podchodząc do czajnika.
-Może kawy.
A może powinien mu to wybaczyć?

Jonathan wyciągnął z torby hiszpańską koszulkę reprezentacyjną z numerem szóstym. W końcu pomocnicy powinni się wspierać. Założył ją i wygładził, szczerząc się do lustra.
-Ty, Dos Santos, nie pomyliłeś krajów?-zaśmiał się ze swojego łóżka Bartra.
-Jakbyś nie wiedział, że też mam obywatelstwo hiszpańskie - prychnął Jonathan i wyprężył się z dumą jeszcze bardziej.
-Uważaj, bo pękniesz z tej dumy! Ale widzisz, grasz dla Meksyku.
-Bo to moja pierwsza ojczyzna. Wstawaj, leniu, nie będziemy na ciebie czekać! - pociągnął Marca za nogę, chcąc go zrzucić z łóżka.
-Jego pod przymusem z łóżka wyciągnie jedynie wybuch trzeciej wojny światowej-ostrzegła go z łazienki Isabel, czesząca tam spokojnie wilgotne jeszcze włosy.
-A są jakieś tajne sposoby?
-Hmm, ja mam jeden...-Isabel odwróciła się od lustra i z rozbawieniem spojrzała na Jonathana-Po prostu musisz...
-ISABEL, STOP! Ja ci nie pozwoliłem na ujawnianie moich tajemnic!
-A czy ja cię prosiłam o pozwolenie? Chodź, Jo, zdradzę ci wielką tajemnicę.
Dos Santos pokazał Bartrze swój różowiutki język i powędrował do Isabel. Bartra mógł zobaczyć jedynie jego plecy z żółtym numerem między łopatkami i śniadą rękę obejmującą Isabel, która, chichocząc, przekazywała mu tajne sposoby na Marc'a Bartrę.
-Wyrodna siostra-mruknął, mimo wszystko nie mogąc nic poradzić na to, że się szeroko uśmiechnął na ten widok.
Jonathan odwzajemnił uśmiech, prezentując białe zęby.
-Wy się serio bardzo lubicie-odezwała się Isabel-i bardzo dobrze.
-Pewnie, że tak.-Przytulił ją lekko Jonathan.-Zbieraj się, bo musimy wychodzić niedługo.
Isabel przytaknęła, kończąc szczotkowanie włosów.
Jonathan zmierzwił jej włosy, niszcząc to, co rozczesała i wyszedł w poszukiwaniu swoich wyjściowych adidasów.
Przechodząc obok lustra w pokoju, zauważył radosny błysk w swoich brązowych oczach. Dawno takiego nie miał.

-Co jeszcze chcesz mi powiedzieć? To, że zdawałeś sobie sprawę z tego, że źle zrobiłeś, ale nie próbowałeś nawet tego naprawić? Kariera nie jest w życiu najważniejsza, Jorge. Bałeś się? Możliwe, ale trzeba było spróbować ten strach pokonać. Nawet nie umiesz się obronić. Zawiodłeś mnie już dawno temu, Lorenzo.
Jonathan wstał od stołu i zgarnął w przedpokoju swoją kurtkę.
-Jonathan, czekaj, ale..
-Przepraszam, Marc. Naprawdę chciałem z nim sobie to wyjaśnić. Wybacz, chyba nie potrafię.
Nie zatrzasnął drzwi.
Wyszedł cicho, bez słowa, jak złamany psychicznie wrak człowieka. Jak ktoś, kto stracił właśnie ostatnie złudzenia.

Mecz z Chorwacją zbliżał się ku końcowi, a na tablicy wciąż wyświetlał się bezbramkowy wynik.  Piłkarze biegali po boisku, przerzucając piłkę między sobą i próbując prześlizgnąć się do bramki. Trybuny były wyjątkowo spokojne, co jakiś czas komentowano niektóre odważniejsze zagrania.
Niewiele ciekawego się działo.
Zgrana paczka dopingująca Hiszpanów, w stałym składzie Lea, Monica, Alexandra i  Isabel ze swoimi dwoma "ochroniarzami" (jak ich ochrzciła Lea), ulokowała się w zwykłym miejscu w sektorze dla gości. 
-Hej, hej! - Pomachała im Camilla, lawirując między kibicami z dwoma butelkami wody. Trener del Bosque nie pozwolił jej jeszcze robić zdjęć, więc kibicowała z przyjaciółmi z trybun. - Patrz! - klapnęła na siedzenie obok Lei, oddając jej wodę i wyciągnęła z torebki gazetę.  Siostra rozłożyła zwinięty w rulonik papier i obejrzała pierwszą stronę.
-Co tam ciekawego? O, proszę, "Ostatni z szajki siedzącego w więzieniu N. został aresztowany." Chyba to zostawię na pamiątkę!
-Lea, nie bądź taka, też chcę to przeczytać-Monica i Bartra wyciągnęli swoje łapki z drugiego końca.-Pokaż nam!
Jonathan wziął od Lei gazetę  podał przyjacielowi, który natychmiast zabrał się do oglądania zdjęcia na stronie tytułowej, zawiedziony, że tekst jest po polsku.
-Jest coś o Pedro?-zapytała Isabel, związując długie włosy w kucyk.
-Sama zobacz-Marc podał jej tygodnik.
Isabel podziękowała. Po chwili jednak opuściła gazetę na kolana.
-Nie doczytam się-wyjaśniła cicho, widząc pytające spojrzenie Marc'a.  
-Mówiłem-parsknął śmiechem Bartra.-Nie próbuj. Ej, co tak zbladłaś?-dodał zaraz potem, widząc nieco bledszą twarz siostry.-Isabel?
-Nic się nie dzieje. Chyba pójdę sobie kupić wodę, bo siostry Iniesta wszystko wypiły-zakończyła wesoło, wstając z miejsca. 
-Pójść z tobą? - Marc nie dał się nabrać na pozornie bojową minę siostry.
-Nie, nie, zostań. Poradzę sobie sama. 
Jonathan oderwał wzrok od boiska w samą porę, żeby ujrzeć schodzącą po schodkach Isabel i odprowadzającego ją wzrokiem, ze skonsternowaną miną Bartrę.
-Gdzie ona poszła?
-Do sklepu... Zaproponowałem, że pójdę z nią, ale nie chciała.-Może pójdź ty, Jonathan,co-dodał,widząc, że Dos Santos zrywa się z krzesełka.-Na ciebie się nie rozzłości... Ej, uważaj chociaż!
Dos Santos nie usłyszał końcówki wypowiedzi Marc'a, bo przeskakiwał już po trzy stopnie naraz. Gdy dobiegał do zejścia pod stadion, była osiemdziesiąta ósma minuta meczu i upragnionego gola dla Hiszpanii strzelał właśnie Jesus Navas.
W podziemiach, jak je uparcie nazywał, było bardzo chłodno i aż przeszły mu ciarki po plecach. Natychmiast o tym zapomniał bo skupił się na odszukaniu niewysokiej, szczupłej figurki o ciemnych włosach. W barze, pełniącym rolę stadionowego sklepiku, nie znalazł dziewczyny, więc, wiedziony instynktem, skręcił w stronę toalet.
-Isabel?-przez otwarte drzwi zauważył przyjaciółkę, stojąca przed lustrem i szeregiem umywalek. Z torby porzuconej na podłodze wystawała w połowie napełniona butelka wody i białe opakowanie tych lekarstw o dziwnej nazwie.
Odwróciła się nagle, jakby spłoszona. W ostrym świetle mógł zobaczyć, że faktycznie źle wyglądała, gorzej niż rano.
-Isabel, coś się dzieje?
-Nie, nic! Naprawdę-uśmiechnęła się, ale nie za bardzo jej to wyszło. Zaraz potem się skrzywiła.-Ałć.
Jonathan przełknął ślinę i wszedł do pomieszczenia. Objął dziewczynę i mocno ją do siebie przytulił. Zauważył, że dotknęła ręką brzucha, myśląc, że on tego nie widzi.
-Brzuch cię boli? Isabel... Wiesz przecież, że jak coś się dzieje, to masz nam mówić.
-Ale naprawdę wszystko jest w porządku!-zapewniła go-Poza tym, i tak Marc za bardzo się martwi. Ty.. też.-dodała po sekundzie wahania, lekko się czerwieniąc.
-Masz spuchnięte kostki-zauważył, patrząc uważnie na jej zmęczoną twarz.
-To pewnie dlatego, że za dużo chodziłam!-wyjaśniła takim tonem, jakby próbowała przekonać samą siebie, że tak w rzeczywistości jest.
Jonathan pokręcił głową, domyślając się, że jego przyjaciółka usiłuje ukryć to, jak jest naprawdę. Pogładził ją po włosach. Tak bardzo chciał jej pomóc.
Nie potrafił.

Zaraz za blokiem Bartry skręcił na parking, przy którym zostawił samochód. Powinien właściwie wsiąść w auto i pojechać do domu. Był jednak zbyt zdenerwowany by siadać za kółkiem.
Musiał sobie naprawdę porządnie poukładać tą rozmowę, a właściwie sprzeczkę z Lorenzo. Miał wyrzuty sumienia, że zbyt ostro zareagował.
A jeśli on się po prostu pogubił?
Jonathan odetchnął ciężko, zachłystując się zimnym, wieczornym powietrzem i oparł się o czarne audi. Sam się zaczynał gubić w swoich odczuciach. Miał wrażenie, że przeżywa huśtawkę nastrojów, jak, by nie szukać za daleko, jakieś nastolatki w okresie dojrzewania. Czuł się z tym źle i doskonale wiedział, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie umiał.
-Wujek Jonathan!-ktoś pisnął zza jego pleców.
Wyprostował się i odwrócił. Biegła do niego niewysoka dziewczynka o figurze baletnicy. Uśmiechnął się i złapał ją w pasie, gdy wpadła mu w ramiona, Uniósł małą do góry,co prawda, z niejakim trudem, i się uśmiechnął szerzej.
-Urosłaś, maluchu-zaśmiał się.
-Wujku, mam przecież trzynaście lat-wypomniała mu.-Tak dawno cię nie widziałam!
-Oj, Isabel, wcale nie tak dawno, byłaś przecież na ostatnim meczu, prawda Isabel?
-Pewnie, że byłam! Ładnie grałeś, wujku-pocałowała go w policzek.-Idzie mama!
Dos Santos postawił Isabel na ziemi i uśmiechnął się do nadchodzącej kobiety.
-Cześć, Lea. Co tu robicie?
-Byłam na zakupach i zabrałam dzieciaki, chciały koniecznie kupić jakiś prezent dla Valerii z okazji tego wygranego konkursu i Vogue'a. Idą dzisiaj na imprezę do niej.
-Miło-wyszczerzył się, patrząc z uznaniem na paczkę, którą pokazał mu Pedro Junior, starzy syn Krkiciów.-Podrzucić was do domu?
-Z przyjemnością-uśmiechnęła się Lea.-A ty jak się czujesz, Jonathan? Mam wrażenie, że coś się stało.
-Spotkaliśmy z Bartrą Jorge Lorenzo. Siedzi teraz u niego w mieszkaniu. Byłem tam i... cóż, wygarnąłem mu wszystko, co o nim sądzę. I nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Mam wrażenie, że się wtedy pogubił. Tak jak ja teraz.
-I wciąż chodzi o tą samą sprawę?
-Tak-mruknął Dos Santos, otwierając Lei drzwi Audi-Powinienem mu wybaczyć? Jak myślisz?
-Ja wiem, to trudne,Jonathan. Ale.. ale myślę, że tak.


_____________________
Uff, wreszcie skończyłam. Tak bardzo się starałam, żeby ten odcinek był mądry i wiele przekazywał, że chyba nic z tego mądrego przekazu nie wyszło, tylko myślowy bełkot w głowie Dos Santosa. Ale nie narzekam już :D :D
Z ogłoszeń parafialnych mam tylko jedno, ale naprawdę ważne. W dwóch ostatnich odcinkach sygnalizowałyście mi, że są błędy dotyczące czasu w opowiadaniu. Miałyście całkowita rację i wszystko jest już poprawione. Przez to zmienił się nieznacznie wiek bohaterów, głównie widać to po dzieciakach, więc sprawdźcie sobie jeszcze raz zakładkę "Bohaterowie".
Za pomoc w tej sprawie i wspólną naradę dziękuję Savonie, to znaczy Vi (wybacz, ale ten pierwszy nick mi się strasznie podoba! :D) i ten odcinek jest specjalnie dla niej;* Gdyby nie ty, nie ogarnęłabym tego...Masz (w miarę) wesołego Bartrę, może tak być? :D
Miło mi też, że spodobał się Wam ostatni-skok. Dziękuję, bo to dla mnie ważne ! :)
Pozdrawiam cieplutko!
graffiti

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Małe ogłoszenie :)

Pewnie mnie już macie dość i nie wiem jak sobie poradzę z kolejnym projektem... 
Bo historia Silvy czeka na zakończenie via blaugrana, ale... graffiti ma za dużo weny i złości w sobie na pewne sprawy;) więc....
Chciałabym Was zaprosić na coś zupełnie odmiennego:



Mam nadzieję, że się spodoba:)

pozdrawiam, 
graffiti

12. You were the answer.

Poranny rytuał Pedro polegający na powolnym sączeniu kawy z mlekiem i obowiązkową pianką w rygorystycznie przestrzeganych proporcjach własnie dobiegał końca. Dopił leniwie ostatnie łyki kawy i odstawił kubek na stół. Ten kubek, już trochę poobijany, w kolorze czerwonym, również stanowił nieodłączną część jego poranków. Już od lat. I wszyscy wiedzieli, że gdy w domu jest Pedro, lepiej owego kubka nie tykać, bo groziło to fochem na cały dzień...
Rodriguez wyciągnął się z błogą miną na krześle i zerknął za okno. Na ulicy panował już ruch, ludzie śpieszyli się, każdy w własną stronę. Lubił tak obserwować życie ulicy. Zawsze wtedy zastanawiał się, gdzie prowadzą ścieżki tych przechodniów mijających codziennie jego dom. Czy prowadzą szczęśliwe rodzinne życie, tak jak on? Czy mają przyjaciół, kogoś bliskiego sercu? Czy też żyją samotnie, gnając jedynie do pracy i z powrotem, by zaszyć się we wnętrzu swojej kawalerki. Czy ważna jest dla nich tylko kariera, czy też coś więcej, bardziej trwałego.... Szczęścia nie można na siłę znaleźć, ono samo do nas przychodzi. Kiedy tylko zechce.
Uśmiechnął się sam do siebie i sięgnął po leżące na stole gazety. Na początek przeglądnął Mundo Deportivo, chłonąc jak gąbka wiadomości ze świata sportu. Skrzywienie zawodowe - każdy, kto miał do czynienia choć raz ze sportem, nie będzie potrafił się od niego już nigdy odciąć. Nawet pielęgnując zadbany ogródek, zaśmiał się w duchu Kanaryjczyk, przypominając sobie żmudną robotę, do której zapędziła go wczoraj Alexandra.
-Tato, wychodzę na miasto!-do kuchni wpadła jak burza jego szesnastoletnia córka. Nigdy nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że nie odziedziczyła żadnej cechy charakteru własnego ojca. Była pod tym względem wierną kopią matki. Dzięki temu czuł się bardzo zdominowany przez kobiecy huragan rządzący tym domem. Jedynie spod brązowej grzywki patrzyły na niego ufne, brązowe oczy, łudząco podobne do tych, które widywał codziennie w lustrze.
-Sama idziesz?-spytał obserwując znad gazety, jak córka szybko zalewa płatki z musli, swój kolejny wymysł, mający pomóc w zrzuceniu wyimaginowanych nadprogramowych kilogramów, jogurtem o smaku malinowym. Jakby córka piłkarza mogła mieć w genach otyłość, pomyślał po raz kolejny na widok śniadania Ainy.
-Nie, spotkam się w centrum handlowym z Valerią.-uśmiechnęła się do niego.-Wiesz, że dostała w nagrodę za konkurs kilka dni stażu w Hiszpańskim Vogue'u?
-O, doprawdy?-zdziwił się Pedro.-To dlaczego Andres jeszcze nie dzwonił, żeby się pochwalić?
Aina zaśmiała się wesoło. Faktycznie Andres Iniesta, nie widzący świata poza swoimi dziećmi i żoną, zawsze   szczegółowo się chwalił sukcesami swoich dzieci. Ale to było przecież zrozumiałe.
-Może jeszcze zadzwoni-dodała, podnosząc się, by umyć miseczkę i łyżkę-Potem idziemy do Isabel, robi domówkę, więc pewnie wrócę późno-wyjaśniła.
-Babska domówka?-uniósł brwi Pedro. Nie wierzył w to, że Junior przegapiłby taką okazję do imprezowania.
-O, nie, bierzemy ze sobą Victora, brata Valerii, przecież wiesz. Może będzie jeszcze Sebastian Hernandez i Dylan Valdes.
-A Junior?
-Nie wiem tato, nie obchodzi mnie, co on zamierza robić!-Aina zgrabnym machnięciem ręki zbyła kwestię istnienia syna Krkiciów. Pedro parsknął pod nosem. Córka stanowczo powielała zachowania Alexandry...
-Nie wierzę w to, ale baw się dobrze. Właśnie widzę Valerię pod bramką.
Aina pomachała starszej kilka lat przyjaciółce, i pobiegła po torebkę i butyi, w przelocie całując ojca w policzek. Po drodze przewróciła jakieś pudełka na korytarzu.
-Przepraszam i do zobaczenia wieczorem!!!
Rodriguez pokręcił jedynie głową, składając gazetę tak, by było mu wygodnie przeczytać artykuł o kolejnym zwycięstwie Blaugrany. Ciekawe, co tym razem napisali, pomyślał, obserwując przez okno żywiołowe powitanie Ainy z ciemnowłosą córką Andresa.
-Czy coś się stłukło?-zapytała Alexandra, wchodząc do kuchni. Zmierzyła spojrzeniem męża i gazetę, zaciskając pasek od szlafroka.
-Nic się nie stało, tylko po prostu Aina wychodziła z przyjaciółką na miasto.-odpowiedział jej zwięźle Pedro.-Czuję się przytłoczony. To twoja wierna kopia.
-Ale czy ja mam wpływ na charakter swojego dziecka? Ma też kilka twoich cech-roześmiała się Alexandra, wsypując do swojego kubka dwie łyżeczki kawy.
-Nie trzeba było słuchać rocka w czasie ciąży-mruknął Pedro i odłożył gazetę-mówiłem, że muzyka klasyczna jest lepsza.
Alexandra wybuchnęła śmiechem, próbując nie rozlać wody z czajnika.
-Pedrito, proszę cię, wierzysz w takie rzeczy?
-Yhymm, no wiesz, tak pisało w poradniku-pociągnął żonę za rękę, sadzając ją sobie na kolanach-Popatrz-zauważył artykuł o rozbiciu szajki gangsterów na Majorce i przysunął go bliżej do siebie.
-Pedro, nie interesują mnie gangsterzy-przewróciła oczami Alex-Mam ich dość po pobycie w Polsce.
-Serio?-uśmiechnął się szeroko, odgarniając jej włosy z twarzy. Nawet niewyspana po gali mody, wciąż wyglądała jak królowa wybiegów, czyli po prostu pięknie. Wyciągnął jej z rąk gorący kubek z kawą i delikatnie ją pocałował.-To zostawmy tych gangsterów...


Trzydziesta czwarta pompka...
Trzydziesta piąta.
Czterdziesta.
Pedro usiadł na piętach, nie czując już rąk. Końcówka treningu dobiła go zupełnie, zrobili 4 serie po 40 pompek bez przerw. Wziął leżący obok na trawie ręcznik i wytarł sobie czoło. Peryferiami świadomości skonstatował, że biały materiał zabarwił się od trawy na zielono. Jego mózg marzył obecnie tylko o wielkiej butelce wody, najlepiej tak dużej, jak orzeszek w niebie Scrata z drugiej części Epoki Lodowcowej.
-Dobra, koniec na dziś, macie dzisiaj wolne, możecie wyjść na miasto. Tylko być mi przed dziesiątą w hotelu, jutro czeka nas sesja treningów, bo pojutrze gramy z Chorwacją. A chyba chcecie wyjść z grupy, prawda?
-Tak jest!!- Vincente'owi Del Bosque odpowiedział karny ryk kilkunastu zmęczonych treningiem facetów, którzy natychmiast potem ruszyli truchcikiem do szatni.
Rodriguez powlókł się za nimi.
Gwar głosów, jaki wybuchł w szatni, nie pozwolił mu na zebranie myśli. 
-Pedro, idziesz do knajpki jakiejś?-Zainteresował się nim David Silva.
-Cuco, nie wiem. Nie jestem w stanie myśleć. Odpowiem ci po obiedzie, dobra?
-Jasne, tylko nie zapomnij, nie będziemy długo czekać-zaśmiał się David i ulotnił się w kierunku tańczącego z ręcznikiem Cazorli.
Przedszkole, pomyślał Pedro. Jednym uchem słuchając rozmowy telefonicznej Pique, drugim-przekomarzania się Iniesty i Xaviego,wziął ręcznik i poszedł się wykąpać.
Oni wszyscy się umawiali ze swoimi drugimi połówkami, co już było dla niego nie do zniesienia Przecież nikogo nie miał. Nikogo, żeby nawet pójść do McDonalda, lub na spacer po tym całym molo. Był stanowczo pechowcem. 
Może jednak pójście z Silvą i Busquetsem na drinka było dobrym pomysłem.
Odkręcił zimną wodę, chcąc zmyć z siebie zmęczenie i całą bezpodstawną złość. 

-Pedro, gość do ciebie-zawołała z kuchni Alexandra, nie przerywając starannych czynności zrobienia pożywnej sałatki wchodzącej w skład obiadu.
Rodriguez niechętnie wstał z fotela w salonie i rozprostowując po drodze kości, podszedł do drzwi. Puścił oczko żonie, z bezwiednym uśmiechem, jaki zawsze na jej widok wpływał mu na twarz.
-Cześć Bojan-poszerzył uśmiech, widząc za progiem wiecznie rozczochraną brązową czuprynę przyjaciela.
-Poratuj jakimś piwem-jęknął zamiast powitania Serb.-i ani słowa o kadrze C.
-Aż taki ci dali w kość-zdziwił się Pedro, wchodząc do kuchni i wyciągając dwa zimne piwa z lodówki, pod niezbyt zachwyconym tą czynnością spojrzeniem Alex.-Chodź do salonu.
Zaprowadził kumpla do pomieszczenia, wyłączając telewizor emitujący jakiś program o narciarstwie freestylowym.
Krkic odgarnął wpadająca mu do oczu grzywkę i sprawnym ruchem otworzył piwo.
-Na zdrowie.
Spełnili toast, w milczeniu smakując zimny płyn.
-Dobre.
-Bo to Peroni-zaśmiał się Kanaryjczyk.-Mów, co cię do mnie sprowadza, Bojan. Przecież ci tędy nie po drodze do domu.
-Miałeś rację z tymi fajkami. Rozmawiałem z Juniorem.-wydusił z siebie na jednym oddechu, uciekając wzrokiem w bok.
-I co?-spokojnie zapytał Pedro.
-Wyjaśnił sobie sprawę z kolegą. No i ze mną też. Pedro, czy to naprawdę aż widać, że nie umiem wysłuchać własnego syna?
Rodriguez zawahał się chwilę, próbują w myślach ułożyć sobie, jak najprościej to wyjaśnić.
-Nie tyle, że widać. Wy po prostu ze sobą nie rozmawiacie normalnie. Nie, inaczej! Chodzi mi o to, że... nie umiecie porozmawiać tak szczerze, jak facet z facetem. Macie takie same charaktery, jesteście tak samo uparci. Nie potraficie się wysłuchać nawzajem.
-Co mam zrobić?! Nie zmienię przecież swojego charakteru. Ani Juniora.
-Nie zmienisz-zgodził się przyjaciel, z uwaga patrząc na Bojana, studiującego napisy na puszce piwa.-Ale możesz próbować wysłuchać tego, co mógłby ci wyjaśnić Junior, gdybyś tego chciał. Nie zawsze musisz postawić na swoim.
-Lea jest w tym lepsza...
-Tak jak Alexandra, bo to kobiety. Co nie znaczy, że my nie potrafimy. Umiemy to, ale nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której rację ma ktoś inny, niż my. Trzeba próbować.
-Jesteśmy jak szefowie mafii-zaśmiał się Bojan-Liczy się tylko nasze zdanie.
-No właśnie. A nie zawsze jest to dobre rozwiązanie.
-Mówiłam ci, Pedro, nie chcę słyszeć nic o gangsterach!-dobiegł ich z kuchni głos Alexandry.

Po obiedzie, jak zwykle przygotowywanym przez reprezentacyjnego dietetyka i kucharza w jednym, cała La Roja w radosnych nastrojach rozbiegła się po swoich pokojach, pędem przygotowując się do podbijania nieodległego Gdańska. Niemal każdy był już umówiony ze swoją drugą połówką, przyjaciółmi, czy rodziną. To było, musiało być wspaniałe popołudnie, a potem wieczór.
Pedro wyjechał windą na swoje piętro z Busim i siostrami Iniesty. Dziewczyny były lekko przygaszone wydarzeniami po odbytym dzień wcześniej meczu z Irlandią, na prośbę trenera i własnego spanikowanego brata miały nie ruszać się dalej niż kilometr od hotelu. Dzisiaj jednak sam Andres zaproponował im wyjście do będącej w bezpiecznej okolicy dyskoteki.
-Idziecie do tej dyskoteki? Nie boicie się?
-Tylko na chwilę, będą Andres i Xavi.
-I Bojan -uzupełniła z naciskiem Lea, nie lubiąca pomijania swego chłopaka.-I tak musimy wrócić wcześnie, bo Camilla ma przygotować do wysłania relację...
-O wiele bardziej wolałabym robić zdjęcia-westchnęła Camilla-Ale przez tą chorą sytuację do końca Euro zdjęcia robi Miguel. Jakbym się sama nie potrafiła upilnować.
-Cam, nie szalej, pamiętasz jak się wczoraj bałaś?-cicho zwróciła siostrze uwagę Lea.
-To dla twojego dobra, Camilla-objął ją ramieniem Busi z pokrzepiającym uśmiechem-I tak masz duży wkład w prasową stronę Euro. Lepiej teraz przecierpieć, niż potem żałować.
-Wiele mundiali i Euro przed tobą-Pedrito uzupełnił wypowiedź Busiego.-Rozchmurz się, Cam i przybij żółwika!
Szatynka nie mogła się powstrzymać od uśmiechu i lekko stuknęła zwiniętą dłonią w smagłą dłoń chłopaka.
Wyszli z windy i skierowali się do swoich pokoi, po drodze wymieniając jeszcze jakieś mało istotne uwagi. Busi wyjaśnił, że mieli iść z Davidem Silvą do kręgielni, ale może wstąpią do tej dyskoteki. Im większa obstawa, tym lepiej, dodał. Chyba już cała reprezentacja czuła się odpowiedzialna za te dwie Hiszpanki.
-A ty, Pedro? Co będziesz robił?-Camilla, już w lepszym humorze, pchnęła drzwi swojego pokoju i popatrzyła pytająco na Kanaryjczyka.
-Ja? Eee... Jeszcze nie wiem, mam dwie zaległe rozmowy telefoniczne-wyjaśnił zmieszany-a potem? Pewnie będę was szukać w tańczącym tłumie.
Roześmiali się całą czwórką.
-W takim razie, do zobaczenia na parkiecie!-Lea pomachała ręką i zniknęła za drzwiami pokoju.


Miłość składa się z małych szczęść, z drobnych uśmiechów i gestów.
Dawny Pedro kuchnię omijałby szerokim łukiem, woląc zdecydowanie bardziej siedzieć z kumplem i piwem w ręku. Co ta miłość z człowiekiem robi, pomyślał Kanaryjczyk, poprawiając zakasay rękaw, żeby nie ubrudzić go przewracaną na patelni rybą. Alexandra poprosiła go o pomoc w przygotowaniu obiadu, jako, że mieli spadłego nagle z nieba gościa w postaci Bojana Krkicia i zapotrzebowanie na obiad stało się natychmiastowo niezbędne. Wykończony treningiem dwudziestu wcielonych diablątek, znanych ogólnie światu jako Barca C, zmusiło go do szantażu, żeby w końcu dostać obiad.
Dlatego Pedro grzecznie stał w kuchni, kończąc smażyć filety z dorsza.
A może dlatego, że nieopatrznie wymknął mu się podczas rozmowy z Bojanem temat gangów? To było możliwe. Alex wbrew pozorom tak bardzo się nie zmieniła od pamiętnego lata 2012 roku.
Mogła to być jej słodka zemsta na niesfornym mężu.
-Pedrito, przeczytaj mi jeszcze raz składniki do tego sosu! W tej książce na stole.
-Dobrze.-przerzucił sprawnie na talerz ostatnią rybkę i wyłączył gaz. Wytarł ręce w ścierkę i otworzył książkę. Zrobił to jednak na tyle niezdarnie,że spomiędzy kartek wypadła mu na podłogę mała żółta karteczka. Schylił się i podniósł ją. Wyprostował zagięte brzegi i z zaskoczeniem odcyfrował nieco zatarty już napis. Zerknął na niczego nieświadomą Alex.
-Czekolada.
-Co? Jaka czekolada?-spojrzała na niego ze zdziwieniem.-O ile pamiętam, nie było mowy o czekoladzie.
-Czekolada Ruizów.-pomachał je przed oczyma żółtym papierkiem.-Z najlepszymi życzeniami. Nie wiedziałem, że to jeszcze masz.
-Ach.-głos Alexandry zmiękł lekko.-Wydawało mi się, że to wyrzuciłam wtedy.-Bąknęła, próbując zamaskować zawstydzenie.
-Kogo ty próbujesz oszukać, kobietko-zaśmiał się Pedrito, przytulając się do niej od tyłu. Cmoknął ją w policzek.-Ta karteczka ma już szesnaście lat. Kocham cię już od szesnastu lat i przez następne szesnaście to się nie zmieni.
-Tylko szesnaście?-mruknęła Alexandra, odgarniając jasne włosy z twarzy i patrząc ukochanemu mężczyźnie w oczy koloru orzechowej czekolady. Takiej, jak wtedy dostała.
-Więcej-pocałował ją z całym uczuciem-Pięćdziesiąt. Sto. Całą wieczność...
-Przypominam wam, że jestem głodny! Nie migdalcie się tam, ja chcę coś zjeść! Nie wiecie co to znaczy trening z Barceloną C-zaprotestował z salonu Bojan.
-Jak jesteś taki głodny, to chodź nam pomóż! A ty, Pedro-zaśmiała się-przeczytaj mi wreszcie ten przepis!
Kanaryjczyk niechętnie odkleił się od swojej żony i zerknął do książki.
-Śmietana?
-Uch! Wiedziałam,że czegoś nie mamy!

Pedro zakończył rozmowę ze swoją rodziną, dosłownie z całą rodziną, bo telefon na Wyspach Kanaryjskich przeszedł w trakcie tego połączenia z rąk do rąk. Od rodziców poprzez starszego brata Jonathana i jego dziewczynę. W końcu mógł odłożyć komórkę i z o wiele lepszym niż wcześniej humorem, zastanowił się, co dalej robić. 
Busi dawno już wyszedł, zgarnięty przez Silvę. Zza ściany też nie dobiegały żadne dźwięki co oznaczało, że tercet Iniestów wraz z nieodłącznymi Xavim i Bojanem, również poszedł się bawić. Wszyscy zabrali się pewnie jednym z dwóch dostępnych autokarów.
W sumie, dyskoteka również jemu nie zaszkodzi.
Poderwał się do pozycji stojącej jednym skokiem i skierował się do torby, w celu wybrania jakiejś wygodnej koszulki i bluzy. Chwilę później był już gotowy i mógł iść szukać przyjaciół.
Wyszedł szybkim krokiem w chłodną polską noc, z trzaskiem zamykając za sobą przeszklone drzwi hotelu. Złapał stojącą niedaleko taksówkę i pojechał do celu. Miał naprawdę dobry humor.
Znalezienie prawidłowego adresu, widniejącego na otrzymanym od Silvy smsie nie sprawiło mu większych problemów. Dyskotekową muzykę słychać było już z daleka. Zapłacił kierowcy, dorzucając do tego autograf i wyskoczył z samochodu.
Już miał wejść do środka klubu, gdy zadzwonił mu telefon i przystanął w połowie drogi, by go odebrać.
-Halo? Nie słyszę cię!-krzyknął do rozmówcy i odszedł jeszcze dalej, by cokolwiek słyszeć. Leniwym krokiem podszedł do ławeczki skrytej w cieniu kilku drzew i słuchając potoku słów kolegi z Kanarów, zaczął obserwować ulicę.
Było spokojnie, mimo, że obok stała tętniąca życiem dyskoteka.Czasem ktoś przeszedł ulicą, ale na szczęście go nie rozpoznano, siedział w cieniu i prawie nic nie mówił do telefonu. Kto by się spodziewał hiszpańskiego skrzydłowego pod gdańską dyskoteką.z
-Dobrze, Carlo, odwiedzę cię, jak wrócę do kraju spokojnie. Nie, nie wiem, czy będę grał w następnym meczu.-krótko odpowiedział na monolog kumpla, przewracając oczami i chcąc zakończyć rozmowę. Chciał się jeszcze trochę pobawić!  Z dyskoteki wyszło parę osób, ale wśród nich nie było jego przyjaciół. Odeszli w przeciwną stronę. Za chwilę zobaczył trzy dziewczyny przed budynkiem, z czegoś się śmiały, głośno rozmawiając.
Chwila. Rozmawiały po hiszpańsku. Poznał Camillę po wysokim, długim kucyku i torebce. Gdzie był Iniesta?! Miał zamiar im pomachać, ale natrętny kumpel o coś go właśnie zapytał, więc musiał się skupić na odpowiedzi. Kątem oka zauważył mężczyznę podchodzącego do koleżanek i coś do nich mówiącego. jedna z dziewczyn weszła w kręg światła i Pedro ujrzał jasnoblond włosy. Alexandra.
-Chyba nigdy się od niej nie uwolnię-wymamrotał, zapominając, że trzyma w ręce telefon. Usłyszał zdziwiony głos przy uchu i się zdenerwował.-Wybacz, nie mam teraz czasu,zadzwonię później, cześć!
Wstał, widząc minę Lei. Domyślił się, że nie jest dobrze. Przeklął, zastanawiając się gdzie jest Iniesta.
W tym samym momencie zrozumiał kilka rzeczy.
Dziewczyny nie są bezpieczne. Jest z nimi na dodatek Alexandra, którą nieznajomy własnie popchnął.
Kanaryjczykowi coś przewróciło się w żołądku.
-Nie pozwalaj sobie-warknął, ruszając szybciej przed siebie. Zachodził grupkę od tyłu, już mógł usłyszeć co ten idiota mówił.
-Znów się spotykamy, nie uważacie, że jesteście mi coś winne? To przez was Niewiarski siedzi w więzieniu! Jeżeli chcecie, żebym zostawił waszego braciszka w spokoju, to może wezmę na cel któregoś z waszych chłopaków, może kolegów? A może waszą śliczną koleżaneczkę?-złapał za ramię Alexandrę, która zupełnie nie rozumiała o co chodzi. Zaskoczona patrzyła na bezsilną Camillę, na której twarzy była złość, że to przez nią nikt z najbliższych przyjaciół nie jest bezpieczny. Cholerny Niewiarski...
-Co tu się dzieje? Puść ją pan, co ci dziewczyna zrobiła?-odezwał się zza pleców mafiosa Pedro, z największym spokojem na jaki było go stać.
-O, proszę, kolejny  z twoich przyjaciół mi się napatoczył. Może jeszcze ktoś przyjdzie, to was zostawię w spokoju. Oczywiście, oni mi za to zapłacą- cyniczny uśmiech wypłynął na twarz Zielińskiego-uziemiłyście mojego szefa, a to jest karalne, Przykro mi dziewczynki! Przypatrzcie się dobrze waszej przyjaciółce i temu piłkarzykowi, bo ich więcej nie zobaczycie.
Poklepał Rodrigueza po łopatce, a raczej chciał to zrobić, bo chłopak mu się wywinął. Popatrzył na Alexandrę.
-Zostaw ją.
-Bo co mi zrobisz?-zaśmiał się mu w twarz Zieliński, wciąż trzymając Alexandrę za rękę. Drugą sięgnął pod marynarkę, jakby coś chciał wyciągnąć.-Nic. Jesteś bezbronny, a gołymi rękami nic nie osiągniesz, chłopczyku.
Pewnie pistolet, przemknęło przez głowę Pedro. 
-Puść ją, ty draniu! - wrzasnął, widząc, że mężczyzna niewiele sobie z jego słów robi.
Może był szczupły, ale miał jakieś mięśnie i nie był w tym starciu bez szans. Zacisnął pięści.
-I co zamierzasz zrobić, chłopczyku? Będziesz ratował tą idiotkę?-zadrwił sobie gangster. Rodriguez poczuł gorąco na policzkach. Mógł znieść obrażanie własnej osoby,wielu epitetów się nasłuchał na meczach, ale kobiety w jego obecności nie będzie obrażał nikt. Nie będzie obrażał Alexandry.
Niewiele myśląc, zamachnął się i wycelował pięścią prosto w nos tego frajera.
-Ty dupku-wycedził, poprawiając jeszcze raz, a potem poczuł tępe uderzenie w brzuch.
Odskoczył, widząc jakieś ciemne plamy przed oczami, ale z zadowoleniem skonstatował, że Alex już była za Camillą i razem z Leą odsunęły się nieco z pola rażenia. Jak na złość ujrzał wychodzącą właśnie z dyskoteki Isabel z Jonathanem..
-ZJEŻDŻAJCIE STĄD!-wrzasnął, w ostatniej sekundzie unikając ataku wściekłego Zielińskiego, który nieco otrzeźwiał i ruszył na niego. Przygotował się do oddania ciosu, mając nadzieję, że Isabel się wycofała. I dziewczyny też. Poczuł ból pod żebrami i zapadła nagła ciemność.
-Pedro? Odezwij się. Żyjesz?!
Z wysiłkiem otworzył oczy i ujrzał nad sobą skośne oczy Silvy. To znaczy, że jeszcze żył.
Chwilę później przypomniał sobie wszystko, co się stało i natychmiast odzyskał przytomność.
-Silva, pomóż mi wstać, nie zamierzam leżeć na... ulicy?-zdziwił się lekko-gdzie jest ten dupek?
-W areszcie. Zadzwoniliśmy po policję. Własnie pojechali, wszystko już w porządku.
-Kto zadzwonił po policję?-wymamrotał, próbując wszystko sobie ułożyć w obolałej głowie.
-Ja-złapała go pod ramię z drugiej strony Camilla i odeskortowali go z Silva do autokaru-Chciał dzwonić Andres, ale nie chciałam go mieszać w składanie zeznań i tak dalej.. oficjalnie nie mają nic z tym wspólnego. Wybacz Pedro, ale ty pewnie będziesz musiał pojawić się na komisariacie.
-Pewnie, w końcu go pobiłem-mruknął.
-W obronie własnej, nic ci nie grozi-uspokoiła go.
-Chciałbym wiedzieć, gdzie był wasz kochany braciszek-spiorunował wzrokiem Iniestę-Miałeś ich pilnować!
-Spokojnie!-Silva przytrzymał go, wyrywającego się do przyłożenia Andresowi.-Lei zrobiło się słabo, więc na chwilę wyszły. Andres wtedy był po drinki z Xavim, a Bojan ... Bojan był na parkiecie. Zbieg okoliczności-wytłumaczył mu.
-Chrzaniony zbieg okoliczności-prychnął Pedro, siadając ostrożnie na jednym z siedzeń po oknem. Wszystko go bolało. Podniósł głowę i natrafił na spojrzenie Alexandry. Odczuł gigantyczną ulgę, widząc, że jest cała i zdrowa. Patrzyła na niego ze... strachem?
-Nie gap się tak, Alex, proszę cię. Nie widziałaś nigdy poobijanego faceta?-jęknął, zastanawiając się jak bardzo źle wygląda. 
-Dziękuję-podeszła do niego z mokrymi chusteczkami i z wahaniem mu je podała.
-Za co?-podniósł brwi-uratowałem cię, bo dobrze mieć kogoś, na kim można naostrzyć swoją ironię, Busquets już się na to nie łapie.
-Pedro... powstrzymaj się raz od tej ironii.-usłyszał jej głos, a potem zdziwiony poczuł, że go przytuliła. Coś trzeba powiedzieć, pomyślał. Ugh. Nagle odnalazł odpowiedzi na wszystkie pytania. Jedną odpowiedź. Ona nią była.
-Cieszę się, że jesteś cała, blondynko.

____________________

Napadła mnie wczoraj wieczorem wena, a dziś skończyłam :) Rozdział mdły i sentymentalny, obawiam się, że wątek kryminalny jest tak naiwny, jak tylko może być. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia-pisać.
W sumie ten rozdział lubię :) Nawet jeśli Pedro nie jest tak ironiczny jak zawsze... Ale jest go dużo, a tak bardzo za nim tęskniłyście ;P Ulubiony przez was wątek czekolady znalazł się i tutaj, więc się delektujcie :P
Trzymajcie się dziewczyny:) Pozdrawiam,
graffiti.

piątek, 7 grudnia 2012

11. More than just an ordinary day.

-Dalej, na prawo! Rusz się z tą piłką! - przy linii bocznej dało się słyszeć kolejne rozkazy trenera. Machał rękami, wskazując pomocnikom, żeby zbliżyli się bardziej do skrzydłowych i atakowali. W dwudziestej minucie gola strzelili przeciwnicy, CD Lugo. Dos Santos kiwnął szybko głową i przechwytując piłkę, podbiegł do jednego z kolegów, przekazując słowa Iniesty, dawnego kompana z boiska a obecnie ich trenera. Musieli się pospieszyć z grą, jeśli chcieli wygrać ten mecz. Była już druga połowa...
Jonathan grał dzisiejszy mecz od pierwszej minuty, dawno tak nie było. Wiedział jednak, że to sprawa wieku i tego, że przychodzą wciąż nowi,młodsi zawodnicy. Jak kiedyś on. Najbardziej cieszyła go myśl, że tak samo dziś powołano jego przyjaciela, Marca Bartrę. Wciąż grali razem!
-Bartra! piłka!-Krzyknął ostrzegawczo, zanim wycelował ją idealnie na stopę Marc'a. Z przodu już biegli Araujo i Sergi Roberto,któremu udało się wyprzedzić kilku pilnujących go zawodników.
Chwilę później Barcelona cieszyła się z gola Araujo. Dos Santos poklepał kolegę po plecach i szybko wywinął się z "kanapki", która zaczęła przypominać już raczej hamburgera. Popatrzył przelotnie na stadion i krzyczących kibiców, ubranych w barwy Katalonii. Uśmiechnął się. Każda drużyna, czy to narodowa, czy klub, każdy stadion miał swój własny czar i swoich własnych kibiców, dzięki którym zyskiwał niepowtarzalność, magię. Trybuny Barcelony były mu bardzo bliskie, wiedział, że na pewno wśród nich siedzą jego znajomi i rodzina, ale także obcy ludzie, którzy życzyli mu dobrej gry, zupełnie bezinteresownie. Magia fanów. To dlatego gra sprawiała taką radość.
Po stadionie poleciała jakaś przyśpiewka klubowa, co mu przypomniało zupełnie inny mecz. Tak, tamtych fanów nigdy nie zapomni...

Potężny głos niósł się ponad stadionem w Gdańsku, a masa ludzi ubranych w narodowe, zielone barwy, ze skupieniem odśpiewywała swoistą pieśń. Jonathan na moment zapomniał o strzelonym przed chwilą golu Cesca Fabregasa i obserwował trybuny naprzeciw swojej.
-Jej-szepnęła obok Isabel i pokręciła głową.-Niesamowite.
Dos Santos uśmiechnął się do niej.
-Dlatego kocham sport, Isabel. W sumie szkoda mi Irlandczyków.
-Myślałem, że jesteś za Hiszpanią?-Wypomniał mu Marc Bartra, obejmując siostrę ramieniem.
-Za kolegami, nie za Hiszpanią-zaśmiał się Jonathan.-Mógłbym być za Irlandią, może by teraz wygrywali.
-Z Hiszpanią? Z Torresem i Silvą?-oburzyła się Isabel.-Weź, Jonathan, nie opowiadaj bzdur.
-Z Andresem Iniestą!-przypomniała o swoim bracie Lea, siedząca po prawej stronie Meksykanina i zdzieliła go pustą już butelką po głowie.
Wesołe przekomarzanie zajęło im ostatnie kilka minut meczu, wygranego miażdżącą przewagą przez Hiszpanów. Zawodnicy właśnie schodzili z boiska, wymieniając się koszulkami i klaszcząc kibicom. 
-Chodźmy. Za chwilę się nie dopchamy do wyjścia-Bartra wstał pierwszy.- Dziewczyny, idziecie z nami?
Lea poszukała wzrokiem swojej siostry, która fotografowała dzisiaj mecz.
-Camilla już wychodzi, widzę ją-odezwała się po chwili, przekrzykując hałas.- Monica, Alex?
-Idziemy.-zgodziła się dziewczyna Fabregasa, poprawiając brązowe włosy i przewieszając torebkę przez ramię.-Powoli.
Gęsiego wycofali się do wyjścia, po drodze pokazując plakietki szeregowi ochroniarzy, blokującym zejścia dla Vip-ów.
Chwilę później otoczył ich chłód podziemnych przejść pod stadionem, stanowczo miły po rozgrzanych i dusznych trybunach. Stanęli niedaleko wyjścia, czekając na Camillę.
Jonathan pożyczył Isabel wodę, bo jej własny brat wypił już całą swoją. Ponuro patrzył, jak bierze lekarstwo.
-Dobrze się czujesz?
-Tak-zbyt szybko odpowiedziała. Dos Santos podniósł brwi, niedowierzając.-Dobra, jest mi trochę słabo...-skapitulowała pod jego spojrzeniem dziewczyna.
-Chodź tu.-krótko odpowiedział, wyciągając rękę. Przytulił ją lekko do siebie, żeby miała jakieś oparcie. Zrezygnowanym wzrokiem popatrzył na Bartrę,nagle tak samo zmartwionego. Czuł jak siostra najlepszego przyjaciela lekko się o niego opiera, odgarniając włosy z twarzy. Poczuł waniliowy zapach jej włosów. Po raz kolejny zastanowił się, dlaczego ten lekarz zadecydował, że operacja będzie dopiero za kilka tygodni. Gdyby to od niego zależało, znów się zdenerwował, Isabel już dawno była operowana. No, ale lekarz twierdził, że trzeba ją do tej operacji przygotować. Dlatego brała te lekarstwa. Jonathan cicho westchnął, zastanawiając się skąd Bartra bierze siły na to wszystko. On się nie złościł, podporządkował się całkiem decyzjom specjalisty. Jonathan z bólem stwierdził, że on sam tak nie potrafi.
-Cześć! Viva Espana!- przywitała się Camilla, jak zawsze szykownie ubrana i z nieodłącznym Nikonem w ręce.-Niezły mecz! Zmietli Irlandię jak czołg. Gratulacje, Monica-uściskała dziewczynę Fabregasa i przywitała się z resztą.
-Wracasz z nami do hotelu, Cam?-zapytała Lea.-Po drodze odwieziemy Monicę i Alex.
Camilla zmarszczyła brwi, próbując schować niepotrzebny obiektyw do torby.
-Przepraszam,ale nie mogę. Muszę być na konferencji prasowej. Chyba tyle nie będzie się wam chciało czekać.
-Ja mogłabym poczekać-odezwała się Lea - ale Marc i Jonathan...
-Isabel się źle czuje-wyjaśnił Marc-wybacz Cam. Nie może cię ktoś zastąpić?
-Na tamtym meczu był Miguel-wyjaśniła Camilla.-Ale do konferencji jest jeszcze trochę czasu. Siądźmy chwilkę razem-machnęła ręką na salę za zakrętem.-Napijemy się czegoś. Isabel, tobie to pomoże.
 Bez ceremonii wepchnęła wszystkich do przestronnego pokoju ze skórzanymi kanapami i szklanym stolikiem. Sama poszła do baru po jakieś napoje.
-Ładnie tu! -Lea rozsiadła się wygodniej , robiąc jednocześnie miejsce Alexandrze. Monica siadła naprzeciwko koleżanek, a obaj piłkarze z Isabel pośrodku na drugiej sofie.

Jeszcze długo w korytarzach Camp Nou słychać było katalońskich kibiców. Barcelona tłoczyła się radośnie w szatni, wymieniając opinie o meczu, przeciwnikach i wszystkim, co z tym związane. Część szybko się pakowała, chcąc wrócić do domów, reszta się umawiała na oblewanie zwycięstwa.Wszyscy jednak byli bardzo zadowoleni z wygranej.
-Bartra!-idziesz z nami na Ramblas?-przekrzykiwał kolegów Sergi Roberto, zbierający ekipę na balangę.
-Sorry, Sergi, ale nie dzisiaj, obiecuję , że następnym razem pójdę.
-Dlaczego nie dzisiaj? Przecież wygraliśmy-zdziwił się blondyn, ubierając koszulkę.-Araujo?
-Jasne!-odwrzasnął z któregoś kąta bohater meczu.
-Dos Santos? Ej, Jonathan, co ty taki niedzisiejszy?-zdziwił się Roberto, patrząc na wracającego spod pryszniców Meksykanina.-Blady jesteś.
-Nic takiego-mruknął Jonathan, kręcąc głową. Wytarł zmoczone włosy i twarz. Potem zanurkował w swojej szafce i wyciągnął torbę razem z adidasami, jednocześnie upychając tam korki i całkowicie mokry ręcznik.
-Jonathan, na pewno jest ok?-usłyszał Bartrę.-Bo wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
-Bo zobaczyłem. To znaczy, nie ducha, a Lorenzo. Jestem pewien, że na nas czeka przed stadionem.
-Jorge? Czeka na nas? Nie wiedziałem, że był na meczu, myślałem, że pojechał od razu na cmentarz...
-Czyli wiedziałeś, że będzie w Barcelonie? Widocznie nie chce jechać sam. A ja nie mam ochoty się z nim widzieć.-burknął Dos Santos.
Bartra zasunął swoją torbę i poprawił bluzę z klubowym logo. Popatrzył na przyjaciela, ubierającego się w rekordowym tempie. Doskonale wiedział, że Meksykanin był dziś rano na cmentarzu i zamierza tam jechać również teraz. Jak to pogodzić z obecnością Lorenzo, którego chłopak starannie unikał?
-Jorge miał prawo przyjechać, w końcu dzisiaj jest ... rocznica... Dziwisz mu się? -westchnął Marc.
-Nie, no oczywiście. Ale niech się widuje z tobą, ja...
-Jakby nie było, to z tobą tym bardziej powinien się zobaczyć.-zauważył Bartra.-Dlaczego go unikasz?
Jonathan nie odpowiedział, tylko zarzucił sobie torbę na ramię i wyciągnął kluczyki do swojego samochodu. Zamknął dość głośno własną szafkę i bez słowa poszedł w kierunku drzwi. Bartra niemal pobiegł za wychodzącym z szatni przyjacielem, zupełnie nie rozumiejąc jego zachowania.
-Jonathan?!
-Chcesz wiedzieć? Wciąż mnie boli to, że nie był dla niej dobry. Że jej nie szukał, kiedy uciekła do Barcelony! Do ciebie. To ma być brat? Co z tego, że potem się opamiętał? No co?
-Isabel...
-Tak, wiem! Ale ja nie potrafię tak. Sorry, Marc.
-Mi też nie jest łatwo się z nim widzieć.-przypomniał Dos Santosowi Katalończyk, ściszając głos. Na parkingu zamajaczyła szczupła sylwetka motocyklisty.
-Wiem i dlatego pojadę z tobą.-westchnął Jonathan.
Bartra się uśmiechnął. Ten jego przyjaciel...

Camilla odbierała właśnie butelki z wodą mineralną rozmawiając jednocześnie ze śmiechem z dwoma Irlandczykami stojącymi przy ladzie, najwyraźniej w oczekiwaniu na własne zamówienie. Do sali ci chwilę ktoś wchodził i wychodził, panowała ożywiona atmosfera.
-Twoja siostra ma niezłe wzięcie-zaśmiał się Bartra do Lei, obserwując sytuację.
-Niech no tylko zobaczy to Xavi, ja jej nie będę bronić-zastrzegła Monica.
-Xavi wie, że ona go kocha-odezwała się Lea, częstując się czekoladą od Alexandry.-bardziej zazdrosny może być o tego drugiego fotografa kadry. Miguel jest przystojny. Pyszna czekolada, Alex, skąd ją masz?
Modelka się zawahała chwilę przed odpowiedzią.
-Yhm.. Właściwie to nie wiem-zaśmiała się nerwowo-Po prostu znalazłam ją na mojej torbie. Ale wiem, że jest produkcji najlepszych katalońskich cukierników.
-I tyle? Tak po prostu tam leżała? Żadnego liściku, ani nic?-Zdziwiła się Lea, oglądając opakowanie.
-Liścik chyba był, bo Alex natychmiast go schowała-zdekonspirowała przyjaciółkę Monica.-Ale nie wiemy od kogo.
-Pokaż-wyszczerzył się Bartra, zmuszając Alexandrę do pokazania kawałka papieru. Jonathan z rozbawieniem zaglądnął przyjacielowi przez ramię, zresztą tak samo, jak Isabel i Lea, rezygnując z obserwowania dość młodego mężczyzny z ostrymi rysami twarzy, który podszedł właśnie do Camilli.
-Nie podpisany-mruknął Marc-"Z najlepszymi życzeniami urodzinowymi. Więcej optymizmu, świat  nie jest cały zły.".  Czekajcie, ja znam to pismo-zmarszczył brwi, a potem wybuchnął histerycznym śmiechem.-Alexandra, na pewno chcesz wiedzieć, kto to pisał? To Pedro!
-Faktycznie-olśniło również Jonathana-on pisze takie "p".
Zmieszana Alexandra ze zdziwieniem wpatrywała się w małą, żółtą karteczkę.
-Ej, co tam się dzieje?-głos Isabel otrzeźwił roześmianą grupkę przyjaciół.
Wszyscy popatrzyli w stronę barku, na zszokowaną Camillę, do której coś mówił tamten mężczyzna ze zjadliwym uśmiechem. Jonathanowi wydało się, że ma twarz typowego przystojnego drania, który wiele skrywa. W pewnym momencie złapał oburzoną dziewczynę za ramię i coś dodał, dużo ciszej.
Lea zbladła i chciała wstać, ale Bartra złapał ją za rękę.
-Zostań, ty niewiele pomożesz.-wstali niemal jednocześnie z Jonathanem i podeszli w tamtym kierunku.
Uprzedził ich jakiś chłopak, który odepchnął tamtego człowieka, coś ze złością krzycząc. Jonathan  przyspieszył kroku.
-Camilla, wszystko okej?-popatrzył na odchodzącego drania, a potem na bladą dziewczynę. Pozbierał razem z obrońcą przyjaciółki butelki wody, które wypuściła z ręki.
-TTaak, dziękuję-wyszeptała wciąż zdenerwowana. 
-Idź z Marc'iem do dziewczyn-uspokoił ją i odwrócił się do nieznajomego chłopaka.-dzięki za pomoc. Co on mówił? Kto to w ogóle był?
-Sam nie wiem-wzruszył ramionami chłopak-Groził jej , jeszcze znajdzie ją i jej siostrę-wyjaśnił-zrobiłem co mogłem, była przerażona. Tak w ogóle, to jestem Bill.
-Jonathan-uścisnąłem podaną mi rękę.- I jeszcze raz bardzo dziękuję.
Wrócił do stolika, ogarniając wzrokiem całą sytuację. Cała paczka usiłowała uspokoić zdenerwowaną i pobladłą z tego wszystkiego Camillę. Muszę być przewrażliwiony, pomyślał, gdy rzuciło mu się w oczy, że Isabel i tak była od Cam bledsza. 
-Czemu on się do ciebie przyczepił? - usiadł na wprost koleżanki i podał jej wodę mineralną.
-Nnie wiem-odezwała się cicho, jakby się bała, ze ktoś niepowołany usłyszy.-Nie wiem jak się nazywa. Ale...-dodała jeszcze ciszej-wiem, kto go przysłał. Sam mi to powiedział.
-Camilla? - Lea uważniej spojrzała na siostrę. - Mi tez się wydawało, że skądś go znam.
-Bo znasz! - jęknęła jej siostra. - To Piotr Zieliński. I proszę, nie zadawaj pytań. Nie teraz! I ani słowa - popatrzyła na nią ze strachem - Powiedział, że nas odszukają, bo same pchamy się do Polski...
-Już kiedyś się dla nas źle skończyło nieinformowanie o takich sprawach - przypomniała jej Lea.-Andres musi wiedzieć. I trener.
-A my?-zaprotestował Bartra, który chyba niewiele z tego zrozumiał.
-Może później, naprawdę nie chcę ws wplątać w coś niedobrego. Musze już lecieć, za chwilę się zacznie konferencja. Lea, wracaj z nimi i nie wychodź z hotelu, proszę cię!-Camilla w pośpiechu zbierała swoje rzeczy z fotela.-wybaczcie mi, do zobaczenia!
-Cam! uważaj na siebie!-zawołała za nią zdenerwowana siostra. Potem popatrzyła na przyjaciół.-Jedźmy do hotelu, proszę.

Patrzył w milczeniu jak Lorenzo ustawia centralnie na środku duży znicz, a symetrycznie po jego bokach dwa mniejsze. Światełka, dość dobrze widoczne mimo, że jeszcze nie zapadł mrok, drgały lekko pod wpływem wiatru.
Obok Bartra ściągnął bejsbolówkę z głowy i odchrząknął. Za chwilę Jonathan z rezygnacją mógł obserwować jak przyjaciel coś cicho mówi motocykliście. Człowiekowi, który powinien być bratem dla Isabel, a nigdy tak naprawdę nim nie był... Jego rolę sto razy lepiej spełniał Marc. I to tak bardzo Dos Santosa bolało. On sam miał brata, ale mimo dużej odległości, jaka ich obu dzieliła, wciąż mieli ze sobą znakomity kontakt.
-Jonathan, pójdziemy już, co?-szturchnął go idealnie pod żebrami Bartra.
-Jak chcecie, to idźcie-burknął nieco obrażony Dos Santos, który obecnie pragnął jedynie żeby Lorenzo zszedł mu z oczu i zostawił go w spokoju. Najlepiej samego.
Usłyszał jakąś niewyraźną wypowiedź Jorge i potem niepewny głos Bartry.
-To...pójdziemy do mnie. Przyjedź później, bardzo cię proszę.
Marc niepewnie poklepał go po łopatce i chwilę później słyszał oddalający się dźwięk żwiru zgrzytającego pod ich butami.
Zbuntowany, prychnął tylko i usiadł na ławce, naciągając rękawy bluzy. Popatrzył na bukiety kwiatów od Hernandezów, Iniesty, Lei i Bojana. Był tu już rano, więc wiedział co jest od kogo. Od niego samego były trzy czerwone róże, tkwiące przy tablicy.
Tyle lat. Dokładnie dwanaście. A on wciąż się z tym nie pogodził.
Obciągnął polarową bluzę, bo robiło mu się zimno. Wyczuł pod palcami kwadratowy kształt. Pamiętnik. Zapomniał go zostawić w domu i tak wyszło, że nosił go ze sobą cały czas. Odsunął zamek kieszeni i go wyciągnął.
Chwilę milczał, wpatrując się w niebieską okładkę. Przekartkował zeszycik i zatrzymał się na początkowych kartkach. Chciał wiedzieć jak to wyglądało z jej perspektywy.
"Cudowny mecz z Irlandią, którego nie zepsuło mi nawet złe samopoczucie (przecież nie powiem chłopakom w połowie, że wolałabym się położyć. Ale było warto!), tylko dopiero to, co przydarzyło się Camilli. Nie dość, że ja mam pochrzanionego brata, jedynie na papierze, to jeszcze Cam i Lea mają swoje problemy. Nie dziwię się im, że uciekły do Hiszpanii, do brata. Czy naprawdę wszystkie rodziny nie mogą wyglądać tak, jak ta Marc'a? Żałuję, że nie jestem jego prawdziwą siostrą..."
Westchnął ciężko nad zeszytem zapisanym równym, okrągłym pismem. Domyślał się wtedy, że niewiele im mówiła o swoim stanie zdrowia. Ze względu na Marc'a. Raz jeszcze przeczytał notatkę. Sprawa Camilli i Lei... Znali ją pokrótce, bo choć siostry Iniesty były uwielbiane przez kadrę Hiszpanii i FCB, to jednak Andres niewiele mówił o ich młodszych latach. O tym dowiedzieli się po tych wydarzeniach w stadionowym barze.

-Herbaty, Isabel? A ty Lea?-Marc zebrał zamówienia na napoje i wyszedł z pokoju, zostawiając obie dziewczyny pod opieką Dos Santosa. Lada chwila mieli przyjechać piłkarze wraz ze sztabem, a oni ten czas przegadali w pokoju Bartry. Monica i Alexandra także były już dawno w swoim hotelu. Za oknem szarzał zmrok, a oni siedzieli na łóżku, obok przykrytej kocem Isabel, której zaczęło się już robić zimno. Jonathan nie mógł uwierzyć, jak bardzo uparta jest ta dziewczyna. Brat prosił ją długo, aby choć trochę się przespała, ale Isabel stanowczo powiedziała mu, że zamierza spędzić ten czas na pogaduchach z przyjaciółmi.
-Móc tańczyć to pewnie wspaniałe uczucie-uśmiechnęła się właśnie do Lei.-Nie byłam jeszcze na żadnym twoim turnieju, aż mi głupio. Widziałam wszystkie sporty, bo po wszystkich barcelońskich dyscyplinach ciąga mnie Jonathan-zaśmiała się na widok miny chłopaka-ale koniecznie muszę się wybrać do twojego studia.
-Przyjdź, jak najbardziej. Zaraz jak wrócimy z Euro. Ale i teraz mogę ci coś pokazać. Przynajmniej zapomnę na chwilę o tym, co się zdarzyło Camilli.
-Pewnie!-zawołała radośnie Isabel.
Jonathan parsknął śmiechem.
-A potem zatańczysz ze mną?
-W twoich snach, Dos Santos-walnęła go poduszką.
Lea zeskoczyła na podłogę i ściągnęła buty.
-Jonathan, zapodaj coś z telefonu, jakąś szybka piosenkę.-zakomenderowała, rozciągając się szybko.
-Dobra-Meksykanin leniwie wyciągnął telefon i z uśmiechem skonstatował, że Isabel zagląda mu przez ramię. Wybrali szybko i już po chwili Lea kręciła piruety z jakiegoś układu do żywiołowej, latynoskiej muzyki.
-Uwaga!-zawołał Bartra, wchodząc ostrożnie z tacą parujących herbat do pokoju. Za nim wślizgnął się Iniesta, najwyraźniej czegoś szukając.
-Jest tu Camilla? O, Lea, słuchaj, gdzie jest twoja siostra? Miała jechać z nami.
-A nie ma jej?-Lea wstała ze szpagatu i zaskoczona popatrzyła na brata.
-właśnie nie...
-Jestem!!-oburzyła się Camilla, wpadając szybko do pokoju.-Andres, jest problem. Miałam jechać z wami, wiem, przepraszam, ale znowu spotkałam tego gościa... Musiałam zwiewać, więc podrzucił mnie chłopak z ekipy prasowej Irlandczyków, ten Bill. 
-Bill? Aha, wiem-Lea popatrzyła na siostrę, nieco uspokojona.-Ale dalej nie mogę sobie przypomnieć, skąd znamy tego Zielińskiego...
-Lea!-w głosie Camilli była chyba prawdziwa rozpacz.-To snajper z szajki naszego ojca! To znaczy, tego Polaka, co nas porwał. Niewiarskiego. On jest w więzieniu, ale najwyraźniej ma kontakt ze światem. To on wysłał Zielińskiego. Andres-zwróciła się do brata.-Nie wiem, jak to powiem Xaviemu.
-Najpierw idziemy do trenera.-Iniesta nie stracił zimnej krwi. Złapał obie siostry za ręce i ulotnił się jak najszybciej z pokoju.
-O, kurczę.-skomentował Bartra.

Wtedy zrozumieli, czemu Camilla nie chciała ich w to wplątywać, opowiadając o co chodziło. Nie chciała ich martwić, ani stawiać w centrum zagrożenia. I tak mieli sporo problemów na głowie. Jonathan westchnął. Iniesta był wspaniałym bratem, jest nim dalej. Dlaczego Isabel nie mogła być rodzoną siostrą Bartry?!
"Nie czułam się za dobrze, ale tak bardzo się cieszyłam, że zabrali mnie na to Euro! Marc jest w spaniałym bratem, a Jonathan tak samo przechodzi samego siebie, żebym się tylko dobrze czuła. Nie za wiele mogą pomóc... Ale rozumiem ich starania.  Tylko tak ciężko mi patrzeć na pełen bólu wzrok Jonathana, kiedy widzi, że biorę tabletki. Muszę przygotować organizm do operacji. Marc jakoś bardziej zaufał tym chemikaliom, ale Jonathan... Nieważne, teraz, gdy spełnili moje marzenie o byciu na Euro, każdy dzień jest niezwykły."
Więc to zauważyła, mimo, że starał się kryć ze swoimi szalejącymi emocjami. Ale przecież nie mogło być inczej. Mówią, że przyjaciele, to jedna dusza w dwóch ciałach. Więc to proste, że jego bolało to, co ją, a ona znała jego obawy.
Wstał, chowając zeszycik z powrotem na dawne, bezpieczne miejsce. Musiał iść do Bartry. Kiedyś w końcu trzeba odbyć normalną rozmowę z Lorenzo.

__________________
Znów opóźnienie, ale tym razem tak opornie mi to szło... Miał być odcinek o Jonathanie, Marc'u i Isabel, a wkradły się siostry Iniesta. I macie-kto poznaje o co chodzi? ;p Tak, tak pojawił się wątek z plaza-catalunya. Najwyraźniej na coś się zanosi... ;P Jeśli chcecie znać tamtą część historii, to jest ona na plaza-catalunya, tak w początkowych rozdziałach (prolog, i mniej więcej 5, 6.)
Na temat jakości odcinka wolę się nie wypowiadać, bo gderałam przy tamtych, a ten w ogóle mi nie szedł. Nie posklejały się tak fajnie te retrospekcje z czasem obecnym, ale chyba tylko ostatnie sceny z Jonathanem uratowały odcinek, no więc jest:)
Na koniec tak z ciekawości się pytam-czy któraś z Was ogląda skoki narciarskie?
Pozdrawiam serdecznie! :)
graffiti