sobota, 15 grudnia 2012

13. A perfect illusion.

Z niezbyt ciekawą miną wszedł do mieszkania Bartry. Zamknął z lekkim trzaskiem drzwi i zaczął ściągać kurtkę.  Czuł na sobie badawczy wzrok Marc'a. Doskonale wiedział, co jest jego przyczyną. Najwyraźniej Lorenzo wciąż był w tym mieszkaniu. Ściągnął jednego buta i spojrzał na przyjaciela.
-Nie przyglądaj mi się tak.Jest tu jeszcze Lorenzo?
-Yy, no tak, jest.-Marc chyba się lekko przestraszył zmienionej, złej miny Jonathana, bo złapał go za rękaw.-Nie idź nigdzie, bardzo cię proszę. Kiedyś chyba musicie porozmawiać!
-Gdzie on jest?-Dos Santos ściągnął drugiego buta i ustawił oba przy ścianie.-Chyba go nie wpuściłeś do jej pokoju?!
-Jonathan, daj spokój...
-Wpuściłeś, czy nie?-Dos Santos był gotów bronić jak lew wstępu do dawnego pokoju Isabel, więc Marc pokręcił głową i zerkając do kuchni, odpowiedział ściszonym głosem.
-Nie, nie wpuszczałem, bo o to nie prosił. Aż tak ci to przeszkadza? Ja wiem, że się nie lubicie i rozumiem dlaczego, ale może dasz mu szansę na wyjaśnienie?
-Bartra, bo sobie stąd pójdę-jęknął Dos Santos-Właściwie nie wiem,bo co tu przyszedłem. Naprawdę nie wiem o czym z nim miałbym rozmawiać.-dokończył gorzko, czując jak coraz bardziej wzbiera w nim zapiekły od lat żal i pretensje do Lorenzo. Nie potrafił spokojnie się zachowywać, widząc go w pobliżu. Co prawda, nawet nie próbował, bo wiele czynników się na to złożyło. Nie była to tylko i wyłącznie meksykańska natura Jonathana.
-Marc, posłuchaj mnie.-zaczął znowu Bartra.-Wiem, o co ci chodzi, ale popatrz na to z innej strony. Z jego strony. Poza tym, przypomnij sobie, kto namiawiał Isabel, żeby dała bratu szansę? No kto?
Zabolało. To był celny strzał, bo perfidny Marc trafił w samo sedno. Tak. I miał rację, bo to właśnie Dos Santos we własnej osobie spędził wiele godzin, próbując przekonać Isabel do zakończenia tego sporu. Sam nie lubił mieć niedomkniętych spraw, a ta, choć nie jego przecież, również ciążyła mu na sumieniu.
Sam miał brata, który tak jak on grał w piłkę. Ale nigdy nie stracili ze sobą kontaktu. Nigdy piłka nie stanęła ponad ich relacjami. Dlatego tak bolało go zachowanie Jorge, który dojrzałością się wtedy nie popisał.
-Ja naprawdę chciałbym ci jeszcze raz wszystko wyjaśnić.-W drzwiach kuchni pojawiła się niewysoka, ale doskonale Meksykaninowi znana sylwetka Jorge Lorenzo.
-Ty chyba sobie kpisz...-zaczął Jonathan, czując bolesne ukłucie w sercu. Nie spodziewał się, że aż tak to będzie bolało. Poza tym, zorientował się, że wciąż posiada sumienie i właśnie w tej chwili mu o sobie przypomina.
-Jonathan, proszę cię! Zrób to chociaż dla mnie.
Odwrócił się, obrzucając uważnym spojrzeniem twarz Bartry. Najlepszego przyjaciela. Właściwie prawdziwego brata Isabel.
-Dobrze. Ale wiedz, że robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.
-Dziękuję.


-Dobrze, a więc plan na Chorwację jest taki...-zaczął del Bosque, wpatrując się uważnie w twarze swoich piłkarzy, zgromadzonych wokół niego w idealnym kółeczku. -Jeszcze raz przypominam, że w pierwszym składzie wychodzą Casillas, Alba, Pique, Ramos, Arbeloa, Alonso, Busquets, Xavi , Silva, , Iniesta i Torres. Reszta na ławce. Pamiętajcie, że liczę na spokojną grę. Nie musimy wygrywać wysoko, ale trzeba pokazać swoją dominację na boisku. Liczę na was.
-Czyli jednak gramy z dziewiątką-mruknął Bartra.-Miło widzieć Albę od pierwszej minuty.
-W końcu przechodzi do Barcelony?-zainteresowała się Isabel.
-Wygląda na to, że tak.
Siedzieli na ławce, obserwując trening pierwszej drużyny przed meczem. Tym razem był to lekki rozruch, żeby zawodnicy nie przeładowali mięśni ciężkimi ćwiczeniami, mogącymi skutkować w wieczornych rozgrywkach.
Trening był zamknięty dla dziennikarzy i widzów, oni jednak mieli wstęp, bo byli w końcu nieoficjalną częścią drużyny. Przyjechali z nimi, mieszkali w tym samym hotelu... 
Piłkarze zakończyli właśnie rozgrzewkę i dzielili się na dwie grupy.
-Haha, w dziadka będa grać-zaśmiał się Jonathan z satysfakcją.
-Fajnie! Też grałam na wf-ie w szkole...-przypomniała sobie z uśmiechem Isabel, a potem odkaszlnęła.
-Isabel?-Bartra przyjrzał się jej zaniepokojony.
-Wszystko okej-uśmiechnęła się i przytuliła się do ramienia brata.-Nie wyspałam się dzisiaj w nocy.
-Bo gadałaś cały czas z Jonathanem! Myślisz, że nie słyszałem?
Dos Santos zachichotał cicho.
-Jasne, że słyszał. O drugiej w nocy dostałem poduszką, żebym się uciszył. Marc nawet przez sen ma wyjątkowego cela!
Wtedy sobie uświadomił, że śmiechu Isabel mógł słuchać dwadzieścia cztery godziny na dobę.

W kuchni Marc'a Bartry była tak gęsta atmosfera, że można było ją spokojnie pokroić nożem. Jonathan siedział przy stole z zaciętą miną, patrząc na usadowionego naprzeciwko Lorenzo, który spuścił własnie głowę. Między nimi był Bartra, który, będą między młotem a kowadłem, nerwowo bawił się swoim kubkiem. Jonathan zerknął na niego, czując, że jest mu nieco szkoda przyjaciela, mimo, że na własne życzenie dostał się w to pole elektryczne przerzucone między dwoma jego gośćmi. Przeniósł wzrok na zamilkłego nagle Jorge.
-Tylko tyle? Chcesz mi powiedzieć, że uznałeś, że kolejne konkursy Grand Prix są ważniejsze niż siostra?
-To nie tak, źle mnie zrozumiałeś...
-Przeciwnie, zrozumiałem bardzo dobrze. Najpierw to była twoja pasja, potem, sposób na zarobienie dla siebie i rodziny, w tym siostry, którą obiecałeś się zaopiekować, a później to wszystko zeszło na drugi plan bo zachciało ci się więcej wygrywać! Sam wiem, jak to jest, gdy się trafi w karuzelę zwycięstw, jest presja kolejnych trofeów. Ale nie zapominam o rodzinie! A ty najwyraźniej to zrobiłeś. Uważasz, że to było fair, że zostawiłeś siostrę w domu i miała cię tylko przez telefon, a potem już nawet nie dzwoniłeś? Uważasz, że to było okej? Miałeś się nią zaopiekować, a nie zapewnić tylko wyżywienie i mieszkanie! To są dwie różne sprawy!!! Dziwisz się, że uciekła?
-Naprawdę chciałem być przy niej! Jednak sporty motorowe to jazda po całym świecie, nie dało się inaczej...
-To trzeba było ją ze sobą zabrać. Najlepsze rozwiązanie.-Jonathan uciął sprawę bezlitośnie.-Masz coś jeszcze na swoją obronę?
-Szukałem jej później...
-To dziwne, bo w takim razie marnie szukałeś, skoro znalazłeś ją dopiero po kilku latach, w całkiem oczywistym miejscu, a właściwie to ona znalazła ciebie.
Lorenzo umilkł.
Jonathan wbił wzrok w blat stołu, chcąc się uspokoić. Sam nie wiedział, dlaczego kiedyś chciał, by Isabel się z nim pogodziła. Może dlatego, że pragnął, żeby była szczęśliwa? Możliwe, sam jednak nie potrafił przejść obojętnie obok kwestii porzucenia siostry przez Jorge. To za bardzo bolało. Ze względu na nią.
-Chcesz coś do picia, Jonathan?-Marc wstał od stołu, podchodząc do czajnika.
-Może kawy.
A może powinien mu to wybaczyć?

Jonathan wyciągnął z torby hiszpańską koszulkę reprezentacyjną z numerem szóstym. W końcu pomocnicy powinni się wspierać. Założył ją i wygładził, szczerząc się do lustra.
-Ty, Dos Santos, nie pomyliłeś krajów?-zaśmiał się ze swojego łóżka Bartra.
-Jakbyś nie wiedział, że też mam obywatelstwo hiszpańskie - prychnął Jonathan i wyprężył się z dumą jeszcze bardziej.
-Uważaj, bo pękniesz z tej dumy! Ale widzisz, grasz dla Meksyku.
-Bo to moja pierwsza ojczyzna. Wstawaj, leniu, nie będziemy na ciebie czekać! - pociągnął Marca za nogę, chcąc go zrzucić z łóżka.
-Jego pod przymusem z łóżka wyciągnie jedynie wybuch trzeciej wojny światowej-ostrzegła go z łazienki Isabel, czesząca tam spokojnie wilgotne jeszcze włosy.
-A są jakieś tajne sposoby?
-Hmm, ja mam jeden...-Isabel odwróciła się od lustra i z rozbawieniem spojrzała na Jonathana-Po prostu musisz...
-ISABEL, STOP! Ja ci nie pozwoliłem na ujawnianie moich tajemnic!
-A czy ja cię prosiłam o pozwolenie? Chodź, Jo, zdradzę ci wielką tajemnicę.
Dos Santos pokazał Bartrze swój różowiutki język i powędrował do Isabel. Bartra mógł zobaczyć jedynie jego plecy z żółtym numerem między łopatkami i śniadą rękę obejmującą Isabel, która, chichocząc, przekazywała mu tajne sposoby na Marc'a Bartrę.
-Wyrodna siostra-mruknął, mimo wszystko nie mogąc nic poradzić na to, że się szeroko uśmiechnął na ten widok.
Jonathan odwzajemnił uśmiech, prezentując białe zęby.
-Wy się serio bardzo lubicie-odezwała się Isabel-i bardzo dobrze.
-Pewnie, że tak.-Przytulił ją lekko Jonathan.-Zbieraj się, bo musimy wychodzić niedługo.
Isabel przytaknęła, kończąc szczotkowanie włosów.
Jonathan zmierzwił jej włosy, niszcząc to, co rozczesała i wyszedł w poszukiwaniu swoich wyjściowych adidasów.
Przechodząc obok lustra w pokoju, zauważył radosny błysk w swoich brązowych oczach. Dawno takiego nie miał.

-Co jeszcze chcesz mi powiedzieć? To, że zdawałeś sobie sprawę z tego, że źle zrobiłeś, ale nie próbowałeś nawet tego naprawić? Kariera nie jest w życiu najważniejsza, Jorge. Bałeś się? Możliwe, ale trzeba było spróbować ten strach pokonać. Nawet nie umiesz się obronić. Zawiodłeś mnie już dawno temu, Lorenzo.
Jonathan wstał od stołu i zgarnął w przedpokoju swoją kurtkę.
-Jonathan, czekaj, ale..
-Przepraszam, Marc. Naprawdę chciałem z nim sobie to wyjaśnić. Wybacz, chyba nie potrafię.
Nie zatrzasnął drzwi.
Wyszedł cicho, bez słowa, jak złamany psychicznie wrak człowieka. Jak ktoś, kto stracił właśnie ostatnie złudzenia.

Mecz z Chorwacją zbliżał się ku końcowi, a na tablicy wciąż wyświetlał się bezbramkowy wynik.  Piłkarze biegali po boisku, przerzucając piłkę między sobą i próbując prześlizgnąć się do bramki. Trybuny były wyjątkowo spokojne, co jakiś czas komentowano niektóre odważniejsze zagrania.
Niewiele ciekawego się działo.
Zgrana paczka dopingująca Hiszpanów, w stałym składzie Lea, Monica, Alexandra i  Isabel ze swoimi dwoma "ochroniarzami" (jak ich ochrzciła Lea), ulokowała się w zwykłym miejscu w sektorze dla gości. 
-Hej, hej! - Pomachała im Camilla, lawirując między kibicami z dwoma butelkami wody. Trener del Bosque nie pozwolił jej jeszcze robić zdjęć, więc kibicowała z przyjaciółmi z trybun. - Patrz! - klapnęła na siedzenie obok Lei, oddając jej wodę i wyciągnęła z torebki gazetę.  Siostra rozłożyła zwinięty w rulonik papier i obejrzała pierwszą stronę.
-Co tam ciekawego? O, proszę, "Ostatni z szajki siedzącego w więzieniu N. został aresztowany." Chyba to zostawię na pamiątkę!
-Lea, nie bądź taka, też chcę to przeczytać-Monica i Bartra wyciągnęli swoje łapki z drugiego końca.-Pokaż nam!
Jonathan wziął od Lei gazetę  podał przyjacielowi, który natychmiast zabrał się do oglądania zdjęcia na stronie tytułowej, zawiedziony, że tekst jest po polsku.
-Jest coś o Pedro?-zapytała Isabel, związując długie włosy w kucyk.
-Sama zobacz-Marc podał jej tygodnik.
Isabel podziękowała. Po chwili jednak opuściła gazetę na kolana.
-Nie doczytam się-wyjaśniła cicho, widząc pytające spojrzenie Marc'a.  
-Mówiłem-parsknął śmiechem Bartra.-Nie próbuj. Ej, co tak zbladłaś?-dodał zaraz potem, widząc nieco bledszą twarz siostry.-Isabel?
-Nic się nie dzieje. Chyba pójdę sobie kupić wodę, bo siostry Iniesta wszystko wypiły-zakończyła wesoło, wstając z miejsca. 
-Pójść z tobą? - Marc nie dał się nabrać na pozornie bojową minę siostry.
-Nie, nie, zostań. Poradzę sobie sama. 
Jonathan oderwał wzrok od boiska w samą porę, żeby ujrzeć schodzącą po schodkach Isabel i odprowadzającego ją wzrokiem, ze skonsternowaną miną Bartrę.
-Gdzie ona poszła?
-Do sklepu... Zaproponowałem, że pójdę z nią, ale nie chciała.-Może pójdź ty, Jonathan,co-dodał,widząc, że Dos Santos zrywa się z krzesełka.-Na ciebie się nie rozzłości... Ej, uważaj chociaż!
Dos Santos nie usłyszał końcówki wypowiedzi Marc'a, bo przeskakiwał już po trzy stopnie naraz. Gdy dobiegał do zejścia pod stadion, była osiemdziesiąta ósma minuta meczu i upragnionego gola dla Hiszpanii strzelał właśnie Jesus Navas.
W podziemiach, jak je uparcie nazywał, było bardzo chłodno i aż przeszły mu ciarki po plecach. Natychmiast o tym zapomniał bo skupił się na odszukaniu niewysokiej, szczupłej figurki o ciemnych włosach. W barze, pełniącym rolę stadionowego sklepiku, nie znalazł dziewczyny, więc, wiedziony instynktem, skręcił w stronę toalet.
-Isabel?-przez otwarte drzwi zauważył przyjaciółkę, stojąca przed lustrem i szeregiem umywalek. Z torby porzuconej na podłodze wystawała w połowie napełniona butelka wody i białe opakowanie tych lekarstw o dziwnej nazwie.
Odwróciła się nagle, jakby spłoszona. W ostrym świetle mógł zobaczyć, że faktycznie źle wyglądała, gorzej niż rano.
-Isabel, coś się dzieje?
-Nie, nic! Naprawdę-uśmiechnęła się, ale nie za bardzo jej to wyszło. Zaraz potem się skrzywiła.-Ałć.
Jonathan przełknął ślinę i wszedł do pomieszczenia. Objął dziewczynę i mocno ją do siebie przytulił. Zauważył, że dotknęła ręką brzucha, myśląc, że on tego nie widzi.
-Brzuch cię boli? Isabel... Wiesz przecież, że jak coś się dzieje, to masz nam mówić.
-Ale naprawdę wszystko jest w porządku!-zapewniła go-Poza tym, i tak Marc za bardzo się martwi. Ty.. też.-dodała po sekundzie wahania, lekko się czerwieniąc.
-Masz spuchnięte kostki-zauważył, patrząc uważnie na jej zmęczoną twarz.
-To pewnie dlatego, że za dużo chodziłam!-wyjaśniła takim tonem, jakby próbowała przekonać samą siebie, że tak w rzeczywistości jest.
Jonathan pokręcił głową, domyślając się, że jego przyjaciółka usiłuje ukryć to, jak jest naprawdę. Pogładził ją po włosach. Tak bardzo chciał jej pomóc.
Nie potrafił.

Zaraz za blokiem Bartry skręcił na parking, przy którym zostawił samochód. Powinien właściwie wsiąść w auto i pojechać do domu. Był jednak zbyt zdenerwowany by siadać za kółkiem.
Musiał sobie naprawdę porządnie poukładać tą rozmowę, a właściwie sprzeczkę z Lorenzo. Miał wyrzuty sumienia, że zbyt ostro zareagował.
A jeśli on się po prostu pogubił?
Jonathan odetchnął ciężko, zachłystując się zimnym, wieczornym powietrzem i oparł się o czarne audi. Sam się zaczynał gubić w swoich odczuciach. Miał wrażenie, że przeżywa huśtawkę nastrojów, jak, by nie szukać za daleko, jakieś nastolatki w okresie dojrzewania. Czuł się z tym źle i doskonale wiedział, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie umiał.
-Wujek Jonathan!-ktoś pisnął zza jego pleców.
Wyprostował się i odwrócił. Biegła do niego niewysoka dziewczynka o figurze baletnicy. Uśmiechnął się i złapał ją w pasie, gdy wpadła mu w ramiona, Uniósł małą do góry,co prawda, z niejakim trudem, i się uśmiechnął szerzej.
-Urosłaś, maluchu-zaśmiał się.
-Wujku, mam przecież trzynaście lat-wypomniała mu.-Tak dawno cię nie widziałam!
-Oj, Isabel, wcale nie tak dawno, byłaś przecież na ostatnim meczu, prawda Isabel?
-Pewnie, że byłam! Ładnie grałeś, wujku-pocałowała go w policzek.-Idzie mama!
Dos Santos postawił Isabel na ziemi i uśmiechnął się do nadchodzącej kobiety.
-Cześć, Lea. Co tu robicie?
-Byłam na zakupach i zabrałam dzieciaki, chciały koniecznie kupić jakiś prezent dla Valerii z okazji tego wygranego konkursu i Vogue'a. Idą dzisiaj na imprezę do niej.
-Miło-wyszczerzył się, patrząc z uznaniem na paczkę, którą pokazał mu Pedro Junior, starzy syn Krkiciów.-Podrzucić was do domu?
-Z przyjemnością-uśmiechnęła się Lea.-A ty jak się czujesz, Jonathan? Mam wrażenie, że coś się stało.
-Spotkaliśmy z Bartrą Jorge Lorenzo. Siedzi teraz u niego w mieszkaniu. Byłem tam i... cóż, wygarnąłem mu wszystko, co o nim sądzę. I nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Mam wrażenie, że się wtedy pogubił. Tak jak ja teraz.
-I wciąż chodzi o tą samą sprawę?
-Tak-mruknął Dos Santos, otwierając Lei drzwi Audi-Powinienem mu wybaczyć? Jak myślisz?
-Ja wiem, to trudne,Jonathan. Ale.. ale myślę, że tak.


_____________________
Uff, wreszcie skończyłam. Tak bardzo się starałam, żeby ten odcinek był mądry i wiele przekazywał, że chyba nic z tego mądrego przekazu nie wyszło, tylko myślowy bełkot w głowie Dos Santosa. Ale nie narzekam już :D :D
Z ogłoszeń parafialnych mam tylko jedno, ale naprawdę ważne. W dwóch ostatnich odcinkach sygnalizowałyście mi, że są błędy dotyczące czasu w opowiadaniu. Miałyście całkowita rację i wszystko jest już poprawione. Przez to zmienił się nieznacznie wiek bohaterów, głównie widać to po dzieciakach, więc sprawdźcie sobie jeszcze raz zakładkę "Bohaterowie".
Za pomoc w tej sprawie i wspólną naradę dziękuję Savonie, to znaczy Vi (wybacz, ale ten pierwszy nick mi się strasznie podoba! :D) i ten odcinek jest specjalnie dla niej;* Gdyby nie ty, nie ogarnęłabym tego...Masz (w miarę) wesołego Bartrę, może tak być? :D
Miło mi też, że spodobał się Wam ostatni-skok. Dziękuję, bo to dla mnie ważne ! :)
Pozdrawiam cieplutko!
graffiti

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Małe ogłoszenie :)

Pewnie mnie już macie dość i nie wiem jak sobie poradzę z kolejnym projektem... 
Bo historia Silvy czeka na zakończenie via blaugrana, ale... graffiti ma za dużo weny i złości w sobie na pewne sprawy;) więc....
Chciałabym Was zaprosić na coś zupełnie odmiennego:



Mam nadzieję, że się spodoba:)

pozdrawiam, 
graffiti

12. You were the answer.

Poranny rytuał Pedro polegający na powolnym sączeniu kawy z mlekiem i obowiązkową pianką w rygorystycznie przestrzeganych proporcjach własnie dobiegał końca. Dopił leniwie ostatnie łyki kawy i odstawił kubek na stół. Ten kubek, już trochę poobijany, w kolorze czerwonym, również stanowił nieodłączną część jego poranków. Już od lat. I wszyscy wiedzieli, że gdy w domu jest Pedro, lepiej owego kubka nie tykać, bo groziło to fochem na cały dzień...
Rodriguez wyciągnął się z błogą miną na krześle i zerknął za okno. Na ulicy panował już ruch, ludzie śpieszyli się, każdy w własną stronę. Lubił tak obserwować życie ulicy. Zawsze wtedy zastanawiał się, gdzie prowadzą ścieżki tych przechodniów mijających codziennie jego dom. Czy prowadzą szczęśliwe rodzinne życie, tak jak on? Czy mają przyjaciół, kogoś bliskiego sercu? Czy też żyją samotnie, gnając jedynie do pracy i z powrotem, by zaszyć się we wnętrzu swojej kawalerki. Czy ważna jest dla nich tylko kariera, czy też coś więcej, bardziej trwałego.... Szczęścia nie można na siłę znaleźć, ono samo do nas przychodzi. Kiedy tylko zechce.
Uśmiechnął się sam do siebie i sięgnął po leżące na stole gazety. Na początek przeglądnął Mundo Deportivo, chłonąc jak gąbka wiadomości ze świata sportu. Skrzywienie zawodowe - każdy, kto miał do czynienia choć raz ze sportem, nie będzie potrafił się od niego już nigdy odciąć. Nawet pielęgnując zadbany ogródek, zaśmiał się w duchu Kanaryjczyk, przypominając sobie żmudną robotę, do której zapędziła go wczoraj Alexandra.
-Tato, wychodzę na miasto!-do kuchni wpadła jak burza jego szesnastoletnia córka. Nigdy nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że nie odziedziczyła żadnej cechy charakteru własnego ojca. Była pod tym względem wierną kopią matki. Dzięki temu czuł się bardzo zdominowany przez kobiecy huragan rządzący tym domem. Jedynie spod brązowej grzywki patrzyły na niego ufne, brązowe oczy, łudząco podobne do tych, które widywał codziennie w lustrze.
-Sama idziesz?-spytał obserwując znad gazety, jak córka szybko zalewa płatki z musli, swój kolejny wymysł, mający pomóc w zrzuceniu wyimaginowanych nadprogramowych kilogramów, jogurtem o smaku malinowym. Jakby córka piłkarza mogła mieć w genach otyłość, pomyślał po raz kolejny na widok śniadania Ainy.
-Nie, spotkam się w centrum handlowym z Valerią.-uśmiechnęła się do niego.-Wiesz, że dostała w nagrodę za konkurs kilka dni stażu w Hiszpańskim Vogue'u?
-O, doprawdy?-zdziwił się Pedro.-To dlaczego Andres jeszcze nie dzwonił, żeby się pochwalić?
Aina zaśmiała się wesoło. Faktycznie Andres Iniesta, nie widzący świata poza swoimi dziećmi i żoną, zawsze   szczegółowo się chwalił sukcesami swoich dzieci. Ale to było przecież zrozumiałe.
-Może jeszcze zadzwoni-dodała, podnosząc się, by umyć miseczkę i łyżkę-Potem idziemy do Isabel, robi domówkę, więc pewnie wrócę późno-wyjaśniła.
-Babska domówka?-uniósł brwi Pedro. Nie wierzył w to, że Junior przegapiłby taką okazję do imprezowania.
-O, nie, bierzemy ze sobą Victora, brata Valerii, przecież wiesz. Może będzie jeszcze Sebastian Hernandez i Dylan Valdes.
-A Junior?
-Nie wiem tato, nie obchodzi mnie, co on zamierza robić!-Aina zgrabnym machnięciem ręki zbyła kwestię istnienia syna Krkiciów. Pedro parsknął pod nosem. Córka stanowczo powielała zachowania Alexandry...
-Nie wierzę w to, ale baw się dobrze. Właśnie widzę Valerię pod bramką.
Aina pomachała starszej kilka lat przyjaciółce, i pobiegła po torebkę i butyi, w przelocie całując ojca w policzek. Po drodze przewróciła jakieś pudełka na korytarzu.
-Przepraszam i do zobaczenia wieczorem!!!
Rodriguez pokręcił jedynie głową, składając gazetę tak, by było mu wygodnie przeczytać artykuł o kolejnym zwycięstwie Blaugrany. Ciekawe, co tym razem napisali, pomyślał, obserwując przez okno żywiołowe powitanie Ainy z ciemnowłosą córką Andresa.
-Czy coś się stłukło?-zapytała Alexandra, wchodząc do kuchni. Zmierzyła spojrzeniem męża i gazetę, zaciskając pasek od szlafroka.
-Nic się nie stało, tylko po prostu Aina wychodziła z przyjaciółką na miasto.-odpowiedział jej zwięźle Pedro.-Czuję się przytłoczony. To twoja wierna kopia.
-Ale czy ja mam wpływ na charakter swojego dziecka? Ma też kilka twoich cech-roześmiała się Alexandra, wsypując do swojego kubka dwie łyżeczki kawy.
-Nie trzeba było słuchać rocka w czasie ciąży-mruknął Pedro i odłożył gazetę-mówiłem, że muzyka klasyczna jest lepsza.
Alexandra wybuchnęła śmiechem, próbując nie rozlać wody z czajnika.
-Pedrito, proszę cię, wierzysz w takie rzeczy?
-Yhymm, no wiesz, tak pisało w poradniku-pociągnął żonę za rękę, sadzając ją sobie na kolanach-Popatrz-zauważył artykuł o rozbiciu szajki gangsterów na Majorce i przysunął go bliżej do siebie.
-Pedro, nie interesują mnie gangsterzy-przewróciła oczami Alex-Mam ich dość po pobycie w Polsce.
-Serio?-uśmiechnął się szeroko, odgarniając jej włosy z twarzy. Nawet niewyspana po gali mody, wciąż wyglądała jak królowa wybiegów, czyli po prostu pięknie. Wyciągnął jej z rąk gorący kubek z kawą i delikatnie ją pocałował.-To zostawmy tych gangsterów...


Trzydziesta czwarta pompka...
Trzydziesta piąta.
Czterdziesta.
Pedro usiadł na piętach, nie czując już rąk. Końcówka treningu dobiła go zupełnie, zrobili 4 serie po 40 pompek bez przerw. Wziął leżący obok na trawie ręcznik i wytarł sobie czoło. Peryferiami świadomości skonstatował, że biały materiał zabarwił się od trawy na zielono. Jego mózg marzył obecnie tylko o wielkiej butelce wody, najlepiej tak dużej, jak orzeszek w niebie Scrata z drugiej części Epoki Lodowcowej.
-Dobra, koniec na dziś, macie dzisiaj wolne, możecie wyjść na miasto. Tylko być mi przed dziesiątą w hotelu, jutro czeka nas sesja treningów, bo pojutrze gramy z Chorwacją. A chyba chcecie wyjść z grupy, prawda?
-Tak jest!!- Vincente'owi Del Bosque odpowiedział karny ryk kilkunastu zmęczonych treningiem facetów, którzy natychmiast potem ruszyli truchcikiem do szatni.
Rodriguez powlókł się za nimi.
Gwar głosów, jaki wybuchł w szatni, nie pozwolił mu na zebranie myśli. 
-Pedro, idziesz do knajpki jakiejś?-Zainteresował się nim David Silva.
-Cuco, nie wiem. Nie jestem w stanie myśleć. Odpowiem ci po obiedzie, dobra?
-Jasne, tylko nie zapomnij, nie będziemy długo czekać-zaśmiał się David i ulotnił się w kierunku tańczącego z ręcznikiem Cazorli.
Przedszkole, pomyślał Pedro. Jednym uchem słuchając rozmowy telefonicznej Pique, drugim-przekomarzania się Iniesty i Xaviego,wziął ręcznik i poszedł się wykąpać.
Oni wszyscy się umawiali ze swoimi drugimi połówkami, co już było dla niego nie do zniesienia Przecież nikogo nie miał. Nikogo, żeby nawet pójść do McDonalda, lub na spacer po tym całym molo. Był stanowczo pechowcem. 
Może jednak pójście z Silvą i Busquetsem na drinka było dobrym pomysłem.
Odkręcił zimną wodę, chcąc zmyć z siebie zmęczenie i całą bezpodstawną złość. 

-Pedro, gość do ciebie-zawołała z kuchni Alexandra, nie przerywając starannych czynności zrobienia pożywnej sałatki wchodzącej w skład obiadu.
Rodriguez niechętnie wstał z fotela w salonie i rozprostowując po drodze kości, podszedł do drzwi. Puścił oczko żonie, z bezwiednym uśmiechem, jaki zawsze na jej widok wpływał mu na twarz.
-Cześć Bojan-poszerzył uśmiech, widząc za progiem wiecznie rozczochraną brązową czuprynę przyjaciela.
-Poratuj jakimś piwem-jęknął zamiast powitania Serb.-i ani słowa o kadrze C.
-Aż taki ci dali w kość-zdziwił się Pedro, wchodząc do kuchni i wyciągając dwa zimne piwa z lodówki, pod niezbyt zachwyconym tą czynnością spojrzeniem Alex.-Chodź do salonu.
Zaprowadził kumpla do pomieszczenia, wyłączając telewizor emitujący jakiś program o narciarstwie freestylowym.
Krkic odgarnął wpadająca mu do oczu grzywkę i sprawnym ruchem otworzył piwo.
-Na zdrowie.
Spełnili toast, w milczeniu smakując zimny płyn.
-Dobre.
-Bo to Peroni-zaśmiał się Kanaryjczyk.-Mów, co cię do mnie sprowadza, Bojan. Przecież ci tędy nie po drodze do domu.
-Miałeś rację z tymi fajkami. Rozmawiałem z Juniorem.-wydusił z siebie na jednym oddechu, uciekając wzrokiem w bok.
-I co?-spokojnie zapytał Pedro.
-Wyjaśnił sobie sprawę z kolegą. No i ze mną też. Pedro, czy to naprawdę aż widać, że nie umiem wysłuchać własnego syna?
Rodriguez zawahał się chwilę, próbują w myślach ułożyć sobie, jak najprościej to wyjaśnić.
-Nie tyle, że widać. Wy po prostu ze sobą nie rozmawiacie normalnie. Nie, inaczej! Chodzi mi o to, że... nie umiecie porozmawiać tak szczerze, jak facet z facetem. Macie takie same charaktery, jesteście tak samo uparci. Nie potraficie się wysłuchać nawzajem.
-Co mam zrobić?! Nie zmienię przecież swojego charakteru. Ani Juniora.
-Nie zmienisz-zgodził się przyjaciel, z uwaga patrząc na Bojana, studiującego napisy na puszce piwa.-Ale możesz próbować wysłuchać tego, co mógłby ci wyjaśnić Junior, gdybyś tego chciał. Nie zawsze musisz postawić na swoim.
-Lea jest w tym lepsza...
-Tak jak Alexandra, bo to kobiety. Co nie znaczy, że my nie potrafimy. Umiemy to, ale nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której rację ma ktoś inny, niż my. Trzeba próbować.
-Jesteśmy jak szefowie mafii-zaśmiał się Bojan-Liczy się tylko nasze zdanie.
-No właśnie. A nie zawsze jest to dobre rozwiązanie.
-Mówiłam ci, Pedro, nie chcę słyszeć nic o gangsterach!-dobiegł ich z kuchni głos Alexandry.

Po obiedzie, jak zwykle przygotowywanym przez reprezentacyjnego dietetyka i kucharza w jednym, cała La Roja w radosnych nastrojach rozbiegła się po swoich pokojach, pędem przygotowując się do podbijania nieodległego Gdańska. Niemal każdy był już umówiony ze swoją drugą połówką, przyjaciółmi, czy rodziną. To było, musiało być wspaniałe popołudnie, a potem wieczór.
Pedro wyjechał windą na swoje piętro z Busim i siostrami Iniesty. Dziewczyny były lekko przygaszone wydarzeniami po odbytym dzień wcześniej meczu z Irlandią, na prośbę trenera i własnego spanikowanego brata miały nie ruszać się dalej niż kilometr od hotelu. Dzisiaj jednak sam Andres zaproponował im wyjście do będącej w bezpiecznej okolicy dyskoteki.
-Idziecie do tej dyskoteki? Nie boicie się?
-Tylko na chwilę, będą Andres i Xavi.
-I Bojan -uzupełniła z naciskiem Lea, nie lubiąca pomijania swego chłopaka.-I tak musimy wrócić wcześnie, bo Camilla ma przygotować do wysłania relację...
-O wiele bardziej wolałabym robić zdjęcia-westchnęła Camilla-Ale przez tą chorą sytuację do końca Euro zdjęcia robi Miguel. Jakbym się sama nie potrafiła upilnować.
-Cam, nie szalej, pamiętasz jak się wczoraj bałaś?-cicho zwróciła siostrze uwagę Lea.
-To dla twojego dobra, Camilla-objął ją ramieniem Busi z pokrzepiającym uśmiechem-I tak masz duży wkład w prasową stronę Euro. Lepiej teraz przecierpieć, niż potem żałować.
-Wiele mundiali i Euro przed tobą-Pedrito uzupełnił wypowiedź Busiego.-Rozchmurz się, Cam i przybij żółwika!
Szatynka nie mogła się powstrzymać od uśmiechu i lekko stuknęła zwiniętą dłonią w smagłą dłoń chłopaka.
Wyszli z windy i skierowali się do swoich pokoi, po drodze wymieniając jeszcze jakieś mało istotne uwagi. Busi wyjaśnił, że mieli iść z Davidem Silvą do kręgielni, ale może wstąpią do tej dyskoteki. Im większa obstawa, tym lepiej, dodał. Chyba już cała reprezentacja czuła się odpowiedzialna za te dwie Hiszpanki.
-A ty, Pedro? Co będziesz robił?-Camilla, już w lepszym humorze, pchnęła drzwi swojego pokoju i popatrzyła pytająco na Kanaryjczyka.
-Ja? Eee... Jeszcze nie wiem, mam dwie zaległe rozmowy telefoniczne-wyjaśnił zmieszany-a potem? Pewnie będę was szukać w tańczącym tłumie.
Roześmiali się całą czwórką.
-W takim razie, do zobaczenia na parkiecie!-Lea pomachała ręką i zniknęła za drzwiami pokoju.


Miłość składa się z małych szczęść, z drobnych uśmiechów i gestów.
Dawny Pedro kuchnię omijałby szerokim łukiem, woląc zdecydowanie bardziej siedzieć z kumplem i piwem w ręku. Co ta miłość z człowiekiem robi, pomyślał Kanaryjczyk, poprawiając zakasay rękaw, żeby nie ubrudzić go przewracaną na patelni rybą. Alexandra poprosiła go o pomoc w przygotowaniu obiadu, jako, że mieli spadłego nagle z nieba gościa w postaci Bojana Krkicia i zapotrzebowanie na obiad stało się natychmiastowo niezbędne. Wykończony treningiem dwudziestu wcielonych diablątek, znanych ogólnie światu jako Barca C, zmusiło go do szantażu, żeby w końcu dostać obiad.
Dlatego Pedro grzecznie stał w kuchni, kończąc smażyć filety z dorsza.
A może dlatego, że nieopatrznie wymknął mu się podczas rozmowy z Bojanem temat gangów? To było możliwe. Alex wbrew pozorom tak bardzo się nie zmieniła od pamiętnego lata 2012 roku.
Mogła to być jej słodka zemsta na niesfornym mężu.
-Pedrito, przeczytaj mi jeszcze raz składniki do tego sosu! W tej książce na stole.
-Dobrze.-przerzucił sprawnie na talerz ostatnią rybkę i wyłączył gaz. Wytarł ręce w ścierkę i otworzył książkę. Zrobił to jednak na tyle niezdarnie,że spomiędzy kartek wypadła mu na podłogę mała żółta karteczka. Schylił się i podniósł ją. Wyprostował zagięte brzegi i z zaskoczeniem odcyfrował nieco zatarty już napis. Zerknął na niczego nieświadomą Alex.
-Czekolada.
-Co? Jaka czekolada?-spojrzała na niego ze zdziwieniem.-O ile pamiętam, nie było mowy o czekoladzie.
-Czekolada Ruizów.-pomachał je przed oczyma żółtym papierkiem.-Z najlepszymi życzeniami. Nie wiedziałem, że to jeszcze masz.
-Ach.-głos Alexandry zmiękł lekko.-Wydawało mi się, że to wyrzuciłam wtedy.-Bąknęła, próbując zamaskować zawstydzenie.
-Kogo ty próbujesz oszukać, kobietko-zaśmiał się Pedrito, przytulając się do niej od tyłu. Cmoknął ją w policzek.-Ta karteczka ma już szesnaście lat. Kocham cię już od szesnastu lat i przez następne szesnaście to się nie zmieni.
-Tylko szesnaście?-mruknęła Alexandra, odgarniając jasne włosy z twarzy i patrząc ukochanemu mężczyźnie w oczy koloru orzechowej czekolady. Takiej, jak wtedy dostała.
-Więcej-pocałował ją z całym uczuciem-Pięćdziesiąt. Sto. Całą wieczność...
-Przypominam wam, że jestem głodny! Nie migdalcie się tam, ja chcę coś zjeść! Nie wiecie co to znaczy trening z Barceloną C-zaprotestował z salonu Bojan.
-Jak jesteś taki głodny, to chodź nam pomóż! A ty, Pedro-zaśmiała się-przeczytaj mi wreszcie ten przepis!
Kanaryjczyk niechętnie odkleił się od swojej żony i zerknął do książki.
-Śmietana?
-Uch! Wiedziałam,że czegoś nie mamy!

Pedro zakończył rozmowę ze swoją rodziną, dosłownie z całą rodziną, bo telefon na Wyspach Kanaryjskich przeszedł w trakcie tego połączenia z rąk do rąk. Od rodziców poprzez starszego brata Jonathana i jego dziewczynę. W końcu mógł odłożyć komórkę i z o wiele lepszym niż wcześniej humorem, zastanowił się, co dalej robić. 
Busi dawno już wyszedł, zgarnięty przez Silvę. Zza ściany też nie dobiegały żadne dźwięki co oznaczało, że tercet Iniestów wraz z nieodłącznymi Xavim i Bojanem, również poszedł się bawić. Wszyscy zabrali się pewnie jednym z dwóch dostępnych autokarów.
W sumie, dyskoteka również jemu nie zaszkodzi.
Poderwał się do pozycji stojącej jednym skokiem i skierował się do torby, w celu wybrania jakiejś wygodnej koszulki i bluzy. Chwilę później był już gotowy i mógł iść szukać przyjaciół.
Wyszedł szybkim krokiem w chłodną polską noc, z trzaskiem zamykając za sobą przeszklone drzwi hotelu. Złapał stojącą niedaleko taksówkę i pojechał do celu. Miał naprawdę dobry humor.
Znalezienie prawidłowego adresu, widniejącego na otrzymanym od Silvy smsie nie sprawiło mu większych problemów. Dyskotekową muzykę słychać było już z daleka. Zapłacił kierowcy, dorzucając do tego autograf i wyskoczył z samochodu.
Już miał wejść do środka klubu, gdy zadzwonił mu telefon i przystanął w połowie drogi, by go odebrać.
-Halo? Nie słyszę cię!-krzyknął do rozmówcy i odszedł jeszcze dalej, by cokolwiek słyszeć. Leniwym krokiem podszedł do ławeczki skrytej w cieniu kilku drzew i słuchając potoku słów kolegi z Kanarów, zaczął obserwować ulicę.
Było spokojnie, mimo, że obok stała tętniąca życiem dyskoteka.Czasem ktoś przeszedł ulicą, ale na szczęście go nie rozpoznano, siedział w cieniu i prawie nic nie mówił do telefonu. Kto by się spodziewał hiszpańskiego skrzydłowego pod gdańską dyskoteką.z
-Dobrze, Carlo, odwiedzę cię, jak wrócę do kraju spokojnie. Nie, nie wiem, czy będę grał w następnym meczu.-krótko odpowiedział na monolog kumpla, przewracając oczami i chcąc zakończyć rozmowę. Chciał się jeszcze trochę pobawić!  Z dyskoteki wyszło parę osób, ale wśród nich nie było jego przyjaciół. Odeszli w przeciwną stronę. Za chwilę zobaczył trzy dziewczyny przed budynkiem, z czegoś się śmiały, głośno rozmawiając.
Chwila. Rozmawiały po hiszpańsku. Poznał Camillę po wysokim, długim kucyku i torebce. Gdzie był Iniesta?! Miał zamiar im pomachać, ale natrętny kumpel o coś go właśnie zapytał, więc musiał się skupić na odpowiedzi. Kątem oka zauważył mężczyznę podchodzącego do koleżanek i coś do nich mówiącego. jedna z dziewczyn weszła w kręg światła i Pedro ujrzał jasnoblond włosy. Alexandra.
-Chyba nigdy się od niej nie uwolnię-wymamrotał, zapominając, że trzyma w ręce telefon. Usłyszał zdziwiony głos przy uchu i się zdenerwował.-Wybacz, nie mam teraz czasu,zadzwonię później, cześć!
Wstał, widząc minę Lei. Domyślił się, że nie jest dobrze. Przeklął, zastanawiając się gdzie jest Iniesta.
W tym samym momencie zrozumiał kilka rzeczy.
Dziewczyny nie są bezpieczne. Jest z nimi na dodatek Alexandra, którą nieznajomy własnie popchnął.
Kanaryjczykowi coś przewróciło się w żołądku.
-Nie pozwalaj sobie-warknął, ruszając szybciej przed siebie. Zachodził grupkę od tyłu, już mógł usłyszeć co ten idiota mówił.
-Znów się spotykamy, nie uważacie, że jesteście mi coś winne? To przez was Niewiarski siedzi w więzieniu! Jeżeli chcecie, żebym zostawił waszego braciszka w spokoju, to może wezmę na cel któregoś z waszych chłopaków, może kolegów? A może waszą śliczną koleżaneczkę?-złapał za ramię Alexandrę, która zupełnie nie rozumiała o co chodzi. Zaskoczona patrzyła na bezsilną Camillę, na której twarzy była złość, że to przez nią nikt z najbliższych przyjaciół nie jest bezpieczny. Cholerny Niewiarski...
-Co tu się dzieje? Puść ją pan, co ci dziewczyna zrobiła?-odezwał się zza pleców mafiosa Pedro, z największym spokojem na jaki było go stać.
-O, proszę, kolejny  z twoich przyjaciół mi się napatoczył. Może jeszcze ktoś przyjdzie, to was zostawię w spokoju. Oczywiście, oni mi za to zapłacą- cyniczny uśmiech wypłynął na twarz Zielińskiego-uziemiłyście mojego szefa, a to jest karalne, Przykro mi dziewczynki! Przypatrzcie się dobrze waszej przyjaciółce i temu piłkarzykowi, bo ich więcej nie zobaczycie.
Poklepał Rodrigueza po łopatce, a raczej chciał to zrobić, bo chłopak mu się wywinął. Popatrzył na Alexandrę.
-Zostaw ją.
-Bo co mi zrobisz?-zaśmiał się mu w twarz Zieliński, wciąż trzymając Alexandrę za rękę. Drugą sięgnął pod marynarkę, jakby coś chciał wyciągnąć.-Nic. Jesteś bezbronny, a gołymi rękami nic nie osiągniesz, chłopczyku.
Pewnie pistolet, przemknęło przez głowę Pedro. 
-Puść ją, ty draniu! - wrzasnął, widząc, że mężczyzna niewiele sobie z jego słów robi.
Może był szczupły, ale miał jakieś mięśnie i nie był w tym starciu bez szans. Zacisnął pięści.
-I co zamierzasz zrobić, chłopczyku? Będziesz ratował tą idiotkę?-zadrwił sobie gangster. Rodriguez poczuł gorąco na policzkach. Mógł znieść obrażanie własnej osoby,wielu epitetów się nasłuchał na meczach, ale kobiety w jego obecności nie będzie obrażał nikt. Nie będzie obrażał Alexandry.
Niewiele myśląc, zamachnął się i wycelował pięścią prosto w nos tego frajera.
-Ty dupku-wycedził, poprawiając jeszcze raz, a potem poczuł tępe uderzenie w brzuch.
Odskoczył, widząc jakieś ciemne plamy przed oczami, ale z zadowoleniem skonstatował, że Alex już była za Camillą i razem z Leą odsunęły się nieco z pola rażenia. Jak na złość ujrzał wychodzącą właśnie z dyskoteki Isabel z Jonathanem..
-ZJEŻDŻAJCIE STĄD!-wrzasnął, w ostatniej sekundzie unikając ataku wściekłego Zielińskiego, który nieco otrzeźwiał i ruszył na niego. Przygotował się do oddania ciosu, mając nadzieję, że Isabel się wycofała. I dziewczyny też. Poczuł ból pod żebrami i zapadła nagła ciemność.
-Pedro? Odezwij się. Żyjesz?!
Z wysiłkiem otworzył oczy i ujrzał nad sobą skośne oczy Silvy. To znaczy, że jeszcze żył.
Chwilę później przypomniał sobie wszystko, co się stało i natychmiast odzyskał przytomność.
-Silva, pomóż mi wstać, nie zamierzam leżeć na... ulicy?-zdziwił się lekko-gdzie jest ten dupek?
-W areszcie. Zadzwoniliśmy po policję. Własnie pojechali, wszystko już w porządku.
-Kto zadzwonił po policję?-wymamrotał, próbując wszystko sobie ułożyć w obolałej głowie.
-Ja-złapała go pod ramię z drugiej strony Camilla i odeskortowali go z Silva do autokaru-Chciał dzwonić Andres, ale nie chciałam go mieszać w składanie zeznań i tak dalej.. oficjalnie nie mają nic z tym wspólnego. Wybacz Pedro, ale ty pewnie będziesz musiał pojawić się na komisariacie.
-Pewnie, w końcu go pobiłem-mruknął.
-W obronie własnej, nic ci nie grozi-uspokoiła go.
-Chciałbym wiedzieć, gdzie był wasz kochany braciszek-spiorunował wzrokiem Iniestę-Miałeś ich pilnować!
-Spokojnie!-Silva przytrzymał go, wyrywającego się do przyłożenia Andresowi.-Lei zrobiło się słabo, więc na chwilę wyszły. Andres wtedy był po drinki z Xavim, a Bojan ... Bojan był na parkiecie. Zbieg okoliczności-wytłumaczył mu.
-Chrzaniony zbieg okoliczności-prychnął Pedro, siadając ostrożnie na jednym z siedzeń po oknem. Wszystko go bolało. Podniósł głowę i natrafił na spojrzenie Alexandry. Odczuł gigantyczną ulgę, widząc, że jest cała i zdrowa. Patrzyła na niego ze... strachem?
-Nie gap się tak, Alex, proszę cię. Nie widziałaś nigdy poobijanego faceta?-jęknął, zastanawiając się jak bardzo źle wygląda. 
-Dziękuję-podeszła do niego z mokrymi chusteczkami i z wahaniem mu je podała.
-Za co?-podniósł brwi-uratowałem cię, bo dobrze mieć kogoś, na kim można naostrzyć swoją ironię, Busquets już się na to nie łapie.
-Pedro... powstrzymaj się raz od tej ironii.-usłyszał jej głos, a potem zdziwiony poczuł, że go przytuliła. Coś trzeba powiedzieć, pomyślał. Ugh. Nagle odnalazł odpowiedzi na wszystkie pytania. Jedną odpowiedź. Ona nią była.
-Cieszę się, że jesteś cała, blondynko.

____________________

Napadła mnie wczoraj wieczorem wena, a dziś skończyłam :) Rozdział mdły i sentymentalny, obawiam się, że wątek kryminalny jest tak naiwny, jak tylko może być. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia-pisać.
W sumie ten rozdział lubię :) Nawet jeśli Pedro nie jest tak ironiczny jak zawsze... Ale jest go dużo, a tak bardzo za nim tęskniłyście ;P Ulubiony przez was wątek czekolady znalazł się i tutaj, więc się delektujcie :P
Trzymajcie się dziewczyny:) Pozdrawiam,
graffiti.

piątek, 7 grudnia 2012

11. More than just an ordinary day.

-Dalej, na prawo! Rusz się z tą piłką! - przy linii bocznej dało się słyszeć kolejne rozkazy trenera. Machał rękami, wskazując pomocnikom, żeby zbliżyli się bardziej do skrzydłowych i atakowali. W dwudziestej minucie gola strzelili przeciwnicy, CD Lugo. Dos Santos kiwnął szybko głową i przechwytując piłkę, podbiegł do jednego z kolegów, przekazując słowa Iniesty, dawnego kompana z boiska a obecnie ich trenera. Musieli się pospieszyć z grą, jeśli chcieli wygrać ten mecz. Była już druga połowa...
Jonathan grał dzisiejszy mecz od pierwszej minuty, dawno tak nie było. Wiedział jednak, że to sprawa wieku i tego, że przychodzą wciąż nowi,młodsi zawodnicy. Jak kiedyś on. Najbardziej cieszyła go myśl, że tak samo dziś powołano jego przyjaciela, Marca Bartrę. Wciąż grali razem!
-Bartra! piłka!-Krzyknął ostrzegawczo, zanim wycelował ją idealnie na stopę Marc'a. Z przodu już biegli Araujo i Sergi Roberto,któremu udało się wyprzedzić kilku pilnujących go zawodników.
Chwilę później Barcelona cieszyła się z gola Araujo. Dos Santos poklepał kolegę po plecach i szybko wywinął się z "kanapki", która zaczęła przypominać już raczej hamburgera. Popatrzył przelotnie na stadion i krzyczących kibiców, ubranych w barwy Katalonii. Uśmiechnął się. Każda drużyna, czy to narodowa, czy klub, każdy stadion miał swój własny czar i swoich własnych kibiców, dzięki którym zyskiwał niepowtarzalność, magię. Trybuny Barcelony były mu bardzo bliskie, wiedział, że na pewno wśród nich siedzą jego znajomi i rodzina, ale także obcy ludzie, którzy życzyli mu dobrej gry, zupełnie bezinteresownie. Magia fanów. To dlatego gra sprawiała taką radość.
Po stadionie poleciała jakaś przyśpiewka klubowa, co mu przypomniało zupełnie inny mecz. Tak, tamtych fanów nigdy nie zapomni...

Potężny głos niósł się ponad stadionem w Gdańsku, a masa ludzi ubranych w narodowe, zielone barwy, ze skupieniem odśpiewywała swoistą pieśń. Jonathan na moment zapomniał o strzelonym przed chwilą golu Cesca Fabregasa i obserwował trybuny naprzeciw swojej.
-Jej-szepnęła obok Isabel i pokręciła głową.-Niesamowite.
Dos Santos uśmiechnął się do niej.
-Dlatego kocham sport, Isabel. W sumie szkoda mi Irlandczyków.
-Myślałem, że jesteś za Hiszpanią?-Wypomniał mu Marc Bartra, obejmując siostrę ramieniem.
-Za kolegami, nie za Hiszpanią-zaśmiał się Jonathan.-Mógłbym być za Irlandią, może by teraz wygrywali.
-Z Hiszpanią? Z Torresem i Silvą?-oburzyła się Isabel.-Weź, Jonathan, nie opowiadaj bzdur.
-Z Andresem Iniestą!-przypomniała o swoim bracie Lea, siedząca po prawej stronie Meksykanina i zdzieliła go pustą już butelką po głowie.
Wesołe przekomarzanie zajęło im ostatnie kilka minut meczu, wygranego miażdżącą przewagą przez Hiszpanów. Zawodnicy właśnie schodzili z boiska, wymieniając się koszulkami i klaszcząc kibicom. 
-Chodźmy. Za chwilę się nie dopchamy do wyjścia-Bartra wstał pierwszy.- Dziewczyny, idziecie z nami?
Lea poszukała wzrokiem swojej siostry, która fotografowała dzisiaj mecz.
-Camilla już wychodzi, widzę ją-odezwała się po chwili, przekrzykując hałas.- Monica, Alex?
-Idziemy.-zgodziła się dziewczyna Fabregasa, poprawiając brązowe włosy i przewieszając torebkę przez ramię.-Powoli.
Gęsiego wycofali się do wyjścia, po drodze pokazując plakietki szeregowi ochroniarzy, blokującym zejścia dla Vip-ów.
Chwilę później otoczył ich chłód podziemnych przejść pod stadionem, stanowczo miły po rozgrzanych i dusznych trybunach. Stanęli niedaleko wyjścia, czekając na Camillę.
Jonathan pożyczył Isabel wodę, bo jej własny brat wypił już całą swoją. Ponuro patrzył, jak bierze lekarstwo.
-Dobrze się czujesz?
-Tak-zbyt szybko odpowiedziała. Dos Santos podniósł brwi, niedowierzając.-Dobra, jest mi trochę słabo...-skapitulowała pod jego spojrzeniem dziewczyna.
-Chodź tu.-krótko odpowiedział, wyciągając rękę. Przytulił ją lekko do siebie, żeby miała jakieś oparcie. Zrezygnowanym wzrokiem popatrzył na Bartrę,nagle tak samo zmartwionego. Czuł jak siostra najlepszego przyjaciela lekko się o niego opiera, odgarniając włosy z twarzy. Poczuł waniliowy zapach jej włosów. Po raz kolejny zastanowił się, dlaczego ten lekarz zadecydował, że operacja będzie dopiero za kilka tygodni. Gdyby to od niego zależało, znów się zdenerwował, Isabel już dawno była operowana. No, ale lekarz twierdził, że trzeba ją do tej operacji przygotować. Dlatego brała te lekarstwa. Jonathan cicho westchnął, zastanawiając się skąd Bartra bierze siły na to wszystko. On się nie złościł, podporządkował się całkiem decyzjom specjalisty. Jonathan z bólem stwierdził, że on sam tak nie potrafi.
-Cześć! Viva Espana!- przywitała się Camilla, jak zawsze szykownie ubrana i z nieodłącznym Nikonem w ręce.-Niezły mecz! Zmietli Irlandię jak czołg. Gratulacje, Monica-uściskała dziewczynę Fabregasa i przywitała się z resztą.
-Wracasz z nami do hotelu, Cam?-zapytała Lea.-Po drodze odwieziemy Monicę i Alex.
Camilla zmarszczyła brwi, próbując schować niepotrzebny obiektyw do torby.
-Przepraszam,ale nie mogę. Muszę być na konferencji prasowej. Chyba tyle nie będzie się wam chciało czekać.
-Ja mogłabym poczekać-odezwała się Lea - ale Marc i Jonathan...
-Isabel się źle czuje-wyjaśnił Marc-wybacz Cam. Nie może cię ktoś zastąpić?
-Na tamtym meczu był Miguel-wyjaśniła Camilla.-Ale do konferencji jest jeszcze trochę czasu. Siądźmy chwilkę razem-machnęła ręką na salę za zakrętem.-Napijemy się czegoś. Isabel, tobie to pomoże.
 Bez ceremonii wepchnęła wszystkich do przestronnego pokoju ze skórzanymi kanapami i szklanym stolikiem. Sama poszła do baru po jakieś napoje.
-Ładnie tu! -Lea rozsiadła się wygodniej , robiąc jednocześnie miejsce Alexandrze. Monica siadła naprzeciwko koleżanek, a obaj piłkarze z Isabel pośrodku na drugiej sofie.

Jeszcze długo w korytarzach Camp Nou słychać było katalońskich kibiców. Barcelona tłoczyła się radośnie w szatni, wymieniając opinie o meczu, przeciwnikach i wszystkim, co z tym związane. Część szybko się pakowała, chcąc wrócić do domów, reszta się umawiała na oblewanie zwycięstwa.Wszyscy jednak byli bardzo zadowoleni z wygranej.
-Bartra!-idziesz z nami na Ramblas?-przekrzykiwał kolegów Sergi Roberto, zbierający ekipę na balangę.
-Sorry, Sergi, ale nie dzisiaj, obiecuję , że następnym razem pójdę.
-Dlaczego nie dzisiaj? Przecież wygraliśmy-zdziwił się blondyn, ubierając koszulkę.-Araujo?
-Jasne!-odwrzasnął z któregoś kąta bohater meczu.
-Dos Santos? Ej, Jonathan, co ty taki niedzisiejszy?-zdziwił się Roberto, patrząc na wracającego spod pryszniców Meksykanina.-Blady jesteś.
-Nic takiego-mruknął Jonathan, kręcąc głową. Wytarł zmoczone włosy i twarz. Potem zanurkował w swojej szafce i wyciągnął torbę razem z adidasami, jednocześnie upychając tam korki i całkowicie mokry ręcznik.
-Jonathan, na pewno jest ok?-usłyszał Bartrę.-Bo wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
-Bo zobaczyłem. To znaczy, nie ducha, a Lorenzo. Jestem pewien, że na nas czeka przed stadionem.
-Jorge? Czeka na nas? Nie wiedziałem, że był na meczu, myślałem, że pojechał od razu na cmentarz...
-Czyli wiedziałeś, że będzie w Barcelonie? Widocznie nie chce jechać sam. A ja nie mam ochoty się z nim widzieć.-burknął Dos Santos.
Bartra zasunął swoją torbę i poprawił bluzę z klubowym logo. Popatrzył na przyjaciela, ubierającego się w rekordowym tempie. Doskonale wiedział, że Meksykanin był dziś rano na cmentarzu i zamierza tam jechać również teraz. Jak to pogodzić z obecnością Lorenzo, którego chłopak starannie unikał?
-Jorge miał prawo przyjechać, w końcu dzisiaj jest ... rocznica... Dziwisz mu się? -westchnął Marc.
-Nie, no oczywiście. Ale niech się widuje z tobą, ja...
-Jakby nie było, to z tobą tym bardziej powinien się zobaczyć.-zauważył Bartra.-Dlaczego go unikasz?
Jonathan nie odpowiedział, tylko zarzucił sobie torbę na ramię i wyciągnął kluczyki do swojego samochodu. Zamknął dość głośno własną szafkę i bez słowa poszedł w kierunku drzwi. Bartra niemal pobiegł za wychodzącym z szatni przyjacielem, zupełnie nie rozumiejąc jego zachowania.
-Jonathan?!
-Chcesz wiedzieć? Wciąż mnie boli to, że nie był dla niej dobry. Że jej nie szukał, kiedy uciekła do Barcelony! Do ciebie. To ma być brat? Co z tego, że potem się opamiętał? No co?
-Isabel...
-Tak, wiem! Ale ja nie potrafię tak. Sorry, Marc.
-Mi też nie jest łatwo się z nim widzieć.-przypomniał Dos Santosowi Katalończyk, ściszając głos. Na parkingu zamajaczyła szczupła sylwetka motocyklisty.
-Wiem i dlatego pojadę z tobą.-westchnął Jonathan.
Bartra się uśmiechnął. Ten jego przyjaciel...

Camilla odbierała właśnie butelki z wodą mineralną rozmawiając jednocześnie ze śmiechem z dwoma Irlandczykami stojącymi przy ladzie, najwyraźniej w oczekiwaniu na własne zamówienie. Do sali ci chwilę ktoś wchodził i wychodził, panowała ożywiona atmosfera.
-Twoja siostra ma niezłe wzięcie-zaśmiał się Bartra do Lei, obserwując sytuację.
-Niech no tylko zobaczy to Xavi, ja jej nie będę bronić-zastrzegła Monica.
-Xavi wie, że ona go kocha-odezwała się Lea, częstując się czekoladą od Alexandry.-bardziej zazdrosny może być o tego drugiego fotografa kadry. Miguel jest przystojny. Pyszna czekolada, Alex, skąd ją masz?
Modelka się zawahała chwilę przed odpowiedzią.
-Yhm.. Właściwie to nie wiem-zaśmiała się nerwowo-Po prostu znalazłam ją na mojej torbie. Ale wiem, że jest produkcji najlepszych katalońskich cukierników.
-I tyle? Tak po prostu tam leżała? Żadnego liściku, ani nic?-Zdziwiła się Lea, oglądając opakowanie.
-Liścik chyba był, bo Alex natychmiast go schowała-zdekonspirowała przyjaciółkę Monica.-Ale nie wiemy od kogo.
-Pokaż-wyszczerzył się Bartra, zmuszając Alexandrę do pokazania kawałka papieru. Jonathan z rozbawieniem zaglądnął przyjacielowi przez ramię, zresztą tak samo, jak Isabel i Lea, rezygnując z obserwowania dość młodego mężczyzny z ostrymi rysami twarzy, który podszedł właśnie do Camilli.
-Nie podpisany-mruknął Marc-"Z najlepszymi życzeniami urodzinowymi. Więcej optymizmu, świat  nie jest cały zły.".  Czekajcie, ja znam to pismo-zmarszczył brwi, a potem wybuchnął histerycznym śmiechem.-Alexandra, na pewno chcesz wiedzieć, kto to pisał? To Pedro!
-Faktycznie-olśniło również Jonathana-on pisze takie "p".
Zmieszana Alexandra ze zdziwieniem wpatrywała się w małą, żółtą karteczkę.
-Ej, co tam się dzieje?-głos Isabel otrzeźwił roześmianą grupkę przyjaciół.
Wszyscy popatrzyli w stronę barku, na zszokowaną Camillę, do której coś mówił tamten mężczyzna ze zjadliwym uśmiechem. Jonathanowi wydało się, że ma twarz typowego przystojnego drania, który wiele skrywa. W pewnym momencie złapał oburzoną dziewczynę za ramię i coś dodał, dużo ciszej.
Lea zbladła i chciała wstać, ale Bartra złapał ją za rękę.
-Zostań, ty niewiele pomożesz.-wstali niemal jednocześnie z Jonathanem i podeszli w tamtym kierunku.
Uprzedził ich jakiś chłopak, który odepchnął tamtego człowieka, coś ze złością krzycząc. Jonathan  przyspieszył kroku.
-Camilla, wszystko okej?-popatrzył na odchodzącego drania, a potem na bladą dziewczynę. Pozbierał razem z obrońcą przyjaciółki butelki wody, które wypuściła z ręki.
-TTaak, dziękuję-wyszeptała wciąż zdenerwowana. 
-Idź z Marc'iem do dziewczyn-uspokoił ją i odwrócił się do nieznajomego chłopaka.-dzięki za pomoc. Co on mówił? Kto to w ogóle był?
-Sam nie wiem-wzruszył ramionami chłopak-Groził jej , jeszcze znajdzie ją i jej siostrę-wyjaśnił-zrobiłem co mogłem, była przerażona. Tak w ogóle, to jestem Bill.
-Jonathan-uścisnąłem podaną mi rękę.- I jeszcze raz bardzo dziękuję.
Wrócił do stolika, ogarniając wzrokiem całą sytuację. Cała paczka usiłowała uspokoić zdenerwowaną i pobladłą z tego wszystkiego Camillę. Muszę być przewrażliwiony, pomyślał, gdy rzuciło mu się w oczy, że Isabel i tak była od Cam bledsza. 
-Czemu on się do ciebie przyczepił? - usiadł na wprost koleżanki i podał jej wodę mineralną.
-Nnie wiem-odezwała się cicho, jakby się bała, ze ktoś niepowołany usłyszy.-Nie wiem jak się nazywa. Ale...-dodała jeszcze ciszej-wiem, kto go przysłał. Sam mi to powiedział.
-Camilla? - Lea uważniej spojrzała na siostrę. - Mi tez się wydawało, że skądś go znam.
-Bo znasz! - jęknęła jej siostra. - To Piotr Zieliński. I proszę, nie zadawaj pytań. Nie teraz! I ani słowa - popatrzyła na nią ze strachem - Powiedział, że nas odszukają, bo same pchamy się do Polski...
-Już kiedyś się dla nas źle skończyło nieinformowanie o takich sprawach - przypomniała jej Lea.-Andres musi wiedzieć. I trener.
-A my?-zaprotestował Bartra, który chyba niewiele z tego zrozumiał.
-Może później, naprawdę nie chcę ws wplątać w coś niedobrego. Musze już lecieć, za chwilę się zacznie konferencja. Lea, wracaj z nimi i nie wychodź z hotelu, proszę cię!-Camilla w pośpiechu zbierała swoje rzeczy z fotela.-wybaczcie mi, do zobaczenia!
-Cam! uważaj na siebie!-zawołała za nią zdenerwowana siostra. Potem popatrzyła na przyjaciół.-Jedźmy do hotelu, proszę.

Patrzył w milczeniu jak Lorenzo ustawia centralnie na środku duży znicz, a symetrycznie po jego bokach dwa mniejsze. Światełka, dość dobrze widoczne mimo, że jeszcze nie zapadł mrok, drgały lekko pod wpływem wiatru.
Obok Bartra ściągnął bejsbolówkę z głowy i odchrząknął. Za chwilę Jonathan z rezygnacją mógł obserwować jak przyjaciel coś cicho mówi motocykliście. Człowiekowi, który powinien być bratem dla Isabel, a nigdy tak naprawdę nim nie był... Jego rolę sto razy lepiej spełniał Marc. I to tak bardzo Dos Santosa bolało. On sam miał brata, ale mimo dużej odległości, jaka ich obu dzieliła, wciąż mieli ze sobą znakomity kontakt.
-Jonathan, pójdziemy już, co?-szturchnął go idealnie pod żebrami Bartra.
-Jak chcecie, to idźcie-burknął nieco obrażony Dos Santos, który obecnie pragnął jedynie żeby Lorenzo zszedł mu z oczu i zostawił go w spokoju. Najlepiej samego.
Usłyszał jakąś niewyraźną wypowiedź Jorge i potem niepewny głos Bartry.
-To...pójdziemy do mnie. Przyjedź później, bardzo cię proszę.
Marc niepewnie poklepał go po łopatce i chwilę później słyszał oddalający się dźwięk żwiru zgrzytającego pod ich butami.
Zbuntowany, prychnął tylko i usiadł na ławce, naciągając rękawy bluzy. Popatrzył na bukiety kwiatów od Hernandezów, Iniesty, Lei i Bojana. Był tu już rano, więc wiedział co jest od kogo. Od niego samego były trzy czerwone róże, tkwiące przy tablicy.
Tyle lat. Dokładnie dwanaście. A on wciąż się z tym nie pogodził.
Obciągnął polarową bluzę, bo robiło mu się zimno. Wyczuł pod palcami kwadratowy kształt. Pamiętnik. Zapomniał go zostawić w domu i tak wyszło, że nosił go ze sobą cały czas. Odsunął zamek kieszeni i go wyciągnął.
Chwilę milczał, wpatrując się w niebieską okładkę. Przekartkował zeszycik i zatrzymał się na początkowych kartkach. Chciał wiedzieć jak to wyglądało z jej perspektywy.
"Cudowny mecz z Irlandią, którego nie zepsuło mi nawet złe samopoczucie (przecież nie powiem chłopakom w połowie, że wolałabym się położyć. Ale było warto!), tylko dopiero to, co przydarzyło się Camilli. Nie dość, że ja mam pochrzanionego brata, jedynie na papierze, to jeszcze Cam i Lea mają swoje problemy. Nie dziwię się im, że uciekły do Hiszpanii, do brata. Czy naprawdę wszystkie rodziny nie mogą wyglądać tak, jak ta Marc'a? Żałuję, że nie jestem jego prawdziwą siostrą..."
Westchnął ciężko nad zeszytem zapisanym równym, okrągłym pismem. Domyślał się wtedy, że niewiele im mówiła o swoim stanie zdrowia. Ze względu na Marc'a. Raz jeszcze przeczytał notatkę. Sprawa Camilli i Lei... Znali ją pokrótce, bo choć siostry Iniesty były uwielbiane przez kadrę Hiszpanii i FCB, to jednak Andres niewiele mówił o ich młodszych latach. O tym dowiedzieli się po tych wydarzeniach w stadionowym barze.

-Herbaty, Isabel? A ty Lea?-Marc zebrał zamówienia na napoje i wyszedł z pokoju, zostawiając obie dziewczyny pod opieką Dos Santosa. Lada chwila mieli przyjechać piłkarze wraz ze sztabem, a oni ten czas przegadali w pokoju Bartry. Monica i Alexandra także były już dawno w swoim hotelu. Za oknem szarzał zmrok, a oni siedzieli na łóżku, obok przykrytej kocem Isabel, której zaczęło się już robić zimno. Jonathan nie mógł uwierzyć, jak bardzo uparta jest ta dziewczyna. Brat prosił ją długo, aby choć trochę się przespała, ale Isabel stanowczo powiedziała mu, że zamierza spędzić ten czas na pogaduchach z przyjaciółmi.
-Móc tańczyć to pewnie wspaniałe uczucie-uśmiechnęła się właśnie do Lei.-Nie byłam jeszcze na żadnym twoim turnieju, aż mi głupio. Widziałam wszystkie sporty, bo po wszystkich barcelońskich dyscyplinach ciąga mnie Jonathan-zaśmiała się na widok miny chłopaka-ale koniecznie muszę się wybrać do twojego studia.
-Przyjdź, jak najbardziej. Zaraz jak wrócimy z Euro. Ale i teraz mogę ci coś pokazać. Przynajmniej zapomnę na chwilę o tym, co się zdarzyło Camilli.
-Pewnie!-zawołała radośnie Isabel.
Jonathan parsknął śmiechem.
-A potem zatańczysz ze mną?
-W twoich snach, Dos Santos-walnęła go poduszką.
Lea zeskoczyła na podłogę i ściągnęła buty.
-Jonathan, zapodaj coś z telefonu, jakąś szybka piosenkę.-zakomenderowała, rozciągając się szybko.
-Dobra-Meksykanin leniwie wyciągnął telefon i z uśmiechem skonstatował, że Isabel zagląda mu przez ramię. Wybrali szybko i już po chwili Lea kręciła piruety z jakiegoś układu do żywiołowej, latynoskiej muzyki.
-Uwaga!-zawołał Bartra, wchodząc ostrożnie z tacą parujących herbat do pokoju. Za nim wślizgnął się Iniesta, najwyraźniej czegoś szukając.
-Jest tu Camilla? O, Lea, słuchaj, gdzie jest twoja siostra? Miała jechać z nami.
-A nie ma jej?-Lea wstała ze szpagatu i zaskoczona popatrzyła na brata.
-właśnie nie...
-Jestem!!-oburzyła się Camilla, wpadając szybko do pokoju.-Andres, jest problem. Miałam jechać z wami, wiem, przepraszam, ale znowu spotkałam tego gościa... Musiałam zwiewać, więc podrzucił mnie chłopak z ekipy prasowej Irlandczyków, ten Bill. 
-Bill? Aha, wiem-Lea popatrzyła na siostrę, nieco uspokojona.-Ale dalej nie mogę sobie przypomnieć, skąd znamy tego Zielińskiego...
-Lea!-w głosie Camilli była chyba prawdziwa rozpacz.-To snajper z szajki naszego ojca! To znaczy, tego Polaka, co nas porwał. Niewiarskiego. On jest w więzieniu, ale najwyraźniej ma kontakt ze światem. To on wysłał Zielińskiego. Andres-zwróciła się do brata.-Nie wiem, jak to powiem Xaviemu.
-Najpierw idziemy do trenera.-Iniesta nie stracił zimnej krwi. Złapał obie siostry za ręce i ulotnił się jak najszybciej z pokoju.
-O, kurczę.-skomentował Bartra.

Wtedy zrozumieli, czemu Camilla nie chciała ich w to wplątywać, opowiadając o co chodziło. Nie chciała ich martwić, ani stawiać w centrum zagrożenia. I tak mieli sporo problemów na głowie. Jonathan westchnął. Iniesta był wspaniałym bratem, jest nim dalej. Dlaczego Isabel nie mogła być rodzoną siostrą Bartry?!
"Nie czułam się za dobrze, ale tak bardzo się cieszyłam, że zabrali mnie na to Euro! Marc jest w spaniałym bratem, a Jonathan tak samo przechodzi samego siebie, żebym się tylko dobrze czuła. Nie za wiele mogą pomóc... Ale rozumiem ich starania.  Tylko tak ciężko mi patrzeć na pełen bólu wzrok Jonathana, kiedy widzi, że biorę tabletki. Muszę przygotować organizm do operacji. Marc jakoś bardziej zaufał tym chemikaliom, ale Jonathan... Nieważne, teraz, gdy spełnili moje marzenie o byciu na Euro, każdy dzień jest niezwykły."
Więc to zauważyła, mimo, że starał się kryć ze swoimi szalejącymi emocjami. Ale przecież nie mogło być inczej. Mówią, że przyjaciele, to jedna dusza w dwóch ciałach. Więc to proste, że jego bolało to, co ją, a ona znała jego obawy.
Wstał, chowając zeszycik z powrotem na dawne, bezpieczne miejsce. Musiał iść do Bartry. Kiedyś w końcu trzeba odbyć normalną rozmowę z Lorenzo.

__________________
Znów opóźnienie, ale tym razem tak opornie mi to szło... Miał być odcinek o Jonathanie, Marc'u i Isabel, a wkradły się siostry Iniesta. I macie-kto poznaje o co chodzi? ;p Tak, tak pojawił się wątek z plaza-catalunya. Najwyraźniej na coś się zanosi... ;P Jeśli chcecie znać tamtą część historii, to jest ona na plaza-catalunya, tak w początkowych rozdziałach (prolog, i mniej więcej 5, 6.)
Na temat jakości odcinka wolę się nie wypowiadać, bo gderałam przy tamtych, a ten w ogóle mi nie szedł. Nie posklejały się tak fajnie te retrospekcje z czasem obecnym, ale chyba tylko ostatnie sceny z Jonathanem uratowały odcinek, no więc jest:)
Na koniec tak z ciekawości się pytam-czy któraś z Was ogląda skoki narciarskie?
Pozdrawiam serdecznie! :)
graffiti

sobota, 24 listopada 2012

10. I think I'm lost again.

Pedro udawał, że śpi.
Udawał dlatego, że nie zamierzał iść na imprezę do Santiego Cazorli. Z prostego powodu: jeżeli u Santiego i Silvy odbywała się jakaś posiadówka, a co dopiero impreza na całego, na pewno była tam cała drużyna.A cała nie oznaczało tylko piłkarzy, ale i Camillę z siostrą. A także Bartrę z Jonathanem i Isabel. Wszystkie trzy dziewczyny zaprzyjaźniły się bardzo ze sobą ale też i z Monicą, dziewczyną Fabregasa i jej... przyjaciółką. Czyli tą całą Alexandrą.
Gdy tylko Busquets wyszedł, rezygnując z kolejnej już próby obudzenia przyjaciela, Pedro zamaszystym gestem przykrył twarz poduszką. Znał cięty żart Camilli. Na pewno by mu docinała z powodu wzajemnego nieznoszenia się  z Alex. Zresztą... ta idiotka na pewno coś naopowiadała obu siostrom Iniesty... na pewno, pomyślał z rozpaczą Pedro. I dlatego nie miał ochoty na dzisiejszą zabawę. Sam nie wiedział co z nim się działo, czuł się senny i bardzo z męczony psychicznie po meczu przesiedzianym na ławce. Następnego dnia czekał ich morderczy trening przed meczem z Irlandią. 
Pedro Rodriguezowi nie chciało się żyć. Niby zdawał sobie sprawę, że na pewno nie zagra, a już na pewno nie na pierwszym meczu Euro...ale... jednak jakąś tam nadzieję miał. Do czasu ogłoszenia składu.
Z niechęcią usiadł na łóżku i sięgnął po stojącą obok butelkę wody. Napił się nieco, pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Płynny tok myślowy przerwał mu jakiś dźwięk za ścianą. Zmarszczył brwi, przecież nikogo nie miało prawa tutaj być, wszyscy poszli do pokoju numer 29. Gdy usłyszał kolejny radosny wybuch śmiechu, nie miał już wątpliwości.
Wstał i przeciągnął się z niechęcią, aż chrupnęło mu w kościach i zasznurował adidasy. A potem poszedł do pokoju obok.

-Wujku, mam problem.
Pedro podniósł brwi i zaraz potarł czoło, starając się nie myśleć o zmarszczkach, których mu przybyło z wiekiem, tak samo jak ilości siwych włosów na skroniach. Popatrzył na syna swego przyjaciela, stojącego przy jego samochodzie. Zamknął starannie bramę wjazdową na swoją posesję i chowając klucze podszedł do chłopaka.
-Podwieźć cię na trening? Nie ma sprawy, sam jadę do Ciudad Esportiva.-otworzył drzwi i wsiadł do samochodu.
-Nie o to chodzi, ale chętnie z tobą pojadę-otworzyły się również drzwi po stronie pasażera.
-To o co chodzi, mów, Juniorze.
-Tato mi nie dowierza.-westchnął syn Bojana-znalazł w mojej kurtce fajki. Fajki kolegi.
-Mówiłem ci, żebyś z tym skończył.-zauważył Pedro, kierując uważnie samochodem. Zerknął na zmartwioną twarz swego imiennika.
-Wiem, wujku-przyznał Junior-i skończyłem, tak jak ci obiecałem. Już nie palę. To kolega. Kupowaliśmy prowiant na imprezę i on potrzebował dwóch rąk do niesienia siatek, więc schował portfel do kieszeni kurtki. Wtedy wypadły mu papierosy i ja je schowałem, bo on nie miał jak. Miałem mu oddać,ale zapomniałem. Dam mu dzisiaj. Jeśli ojciec mi je odda.
-Chociaż tyle... -Pedro zahamował ostro, widząc czerwone światła na drodze.-Tato bardzo zły?
-Jak to on... Nie da mi się wytłumaczyć.
-Pogadam z nim-obiecał Juniorowi Rodriguez, zastanawiając się, po raz kolejny, czemu Bojan nie potrafi dotrzeć do własnego syna i ten woli zwierzać się wujkowi.
-Dzięki-Pedro Krkić uśmiechnął się słabo, ale z wdzięcznością.
Dokładnie godzinę później Pedro załatwił już wszystkie papierkowe sprawy w siedzibie klubu i mógł ze spokojnym sumieniem opuścić tereny Mini Estadi. Zapalając silnik miał przed oczyma wizję spokojnego popołudnia w domu, ale, rzucając teczkę z papierami na siedzenie obok, zauważył porzuconą bandankę Juniora. Widocznie zgubił. Postanowił ją więc podrzucić do domu Krkiciów, a przy okazji pogadać sobie z Bojanem.
Piętnaście minut później był już pod drzwiami domu Bojana. Zapukał , licząc, że przyjaciel będzie w domu. Chwilę później otworzyła mu Lea.
-O, cześć Pedro! Co tutaj robisz?- szeroko się do niego uśmiechnęła.

-Co ty tutaj robisz?
W drzwiach pokoju sąsiadującego z kwaterą jego samego i Busquetsa stała Lea, najmłodsza z trójki Iniestów.
-Przyszedłem zadać ci to samo pytanie-z powątpiewaniem spojrzał na nią. W drzwiach za siostrą zaraz pojawiła się Camilla, z radosnym uśmiechem na widok Pedro.
-O, dobrze, że jesteś! Choć w sumie dziwię się, że nie jesteś u Silvy, podobno świetna impreza tam jest. Chodź, chodź, będziesz nam potrzebny-wciągnęła go od razu do środka.
-Do czego?!-zdziwił się chłopak, nieco zszokowany bezpośredniością Camilli, która popchnęła go na środek pokoju i usadziła na fotelu. Pedro zorientował się, że nie jest tu sam. Z łóżka pomachała do niego siedząca po turecku Isabel, siostra Marc'a Bartry, a i w łazience jeszcze ktoś był.
-Widzisz-zaczęła Camilla, dalej się uśmiechając-my też się wybieramy na tą imprezę! Ale musimy się naprawdę fajnie ubrać, mamy mnóstwo nowych, kupionych ciuchów i właśnie ty powiesz nam, w czym będziemy najlepiej wyglądać.
Isabel popatrzyła na Camillę wskazującą triumfalnie na stertę leżącą na łóżku obok niej. Wzrokiem za ręką dziewczyny podążył też Pedro i aż jęknął, czując, że nieźle się załatwił na dzisiejszy wieczór.
-Cam, ty naprawdę uważasz, że zdążysz to wszystko przymierzyć do rana? Bo ja sądzę, że nie. Poza tym, wiesz, że Xaviemu będziesz się podobała nawet w worku po ziemniakach... Wybacz, ja...
-Nie, nie, siadaj, Pedro. Pomóż koleżankom, no!-dziewczyna spróbowała go ponownie usadzić w fotelu, z którego zdążył wstać, gdy w tym samym momencie otworzyły się drzwi łazienki. 
-Camilla, lepiej się od niego odsuń teraz...-niepewnie wyjąkała Lea, uzmysławiając sobie jasno, co za chwilę je czeka.
-O, mamy gościa?-odezwała się niepewnie Alexandra, owijając się szczelniej ręcznikiem.-i to kogo.
Pedro drgnął, czując jak napływa mu krew do twarzy. Złapał za nadgarstki Camilli, odsuwając jej ręce od siebie i ruszył powoli do wyjścia.
-Najlepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli sobie stąd pójdę. Teraz.
Nie zaszczycił nowoprzybyłej dziewczyny nawet jednym spojrzeniem, chcąc jak najszybciej wyjść z tego pokoju. Nie przewidział jednak, że Alexandra będzie chciała wyjść z łazienki po sukienkę i, że będą musieli się minąć.
Kanaryjczyk zgrzytnął zębami, ale usunął się z przejścia, przepuszczając dziewczynę. Bądź, co bądź, był dobrze wychowany.
-O, czyżbyś nauczył się w końcu dobrych manier? Przepuszczasz mnie w przejściu!
-Tylko dlatego, że jesteś blondynką. Wiesz, mądrzejsi zawsze ustępowali głupszym...
Popatrzył na nią, wkładając wiele wysiłku w to, by było to spojrzenie kompletnie bez wyrazu i emocji, co nie było łatwe, zważywszy na bezpodstawną wściekłość, jaka nim targała.
-Świnia.-warknęła Alexandra.
-Powtarzasz się, już to słyszałem-niemal pogodnie odpowiedział Pedro.-Swoją drogą, co tu robisz? I to w samym ręczniku? Nie powinnaś być w hotelu dla rodzin? Ale chwila, co to mnie obchodzi.
Nie czekając odpowiedzi dziewczyny, minął ją i sięgnął do klamki drzwi wejściowych.
-Pedro, zaczekaj!-Dogoniła go Lea, patrząc z niepewną miną-Camilla nie zdążyła ci powiedzieć, że ona tutaj jest. Ma dziś urodziny, żaliła się, że nikt o nich nie pamięta, więc miałyśmy pójść na dyskotekę, ale, że chłopaki robią imprezę tutaj, to postanowiłyśmy pójść do nich. Masz rację, nie powinna tu być, ale z tej strony nie ma ochroniarzy. Łatwo więc się przekraść, odwiedzamy się. Monica dziś niestety nie mogła przyjść...
-Lea, mnie to naprawdę nie obchodzi.-Niemalże burknął Pedro. Co go obchodzi, że ta cała modelka ma dziś urodziny?!
-Widzę, że się myliłam-zaśmiała się dziewczyna Bojana-szczytem sadyzmu nie jest wystraszenie strusia na betonie. Szczytem sadyzmu jest pokazanie Pedro Rodriguezowi choćby zdjęcia Alexandry! -szturchnęła go żartobliwie w bok.- Trzy osoby w tym pomieszczeniu cię lubią, Pedro. Potrzebujemy rady faceta. Zostań, a potem pójdziemy na imprezę. Proszę, Pedrito.
-No jeśli tak bardzo chcesz-uśmiechnął się, już nieco przekonany.
-Super! - Ucieszyła się Lea i spontanicznie uściskała przyjaciela. Pedro odwzajemnił uścisk z uśmiechem, łapiąc ponad głową Lei odbicie lustrzane zdziwionego spojrzenia Alexandry.

-Mówisz więc, że to nie jego papierosy?-Lea potrząsnęła białoniebieską paczką, leżącą dotychczas spokojnie na stole w białej, przestronnej kuchni Krkiciów.
-Nie jego. Rozmawiałem z nim dzisiaj i znam całą sprawę od początku. Wybacz, że ci to mówię, Lea, ale gdyby Bojan pozwolił mu się wytłumaczyć... Czy on nie ufa własnemu synowi?
Lea potrząsnęła głową z uśmiechem.
-Nie, to nie to. Ufa mu jak najbardziej, ale był zbyt zdenerwowany wtedy! Wiesz przecież, jaki jest. Musi stanąć na jego racji.
Pedro zaśmiał się cicho. Junior oczywiście musiał odziedziczyć ów słynny ośli upór Bojana.
-To dlatego nie mogą się dogadać?
-Dokładnie, Pedrito. I może dlatego Junior ucieka w takich sytuacjach do ciebie.
-Czasami się czuję przez to jakbym miał syna-zażartował Kanaryjczyk.
-Uwielbia cię... Bojan powinien być zazdrosny. Zawsze byłeś wrażliwy na innych i potrafiłeś im pomóc. Tylko chowałeś to pod maską tego specyficznego humorku-zaśmiała się na wspomnienie ironicznych i słynnych już ripost Pedrita.-Umiesz wysłuchiwać drugich.To naprawdę wspaniała cecha. Aina ma wspaniałego tatę.
-Dzięki, Lea, ale nie przesadzaj-Pedro poczuł się głupio, jak zawsze, gdy go chwalono. Był zbyt prostolinijny, by uważać otwartość na problemy innych za jakąś wielką zaletę. Poza tym, o wiele lepiej potrafiła to robić Camilla, czy choćby właśnie Lea. Tak, młodsza z sióstr Andresa pomogła mu wiele razy. Miał wobec niej dług wdzięczności...
-Aina jest bardziej podobna do Alexandry niż do mnie-uśmiechnął się na myśl o córce-swoją drogą, ciekawe czy Juniorowi uda się przełamać jej niechęć?
-Zobaczymy... kto wie? Chcesz jeszcze kawy?

Zabawa trwała w najlepsze. Pedro poważnie się zastanawiał, czym przekupiono trenera, że przymknął oko na fiestę trwającą już bite cztery godziny. Była już jedenasta w nocy.
Otworzył sobie puszkę z piwem i opadł na jedno z krzeseł przy pozostawionych dwóch stolikach w najdalszym kącie sali konferencyjnej. Na czymś trzeba było postawić procenty. Uszy Kanaryjczyka rozsadzały dźwięki kolejnej szybkiej piosenki puszczanej przez samozwańczego didżeja każdej z reprezentacyjnych imprez, to znaczy... Cygana. Sergio Ramosa. Reszta piłkarzy świetnie się bawiła udając, że potrafią tańczyć makarenę lub inne z latynoskich tańców. Oczywiście nie mogło zabraknąć kilku par w drugiej części sali. Xavi od godziny nie wypuszczał z objęć Camilli, która stanowczo wyglądała na zadowoloną z tego faktu. Bartra i Dos Santos obtańcowywali na zmianę Isabel a Lea rozmawiała z Alexandrą dopóki obie nie zostały poproszone do tańca przez Bojana i Silvę.
Pedro upił kolejny łyk zimnego napoju i rozsiadł się wygodniej. Tańczyć nie miał ochoty, ale poobserwować mógł, owszem. Nawet odpowiadało mu to bardziej niż bardzo.
-Isabel, siądź chwilę. Dobrze się czujesz?-usłyszał obok siebie głos Bartry i obejrzał się w lewo.
Marc usadził swoją siostrę na krześle i odetchnął.
-Za długo tańczyliśmy-zaśmiał się-Isa jest zmęczona.
Pedro poszukał jakiejś nieotwartej jeszcze butelki wody.
-Bartra, chodź!-wrzasnął któryś z piłkarzy,jesteś potrzebny!!
Marc się skrzywił i obtarł czoło, patrząc na siostrę.
-Muszę iść, zaraz wrócę, dobrze?
Isabel pokiwała głową.
-Zaopiekuję się nią-obiecał Pedro, który znalazł właśnie wodę. Odkręcił ją i podał dziewczynie, która przyjęła ją  z wdzięcznością. Przyglądał się, gdy piła szybko wodę. Nie potrafił myśleć o niej inaczej, niż jak o delikatnym stworzeniu, bo od rozmowy w domu Xaviego wydawała mu się taka krucha. I szczerze jej współczuł.
-Zbladłaś coś, Isabel. Dobrze się czujesz?-powtórzył pytanie Marc'a sprzed kilku minut.
-Tak, jestem tylko trochę zmęczona-uśmiechnęła się do niego.-Dzięki za wodę. Czemu się nie bawisz?
-Nie bawię się? Hmm, dobrze mi tutaj, nie lubię tańczyć.
-Nawet, gdybyś miał zatańczyć z Alexandrą?
-Tym bardziej bym nie zatańczył-zmarszczył brwi. Isabel popatrzyła na niego uważnie.
-Dlaczego? nie lubisz jej?
-Raczej nie.
-A ja mam wrażenie, że tylko sobie to wmawiasz. Rzuciła cię dziewczyna, prawda?
-Tak. I nie chcę trafić na niewłaściwą kobietę drugi raz.
-I Alexandra jest tą niewłaściwą?
-Nie wiem, Isabel. Ona również za mną nie przepada-przyznał szczerze. Zamyślił się nad słowami dziewczyny i tym, co kilka dni temu mówił mu Xavi Hernandez. Czy to możliwe, że po prostu nie chcieli się polubić, bo już zaczynali to robić wbrew swoim chęciom? Serca nie można zmusić do wybierania takiej a nie innej drogi. Bezwiednie wyszukał w tłumie blondwłosą postać szalejącą tym razem z Santim Cazorlą.
-Pedro, słuchasz mnie? -Isabel zamachała mu już w połowie pustą butelką przed oczami-Alex mówiła, że nie spotkała nigdy osoby o takiej silnej osobowości jak ty.
-Serio?-zdziwił się Pedro, bo nie przypuszczał, że ta dziewczyna kiedyś powie o nim coś miłego. Rozpaczliwie odsunął od siebie coraz bardziej przekonujące argumenty Xaviego. To nie miało prawa być prawdą, Alexandra jest wredna i taka będzie.-To w takim razie niech porozmawia z Xavim Hernandezem... Albo z Andresem Iniestą.
-O, Xavi jest poza wszelką konkurencją-żarliwie zgodziła się Isabel.-Marc też go bardzo podziwia.
-A Dos Santos?-zażartował Kanaryjczyk, który zdążył zauważyć już kilkukrotne spojrzenia właśnie wymienionego chłopaka. Meksykanin wyraźnie pilnował Isabel, nawet na odległość.-Mam wrażenie, że cię bardzo lubi!
-To mój przyjaciel-uśmiechnęła się Isabel i upiła nieco wody.
-A nie ktoś więcej?-zaśmiał się Pedro.
-Skądże! Coś ty. A raczej, mam nadzieję, że nie.-szepnęła po chwili dziewczyna.-Nie chciałabym, żeby tak było. To...nie ma najmniejszego sensu.
Pedro przyjrzał się jej uważnie. Zrobiło się mu żal dziewczyny, a na dodatek nie wiedział, czy powinien się zdradzić z tym co wie o niej, czy też nie.
-Prawdziwa miłość zawsze ma sens, Isabel.-w końcu się odezwał, obejmując ją ramieniem.
-To nie takie proste, Pedro... Kręci mi się w głowie-dodała nagle.-Pedro, boję się...
Przytuliła się do niego. Chłopak delikatnie ją objął i wyszukał w tłumie Jonathana, bo Bartry nie mógł znaleźć. Machnął ręką, przywołując kolegę.
-Weźmy ją do pokoju, źle się czuje.

Chwilę później wystraszony Dos Santos przykrywał zmęczoną Isabel kołdrą w ich pokoju. Pedro zostawił ich samych, rozumiejąc , że dziewczyna potrzebuje spokoju, a najlepiej snu. Po drodze zdążył zawiadomić również Marc'a Bartrę. Miał zamiar wrócić na imprezę, ale przechodząc obok swojego pokoju zmienił plany.
Szybko odnalazł dużą tabliczkę czekolady i jakieś samoprzylepne karteczki, na których zostawiali sobie czasem z Busim wiadomości. Przylepki jeździły z nim w torbie zawsze, więc były i teraz. Wziął marker i niewiele myśląc napisał na jednej kilka słów, starając się, by jego duże, śmiesznie okrągłe pismo, nie wyglądało na pismo dziecka z czwartej klasy podstawówki.
A potem zaniósł to do pokoju dziewczyn, w którym kilka godzin temu był. Torba Alexandry była na jednym z łóżek.
Miał szczęście, choć nie do końca był przekonany, po co właściwie to robi.
A niech tam. Zawsze można spróbować.

________________________
Hej, hej! Przepraszam, że znów kazałam na siebie czekać. Miało być naprawdę wcześniej, ale utknęłam. Miałam gotową połowę rozdziału i wiedziałam co ma być na końcu, ale nie miałam środka. Dziś siadłam i w rezultacie wyszło mi co innego, ale podoba mi się, więc daję. Mam nadzieję, że nie odkryłam za dużo kart, i że widać wciąż podwójne uczucia Pedro, bo na tym akurat mi zależy:) Boję się długości tego odcinka! :D
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że się spodobało.
graffiti

PS. Jakby co- dodałam zakładkę z bohaterami, tak tylko przypominam, jeśli coś się dalej myli , lub są watpliwości-śmiało pytać:))

PS2. Miałam tego nie pisać, no ale dobra... :P Jeśli chcecie coś więcej wiedzieć o mnie, możecie zerknąć TU.

wtorek, 13 listopada 2012

9. On the way to wonderland.

Ciszę wypełnioną ciężkimi, bolesnymi myślami przerwało trzaśnięcie drzwi.
-Coś się stało, mamo? Czemu masz taki dziwny wzrok?
-Nic, nic, Marc.  Przyjechałam tylko sprawdzić, jak ci się mieszka. Jonathan przyszedł jakąś godzinę temu. Jest... w pokoju Isabel.
Cisza. Po chwili ciche kroki po schodach.
Jonathan podniósł się z podłogi, na której spędził sporo czasu, wśród zdjęć i innych pamiątek. Podszedł do okna krokiem śmiertelnie zmęczonego życiem człowieka i spojrzał przez zmatowiałą lekko szybę. Nic dziwnego, przecież nikt tu nie wchodził przez ładnych parę lat... Zbyt wiele wspomnień ze sobą niósł ten pokój, w którym nic się nie zmieniło od tamtego dnia.
-Wciąż ten sam widok, prawda?
Dos Santos nawet bez odwracania się do tyłu mógł powiedzieć jaką minę ma Marc. Zaskoczoną, ale i współczującą. Bo to, co obaj czuli oddawało pełnię tego słowa w jego całym znaczeniu. Współczucie. Obaj czuli dokładnie to samo i próbowali sobie pomóc z tym ciężarem. Ciężarem wspomnień...
Słyszał jak Marc wchodzi do pokoju, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Jonathan spuścił głowę i jego wzrok napotkał zdjęcie doskonale mu znane z tylu wizyt w szpitalu. Stało na jej stoliku przy łóżku... A potem Marc postawił je tutaj. Wziął je do ręki i uważnie obejrzał. Była na nim Isabel, był on sam, nieśmiało ją obejmujący, ale za to z radosnym uśmiechem. Był i Marc, nieco z tyłu, z kpiącym uśmieszkiem patrzący na szczęśliwą siostrę.
Wspomnienia...
-Wybacz mi, musiałem tu przyjść. Kiedyś zresztą trzeba byłoby to zrobić, prawda?-odłożył zdjęcie na stół z powrotem i niepewnie spojrzał na Bartrę.Jego przyjaciel kucnął na podłodze, opierając się plecami o szafę.
-Wiem, rozumiem. Zresztą dzisiaj jest chyba najodpowiedniejszy dzień.
-Wiedziałeś, że pisała pamiętnik?
Oczy Marc'a lekko się rozszerzyły.
-Naprawdę? Nic nie wiedziałem...
-Ja tez nie. I nawet go nie widziałem-przyznał-dopiero teraz zauważyłem jakąś kartkę. Była luzem między zdjęciami i wygląda na to, że to fragment pamiętnika. Ale nie mam odwagi go szukać.
-Pokaż!-Marc sięgnął szybko po podany mu kawałek papieru w kratkę.
-"Cudowna atmosfera, jak na każdym meczu kadry... będzie mi tego brakować."-przeczytał półgłosem kawałek zdania.-"Nieważne, że jest to zimny czerwiec, nie tak jak w Hiszpanii, ale ważne, że wygraliśmy i że znów widziałam radosny uśmiech Marc'a i wyjącego całą drogę do hotelu boiskowe przyśpiewki Jonathana." To musiało być po meczu z Irlandią. Wyłeś jak opętany.-przypomniał sobie Bartra.
Dos Santos zaśmiał się cicho na to wspomnienie.
-Jasne, że tak! Patrz, tu są zdjęcia z Euro... Trzymała to cały czas.... Było w tym pudełku-wskazał na leżące obok fioletowe pudełko w kremowe zawijasy.-O, są jeszcze bilety lotnicze z Madrytu. Ależ wtedy były turbulencje!

Samolot zawibrował lekko i zapadł się w chmury.  Przez chwilę nic nie było widać, poza białym puchem ogarniającym maszynę z wszystkich stron. Mimo to Jonathan czuł, że opadają w dół. Zbliżali się do lądowania, stewardessa właśnie szła między przedziałami, sprawdzając czy wszyscy zapięli pasy. 
-Chcesz gumę?-usłyszał głos Bartry i zaraz poczuł również jego łokieć na swoim boku, co zmusiło go do oderwania wzroku od okrągłego okienka.
-Ałłaaa-skrzywił się lekko-daj to, ty małpo.
Urwał kawałek różowej masy i wpakował ją sobie do buzi.
-Różowa guma?! Co ty, na mózg ci padło?-skomentował zaraz potem i sprawdził jeszcze na wszelki wypadek, czy przyjaciel nie ma  temperatury.
-Malinowa... jaki ma mieć kolor?-bronił się Marc odwracając się w drugą stronę-zresztą, Isabel wybierała.... Chcesz trochę, siostra?
-Yhymm-Isabel pokiwała głową, chowając jednocześnie książkę.-Dzięki. Daj mi rękę. Nie lubię lądowania.
Zaczęli opadać jeszcze szybciej i jeszcze niżej. Dos Santos odruchowo przymknął oczy.
Chwilę później poczuli jak koła dotykają ziemi i głos pilota.
-Dziękujemy za wspólny lot i witamy w Polsce.

-Dalej nie wierzę w to, że Del Bosque tak szybko się zgodził. Zawsze, z tego co wiem, kręcił nosem na dodatkowe osoby w hotelu i pilnował, żeby rodziny piłkarzy były jak najdalej... W ogóle tak bardzo mu zależało na tym Euro!
-Bo chciał, żeby było historyczne, Marc! I dopiął swego! Zrobił to dla Isabel, nie dla nas, wiesz o tym. Poza tym, ona miała przedziwnie dobry wpływ na drużynę...
-Co prawda to prawda. Patrz na to zdjęcie, to jest z hotelu. Ale kto je robił?
Jonathan przyglądnął się zdjęciu Isabel siedzącej przy stole z Xavim i Bartrą. Grali w karty, bo nic ciekawszego nie było wtedy do roboty.

Xavi zawsze woził ze sobą mocno już zużytą talię kart z dwoma Jokerami i tego wieczoru również je wyciągnął. Szybko posortował podłużne prostokąty z zaznaczonymi kolorami i figurami. Podzielił je mniej więcej na pół i drugą, większą połówkę odłożył. Jonathanowi mignął przed oczami As, a potem Dama. Rozłożył karty na stole, dając każdemu po kolei po jednej karcie. Po chwili przed Dos Santosem, Isabel i Bartrą wyrosła pokaźna kupka. Xavi dorzucił ostatnią kartę na swoją część i wziął je do ręki, patrząc na przyjaciół.
-Ej, Marc nie podglądaj!-trzepnął kumpla po ręce, widząc jego karkołomne wysiłki, mające na celu sprawdzenie co posiada w swojej talii Jonathan.
-Yhym. Chciałbym Jokera...-rozmarzył się Bartra, układając wachlarzyk ze swoich kartoników.-Gramy w remika, kto zaczyna?
Dalej gra potoczyła się szybko. Każdy brał po kolei ze stosu po jednej karcie i liczył na łut szczęścia.
-Co tam u was tak cicho?-Zza drwi wychyliła się głowa Iniesty.-Wszyscy są u Cazorli. Aaa, gracie. No to kto prowadzi?
-Na razie nikt-mruknął Dos Santos z nosem w kartach, zły , że Andres zagląda mu przez ramię.
-WYKŁADAM !! -wrzasnął nagle Bartra i z dumą ułożył na stole swój dobytek.
-Masz sekwens? I pięćdziesiąt jeden?-z powątpiewaniem zapytał Xavi.
-Mam, a jakże, policz sobie-wyszczerzył się Marc.-jestem Mistrzem!-rozłożył się na krześle.
-Nie tak szybko, braciszku, ja też mam sekwens.
Iniesta zaśmiał się cicho, przerzucając swoją uwagę na leżącą obok lustrzankę, zapewne Camilli. To ona była oficjalnym fotografem kadry, a aparat musiała zostawić u swojego chłopaka, idąc na imprezę do Cazorli. Przeglądnął kilka zdjęć, słuchając z uśmiechem kłótni Isabel i Bartry, ot o komu udało się lepiej wyłożyć. Kłócili się jak małe dzieci o to, kto ma ładniejszą zabawkę. Rodzeństwo...

-To Andres robił, widziałem, że miał w rękach Nikona Camilli, nawet chyba jest zrobione z tego miejsca, gdzie stał wtedy.
-A wiesz...możliwe-zgodził się Bartra.-Kto wygrał tego remika?
Jonathan uśmiechnął się lekko.
-Ty nie pamiętasz? Isabel!

-Oszukiwałaś, musiałaś oszukiwać! Nikt nie wygrał nigdy z Marc'iem Bartrą, karcianym mistrzem młodej FC Barcelony!
-No właśnie, FC Barcelony, poza nią mistrzynią jestem ja!-zaśmiewała się z brata Isabel, która dzięki temu choć na chwilę się oderwała od ponurych myśli. Jonathan z zainteresowaniem słuchał ich sprzeczki, szukając jednocześnie właściwego numeru pokoju. Było już po północy i Camilla, wracając po ukochany aparat, wygoniła ich z pokoju Xaviego, oznajmiając, że Del Bosque  chce widzieć jutro kadrę o siódmej na treningu. Potem zniknęła, najwyraźniej poszła do siebie, a oni z ociąganiem pożegnali się z Generałem i również szli spać.
-Jestem lepsza, jestem lepsza,lepsza, lepsza!!-Isabel skakała przez cały korytarz, ciesząc się sromotną porażką brata.
-Isa, obudzisz trenera, jest już późno!-Uciszył ją Dos Santos-wiesz, gdzie jest nasz pokój?-dodał z rezygnacją.
-Tutaj, już dochodzimy-uspokoił go Bartra i wyciągnął klucz, skręcając korytarzem w prawo.
Del Bosque po dłuższym namyśle pozwolił im pojechać wraz z kadrą. Nie zagwarantował jednak, że będą mieli osobne pokoje, gdyż zdecydowali o wyjeździe w ostatniej chwili i właściwie bez wiedzy szefa związku piłkarskiego. Wylądowali w pokoju trzyosobowym i w gruncie  rzeczy odpowiadało im to. Ważne było, że tu dotarli. A za dwa dni był pierwszy mecz, z Włochami.
Isabel klapnęła na łóżko.
-Czy my też musimy wstawać na siódmą?
-Musimy, inaczej nie dostaniemy śniadania-zasugerował chytrze Marc, chcąc się odegrać za porażkę.
-Wal się , Bartra. Nie jesteśmy w kadrze!-Dos Santos rzucił w przyjaciela wyciągniętym z torby ręcznikiem.-Ale faktycznie lepiej będzie wyglądać, jeśli pójdziemy na śniadanie z wszystkimi. Możesz to potem odespać, Isa.
-Masz rację...-posmutniała dziewczyna-Ale dobrze, to ja się idę myć pierwsza. I śpię w łóżku pod oknem!
Zatrzasnęła drzwi do łazienki, a obaj piłkarze spojrzeli po sobie.
-Mamy spać razem?! ISABEL!!

Dos Santos uśmiechnął się, składając wszystkie drobiazgi na jedną kupkę. To było sprytne... i Jeszcze lepsze niż powitanie chlebem i solą, które było w gruncie rzeczy miłe. Oczywiście Camilla nie omieszkała stracić okazji do zrobienia zdjęcia przestraszonemu Llorente, który nie wiedział, co z tym chlebem zrobić. Ale mina Bartry na widok niewielkiego dwuosobowego łózka była jeszcze lepsza.
-Żałuję, że nie zawołałem wtedy Camilli. Albo Lei... Mieszkały przez ścianę, miałbyś pamiątkę.
-Wypchaj się, Jonathan-Bartra udał oburzonego.-Pfff, jasne...pamiątkę. Patrz...
Wyciągnął z szafy cienki, niebieski zeszyt. Wytarł go lekko z kurzu i oglądnął okładkę.
-Chyba wiem, co to jest-zawahał się przed otworzeniem go, ale w końcu odchylił okładkę, zerkając na pierwszą kartkę.
"Isabel Lorenzo"
-Sądzę, że ty powinieneś to przeczytać pierwszy.
Jonathan pokręcił głową.
-Nie, nie. Nie potrafię... Jeszcze nie teraz.

Jonathan czuł, że musi sobie uporządkować odkrycia dzisiejszego dnia. Przede wszystkim przełamał się, gdy wszedł do jej pokoju. Długo nie potrafił tego zrobić, bo to tak bardzo bolało! Ale dziś.... udało się. Kto wie, co by było, gdyby się nie odważył. Miałby żal do siebie? Być może.
Czekał go kolejny, trudniejszy krok, bo przeczytanie jej pamiętnika. Zastanawiał się, czy mu się uda. Mały, cienki zeszyt parzył go przez kieszeń kurtki, jakby był z żywego ognia. Wiedział, że tam jest, że powinien odczytać jej zapiski..Ale nie potrafił.
Potrząsnął głową, skręcając instynktownie w ulicę wiodącą do cmentarza El Viejo. Widział już zarysy bramy, szarzejącej w mroku kończącego się dnia i kilka sylwetek ludzkich, kręcących się w pobliżu. Jasne lampki migotały szybko, jakby wnosząc nieco optymizmu w atmosferę cmentarza. Nie umiera się na zawsze, gdy ktoś jeszcze pamięta.
Dos Santos wsadził ręce w kieszenie kurtki. Bywał tu tyle razy, że mógłby iść z zamkniętymi oczami. Następnego dnia rocznica.
Pchnął ręką zimny metal bramki i niemal bezwiednie dotknął jej zeszytu przez materiał kurtki.
Jeśli odważy się go przeczytać, to tylko tutaj.
Ale...
Jeszcze nie teraz.


________________
Narzekałam na tamten rozdział , a ten jest chyba jeszcze gorszy. :( Poraz pierwszy nie miałam na to pomysłu... Ale jest szybciej niż poprzedni prawda? :) Dodaję i idę na uczelnię, chociaż taaaak mi się nie chce :( Boli mnie wszystko po niedzielnym koncercie Rasmusów, ale było cudownie i jestem szczęśliwa :P Wracajcie szybko do Polski, chłopaki! :P
Sorry, nie mogłam się powstrzymać xD
pozdrawiam,
graffiti

czwartek, 8 listopada 2012

8. A part of me.

-Jeszcze winka? A może soczku? Wybór należy do szanownej pani!-pajacował Pedro, obsługując swoich gości na tarasie domu. Przewiesił sobie białą ścierkę przez rękę i udawał kelnera. Ciepły letni dzień sprzyjał odwiedzinom i dlatego też Bojan z Leą przybyli do Rodriguezów na pogawędkę.
-Może niech będzie to wino...Ty mnie upijasz z premedytacją, Pedro!-skapitulowała Lea, zanosząc się ze śmiechu. Alexandra tylko się uśmiechnęła. Znała już większość zagrywek swego męża, lecz musiała przyznać, że wciąż ją zaskakiwał.
-Do usług, do usług!-Pedro wyskoczył ze swojego krzesła i odkorkował butelkę, by nalać czerwonego płynu do pustego już kieliszka Lei Krkic.-Bojan?
-Poproszę.
Rodriguez zaśmiał się i dolał wina Bojanowi, ale po chwili mina mu zrzedła.
-Cholera, skończyło się. Idę do kuchni po drugą butelkę.
Zabrał puste już szkło i  łokciem otwierając drzwi tarasowe, wparował do domu. Odprowadził go radosny śmiech przyjaciół. Wpadł do kuchni, pogwizdując cicho ulubioną melodię. Takie życie lubił! Pogawędki z przyjaciółmi znanymi od lat nigdy się Kanaryjczykowi nie nudziły. Kochał to i nie zamieniłby się z nikim. Nawet jeśli nie rozdzierałby mu uszu wrzask Ainy, jego córki, która znów miała o coś pretensje i najprawdopodobniej chodziło o Juniora z któym serdecznie się nie znosili. Pedrito przewrócił oczami, wziął właściwe wino z barku i wyszedł na jasny, słoneczny korytarz. Dom Rodrigueza był prosto urządzony, choć pokoje był słusznych rozmiarów. Naprzeciw kuchni był salon, z którego wychodziło się do ogrodu i na taras. Przez szybę drzwi widział Bojana, po raz kolejny pokazującego swoje magiczne sztuczki. Ileż to już lat, odkąd ich nauczył młodego Bojanka Dani Alves...Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że staje się coraz bardziej sentymentalny, ale z błogich wspomnień wyrwało go przekleństwo rzucone przez Ainę. Przygryzł wargi. Musi oduczyć córkę takich reakcji... Poprawił spadającą  z ręki ścierkę, o której całkiem zapomniał i poszedł szybko po schodach do pokoju Ainy.
-Aina, co się dzieje?-bez pukania wparował do pokoju córki.
Dziewczyna stała na środku pomieszczenia z bardzo złą miną. Brązowe włosy ściągnęła w gładki, długi kucyk.
-Tato, bo jest tu ten cały... Junior! Chcę się pouczyć, a on cały czas mi przeszkadza, bo przylazł do nas nie wiadomo po co i...
-Przyszedł z rodzicami, bo ich zaprosiliśmy. -Krótko wyjaśnił Pedro, powstrzymując się od śmiechu. Złośliwości, jakich nie szczędzili sobie Junior i Aina żywo przypominały mu jego własne zachowania sprzed lat.
-Ona woli się uczyć, żeby mnie nie widzieć! Tyle, że się nie przyzna do tego!-wrzasnął skądś Junior.
-Zamknij się, idioto!-odwrzasnęła Aina.-Nigdy nie miałeś sprawdzianu z matmy?
-Aina, uspokój się. Poza tym... Ty nigdy się specjalnie nie uczyłaś-podniósł brwi ze zdziwieniem-Kiedy masz ten sprawdzian?
-W środę, tato. Z matematyki.
-Aha. I uczysz się już od soboty? Przecież ty z matmy jesteś bardzo dobra...
Aina spłonęła rumieńcem, bo zrozumiała najwyraźniej, że ojciec ją przejrzał.
-Wujku, to samo jej mówiłem, mogłaby wyjść na pole, jest basen, jest Isabel... Zresztą idzie też familia Hernandezów, własnie ich widziałem przez okno-w drzwiach pokoju stanął Junior z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
Pedro położył swemu imiennikowi dłoń na ramieniu.
-Masz rację, Junior. Zejdziesz na dół otworzyć drzwi?
-Jasne,wujku! - syn Bojana zasalutował swemu ulubionemu wujkowi i zbiegł po schodach z tupotem godnym stada słoni. Już po chwili dało się słyszeć jego głośne powitanie z Sebastianem, synem Xaviego. Kanaryjczyk uśmiechnął się i objął ramieniem córkę.
-Aina, czy jest sens tak ze sobą walczyć? On jest i będzie częścią twojego życia, bo wasi rodzice się przyjaźnią. Może nie chcesz po prostu zauważyć jego dobrych stron, bo się od razu nastawiłaś na nie? Hm?
Aina przytuliła się do niego z ufnością.
-Tato, to on zawsze zaczyna.
-Wiem, tacy są chłopcy. Ale jeśli będziesz mu się odgryzać, to tym bardziej ci będzie dokuczał. Ty zresztą też nie jesteś święta-zaśmiał się na wspomnienie kolacji sprzed lat, kiedy to jego mała córeczka podała sos grzybowy na który Junior był uczulony.
-Działa mi na nerwy!
-Kiedyś zrozumiesz, że nie warto. Chodź, Aina, pomożesz mi zanieść gościom nowe talerze.
Zeszli na dół i zostali od razu wyściskani przez Camillę.
-Witaj Pedrito! Mieliśmy iść do Bojana, ale dowiedziałam się od Lei, że są u was, więc przyszliśmy i my, nie masz mi chyba tego za złe? Poza tym, drzwi otworzył nam wyszczerzony Junior, czy on coś brał? Sądzę, że nie, ale wnioskuję z tego, że znów dopiekł twojej uroczej Ainie, więc ty zapewne ich musiałeś godzić i stąd Juniorek w drzwiach?
-T..ttak, dokładnie, Cam.-przyznał Pedro, śmiechem kwitując radosny słowotok Camilli.
-Co znowu zbroiłeś, Junior?-zainteresował się Xavi, witając się krótkim uściśnięciem ręki z Rodriguezem i zerkając na niesforną latorośl Bojana.
-Nic, wujku. Zrobiłem dobry uczynek, wyciągając tą kujonkę na pole.-poinformował Pedro Junior i uciekł na taras.
-I wszystko jasne-roześmiał się Xavi.
-Nie mam sił do tego chłopaka-westchnęła Lea, gdy już się z nią zobaczyli.
-Czasami się zastanawiam, dlaczego Junior jest synem Bojana, przecież on ma charakter zupełnie jak nasz Pedro z młodych lat-zażartował Xavi.
-Hamuj się, Generale-ostrzegł Bojan-ale to prawda, masz rację. On patrzy w Pedrito jak w obrazek!
-Przesadzacie-oburzył się Kanaryjczyk, starannie ukrywając zadowolenie.-kto chce wina? Junior i Aina są jak ja i Alex na początku naszej znajomości.
-Przegiąłeś!-Alexandra rzuciła w niego poduszką na której siedziała.
Kanaryjczyk przesłał żonie całusa w powietrzu i odkorkował butelkę. Zachowanie Alexandry przypomniało mu inny wieczór, kilka lat wcześniej...

-Pedro! Pedro!.... RODRIGUEZ! - głośny wrzask na ulicy niemal rozdarł mu uszy, ale w końcu zwrócił jego uwagę na to, że ktoś go woła. Młody skrzydłowy Barcelony rozglądnął się dookoła siebie, ignorując zdziwione i zniesmaczone miny przechodniów i ich ciche komentarze. Bolała go głowa po wczorajszej popijawie u Bartry, z której niewiele pamiętał, oprócz wyrazistego wspomnienia rannej pobudki, jaką za pomocą zimnej wody zgotowała im mama Marca. Zmrużył oczy, chcąc zauważyć sprawcę hałasu i niemal natychmiast się wyszczerzył w radosnym uśmiechu na widok Davida Villi, który przechodził właśnie przez jezdnię.
-Wołam cię od dobrych pięciu minut, co ty, głuchy jesteś?-David klepnął go w łopatki z hukiem, tak, że Pedro aż się skulił.-Mam sprawę-rzekł następnie Villa-idziesz do domu?
-Tak, tak...ale co  to ma do rzeczy?-zapytał słabym głosem Pedro próbując pozbierać myśli. Wciąż jeszcze czuł skutki wczorajszych pomysłów i był pod wpływem sporej garści tabletek przeciwbólowych.
-Będziesz mijał dom Generała, podrzuć mu to-wręczył mu jakąś ciężką siatkę- ja nie mogę, muszę lecieć do Patricii, bo dzwoniła żebym już wracał, bo przyjechali jej rodzice.
-Dooobra. Zaniosę.-niemrawo zgodził się Pedrito.
-Świetnie, dzięki! A coś ty taki zmarnowany?-El Guaje w końcu zainteresował się stanem kolegi.
-Nic ważnego, jest okej.-zbył go Pedro, choć miał ochotę przewrócić się na ziemię i zasnąć.
-Nie wydaje mi się, ale nich będzie. To do zobaczenia, cześć!
Rodriguez chwilę patrzył za radosnym Villą, odbiegającym w stronę podziemnego parkingu niemalże w podskokach, ciężko westchnął i powlókł się na swoją dzielnicę.

Xavi przywitał go serdecznie, jak zawsze zresztą. Generał był bardzo ciepłym człowiekiem, zawsze zwracał uwagę na problemy swoich przyjaciół i starał się im pomóc. Teraz też szybkim rzutem oka ocenił stan kanaryjczyka i zafundował mu ciepłą herbatę, obierając jednocześnie z rąk chłopaka paczkę od Villi i sadzając go niemal przemocą na sofie pod kocem. W salonie był też Iniesta i Bartra, oraz spora walizka, z zawartością potrzebną na wyjeździe do Polski. No tak, wyjeżdżamy na Euro pojutrze, przypomniał sobie Pedro. I wciąż jestem niespakowany.
-Camilla i Lea jadą z nami, usłyszał fragment konwersacji-pojedzie siostra Fabregasa i jego dziewczyna... I Alexandra, jej najlepsza przyjaciółka.
Pedro łypnął okiem w stronę Iniesty, który jak na zawołanie zamilkł.
-Czy to jest ta Alexandra o której myślę?-jęknął, czując , że grzej być nie może.
-Tak, a co?-zjawił się w salonie Xavi z kubkiem parującej herbatki dla skacowanego Pedro.-Jakiś ty zły, chłopie, jedna laska i tyle masz problemów? Zakochałeś się, czy co?
-NIE!!! Mam na nią alergię-burknął Rodriguez.
Xavi postawił kubek na stoliku tuż przed nosem przyjaciela i usiadł koło niego. Przyjrzał się naburmuszonej twarzy chłopaka i zerknął na kolegów.
-Czy mi się wydaje, czy ty masz problemy miłosne?-zatkał kanaryjczykowi usta, zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć.-Uspokój się, Pedro, wydaje mi się, że nie chcesz przyjąć do wiadomości tego, że ona ci się spodobała, mimo, że ci dokucza i jesteś na nią obrażony. Nakręcacie się oboje...bo nie chcecie zauważyć, że tak właściwie to nic z tej złości w was już nie zostało!
Pedro popatrzył na Xaviego jakby ten właśnie ujawnił mu największe sekrety Guardioli.
-Xavi czy ty.... Nie, nie możesz tego wiedzieć!-jęknął w końcu.-Bo ja sam tego nie wiem!
-Bo nie chcesz wiedzieć, i w tym cała rzecz, kolego. Pij tą herbatę, musisz przecież zagrać na Euro, Villi nie ma...
-A szkoda-przyznał ze smutkiem Iniesta-Z nim było łatwiej, znamy się jak...
-Przecież ja też jestem dobry!-zbuntował się Pedro.-Ale nie wiem, czy zagram, jest przecież powołany Torres.
-No właśnie.
Zamilkli na chwilę, myśląc o bataliach czekających ich na boiskach w nieznanym kraju. O ustawieniach, możliwościach gry. Czekał ich miesiąc nadziei, być może wzlotów i upadków, ale na pewno morderczych treningów między meczami.
-Słuchajcie... chciałbym was o coś zapytać-przerwał w końcu ciszę Marc Bartra.
-Mów, jasne!-Xavi przyjrzał mu się z namysłem.
-Bo... moja siostra chciałaby pojechać na to Euro... zobaczyć chociaż jeden mecz i ... myślimy z Dos Santosem ją tam zabrać, i w sumie chcielibyśmy spać w waszym hotelu, da się tak zrobić?
-Nie mam pojęcia-wolno odpowiedział Iniesta-musiałbym zapytać się Del Bosque.... Bo ukrycie trzech osób w którymś z naszych pokoi może być trudne...
-Będzie nierealne-uciął Xavi-trzeba go zapytać. Ale przecież twoja siostra może jeszcze pojechać na inne mecze Hiszpanii, niekoniecznie Euro. Będzie mogła jeszcze wiele meczy po Euro zobaczyć!
-Obawiam się, że nie...-ponuro odpowiedział Bartra i zwiesił głowę.
Pedro szybko sobie połączył to, co zapamiętał z rozmów Marca z Jonathanem i Bojanem tamtej nocy i jego zachowanie ostatnimi czasy rrrazem z dzisiejszym pytaniem. Zrobiło mu się słabo, gdy zrozumiał o co chodzi.
-Marc!-zaczął drżącym głosem.-Powiedz trenerowi! Jak będzie wiedział o co chodzi, to na pewno się zgodzi... Jak nie w naszym hotelu, to gdzieś blisko! Myślę, że Camilla wam pomoże.
-Nie decyduj za moją dziewczynę-żartobliwie pogroził mu palcem Xavi-A swoją drogą, Marc, może i nam powiedziałbyś? Chętnie pomożemy, ile w naszej mocy.
Bartra powoli zaczął tłumaczyć to co się stało jego największym koszmarem w życiu.

-Pedro, wróć do nas, cóżeś się tak zamyślił?-klepnął go po głowie Bojan.-Masz jeszcze te ciasteczka?
-Jasne-szeroko się uśmiechnął-Już po nie idę.
Wszedł do salonu, szukając szafki, w której trzymali słodycze. Jak się skończył ten wieczór?, zastanowił się. Pamiętał zszokowane spojrzenie Xaviego i to, że bez słowa uściskał Bartrę. A potem powiedział, że może na niego w każdej chwili liczyć. Tak... Taki był zawsze Xavi Hernandez. Pedro lekko się uśmiechnął, zerkając zza drzwiczek szafki na taras. Nawet teraz wyciągał z kogoś jego zmartwienia, by mu pomóc. 
-Niech to szlag-wyrwało mu się, gdy zauważył, że wysypał ciastka z woreczka. Szybko je pozbierał i wziął resztę do kuchni, by położyć je na talerzyku.
-PEDRO!! Wracaj do nas!-bezwiednie się uśmiechnął, słysząc swoich przyjaciół.
-Już idę!-odkrzyknął, zamaszystym ruchem wsypując czekoladowe krążki na niebieski talerzyk.

Czekoladowe ciasteczka z kokosowym nadzieniem w środku. Ulubione słodycze Pedrito, jakie zawsze miał w zanadrzu Xavi. I zawsze dawał mu ich trochę do domu, jeśli widział, że przyjaciel ma zły humor. Dostał je również teraz i wracał powoli słabo oświetloną ulicą. Właściwie to się wlókł, noga za nogą, starając się stawiać stopy dokładnie na środku kwadratowych, dużych płyt chodnikowych. Gdy był mały, uważał, żeby nie postawić nóg na przecięciu się linii. Wiązało się to z przedziwnymi kombinacjami kroków jakie wtedy robił.
Uśmiechnął się, gdy sobie uświadomił, że robi to również teraz, mając te dwadzieścia parę lat.
Nigdy nie jest za późno na czucie się młodym.
Wydatnie mu w tym pomagali jego szaleni przyjaciele. I rodzina, którą bardzo kochał, a którą pozostawił na wyspach Kanaryjskich. Brakował mu bardzo tamtego powietrza i tej atmosfery, a przede wszystkim tamtego morza. Niby w Barcelonie jest tak samo słona woda...Ale to nie to samo. Wyspiarze źle znoszą  przesadzenie ich na stały ląd.
W tej układance brakowało jednego elementu, miłości. Odkąd odeszła Carla, Pedro czuł się samotny. Co prawda, nie kochał jej tak bardzo, jak powinno się kochać przyszłą żonę, ale... Chciał mieć kogoś, z kim mógłby dzielić się wszystkimi swymi myślami, marzeniami i problemami.
A co z Alexandrą? Walczyli ze sobą przy każdej możliwej sytuacji. Dogryzali sobie wzajemnie z jednakową przyjemnością. Pedro spojrzał w gwiazdy, doskonale widoczne nad wielomilionową Barceloną.
-Czeka mnie niezłe piekło na Euro-poskarżył się cicho błyszczącym punkcikom na ciemnym niebie.-Ona mi nie da żyć!
Poczuł jak robi mu się gorąco, jak zwykle zresztą, gdy o niej myślał. Ze złością zacisnął pięści, gdy przyszło mu nagle na myśl jedno wspomnienie krótkiego pocałunku w apartamentowcu, który wywrócił jego światopogląd do góry nogami. Podobało mu się to... Ale to przecież niemożliwe!
I Pedro zastanowił się, czy jego starszy przyjaciel miał rację. Dotknął swego walącego jak na piątym biegu serca i pokręcił głową.
Nie rozumiał z tego już nic, kompletnie nic. Wiedział jedynie, że ta blondynka jest częścią jego życia, częścią jego samego. Bo myślał o niej, widywał ją, i to dość często, bo przyjaźniła się przecież z dziewczyną Fabregasa. Bo ją pocałował.
I... dlatego, że...chyba zaczynał ją lubić.

________________________
Hej hej! Zapraszam na nowy odcinek :) Wiem, miałam dawać je w piątki, ale ponieważ nie miałam czasu, to dopisywałam codziennie kilka zdań w odcinku i dziś skończyłam :))
Coś się za bardzo sentymentalny i romantyczny ten Pedro zrobił... A wcale nie miał być taki :(
Mam nadzieję, że się spodoba, jak coś, jakieś uwagi to pisać!! 
pozdrawiam,
graffiti