Jonathan wrzucił granatową, sportową torbę na tylne siedzenie swojego sportowego Audi. Nie różniło się ono niczym od innych samochodów stojących na parkingu, ponieważ właśnie drużyna FC Barcelony zakończyła swój trening. Jonathan zatrzasnął drzwi i przetarł czoło rękawem. Było bardzo gorąco, jak zwykle pod koniec czerwca nad Barceloną przechodziła fala upałów. Nie dość, że było prawie 40 stopni, to dziś dostali,oprócz zwykłego treningu na mniejszym boisku Ciutat Esportiva, dodatkowy trening na siłowni. Dos Santos był więc nieludzko zmęczony, a pić mu się chciało tak, jakby co najmniej przebywał dobry tydzień czasu na środku Sahary. Okrążył samochód i otworzył drzwi po stronie kierowcy. Zaglądnął do schowka na drzwiach. A niech to. Nie ma butelki wody, która zawsze tu czekała na biednego, spragnionego piłkarza. Ani kropli wody.
Skrzywił się i zsunął okulary na czubek nosa. Trudno, musi wytrzymać te dziesięć minut dojazdu do domu.
Miał właśnie wsiąść do samochodu, gdy zauważył szczupłą sylwetkę Marca Bartry, wyłaniającą się zza klubowych budynków. Zbyt szczupłą sylwetkę, jak na Bartrę.
Zmarszczył nos, przypominając sobie, co z całą pewnością wpłynęło na tak zły wygląd przyjaciela. Przez głowę przeleciało mu jakieś wyraziste wspomnienie. Zabolało.
Pomachał Marc'owi.
-Wsiadaj, podrzucę Cię do domu!
-Okej-w głosie Bartry czuć było zmęczenie i Dos Santos był pewien, że nie było to spowodowane tylko treningiem.-A skąd nagle taka propozycja?-zaśmiał się cicho, sadowiąc się w czarnym audi.
-Musimy przecież nadrobić te kilka lat. Gdybyśmy się nie spotkali na El Viejo, byłoby tego więcej.
-Masz rację. Wpadnij do mnie na obiad, starczy dla nas obu-zaproponował Marc.
-Ale...
-Nie chcę słyszeć odmowy, sam powiedziałeś , że straciliśmy kilka lat przyjaźni!
-...nie byłem u ciebie...sporo czasu-dokończył niepewnie Jonathan, ostro skręcając w boczną ulicę.
Przyspieszył chcąc ukryć zdenerwowanie.
-Wiem o tym-krótko powiedział Bartra.-Mimo to proszę, żebyś przyszedł.
Bez patrzenia na twarz Marca wiedział, że przyjaciel myśli właśnie o wydarzeniach sprzed kilku lat.
Nigdy sobie z tym nie poradzimy, uświadomił sobie. Nigdy. Zawsze w nas będzie tkwić ta jedna drzazga...
Weszli po schodach szarej, wiekowej już kamienicy na trzecie piętro. Otoczył ich od razu miły chłód, którego tak potrzebowali po gorącym i dusznym powietrzu na polu. Dos Santos, posłusznie idący za przyjacielem, od razu zauważył, że niewiele się tu zmieniło. Znał ten budynek na pamięć. Wąskie, wysokie schody z lakierowaną wieki temu na biało poręczą, teraz już nieco obdrapaną, zmatowiałe szybki małych okienek na półpiętrach, z równie wąskimi parapetami, na które ktoś teraz wcisnął mocno czerwone pelargonie w ciemnozielonych doniczkach. Monotonne, drewniane drzwi z tabliczkami informującymi o nazwiskach tych, co za nimi mieszkają. Właściwie te pelargonie i kilka nowych nazwisk był jedynymi zmianami.
W mieszkaniu Marca panował półmrok. Bartra zrzucił z ramienia torbę i zaświecił światło. Ściągnął podniszczone adidasy i spojrzał na przyjaciela.
-Wiesz, gdzie jest łazienka i mój pokój. Rozgość się, ja przyniosę coś do picia.
-Dobra.
Marc zniknął w kuchni, a po chwili dał się słyszeć dźwięk otwieranych szafek i grzechotanie lodu, produkowanego przez kostkarkę wprost do szklanek.
Lemoniada, uśmiechnął się do siebie Dos Santos. Ulubiony napój jego i Marca, idealny na gorące, letnie dni. Marc zawsze serwował chłodną wodę z sokiem cytrynowym i kostkami lodu, gdy przychodził tutaj, by pogadać, pośmiać się, lub oglądnąć mecz. Z czasem utarło się, że lemoniada zawsze jest na stole , gdy się spotykali, czy to u Bartry, czy u Jonathana.
Isabel też ją lubiła, przypomniało się Meksykaninowi. Na myśl o niej po raz kolejny poczuł ukłucie bólu, tym razem tak mocne, że aż zabrakło mu tchu. Musiał się oprzeć się o ścianę, bo zakręciło mu się w głowie.
-Co się dzieje?-do pokoju wszedł Marc z tacą, na której stały szklanki lemoniady i z niepokojem przyjrzał się przyjacielowi.-Źle się czujesz?
-Nie, nie, wszystko w porządku-niemrawo zapewnił Bartrę i powoli dotarł do łóżka, by z ulgą na nie klapnąć.-Przypomniałem sobie tylko, że Isabel uwielbiała lemoniadę.-przyznał się w końcu.
Marc zerknął na postawioną właśnie na stole tacę.
-Może nie powinienem był jej robić...
-Nie, nie!-zaprotestował Jonathan-zawsze była lemoniada, to będzie i dziś. Prawdę mówiąc, mam na nią nienormalną ochotę i bardzo chce mi się pić-uśmiechnął się i wziął do ręki szklankę
-Skoro tak twierdzisz-z powątpiewaniem zgodził się Bartra.
-Owszem, tak właśnie twierdzę-zaśmiał się Dos Santos i rozejrzał się po pokoju.-Dawno tu nie byłem. Ale lemoniada wciąż smakuje tak samo!
-Ostatni raz byłeś po pogrzebie...-przełknął ślinę.-Byłeś może w jej pokoju?
-Nie. Nie potrafię. Może kiedyś...
-Rozumiem-skinął głową Bartra i zamyślony spojrzał na krajobraz za oknem.-Lubiła siadać na parapecie i po prostu patrzeć. Obserwować... Wtedy... po wizycie w szpitalu...też tak siedziała i siebie, w pokoju. Poszedłem z nią porozmawiać.
-Nigdy mi nie mówiłeś, co dokładnie ci powiedziała.-skonstatował ze zdziwieniem Jonathan.
-Nie umiałem-przyznał Marc.-Ale jeśli chcesz wiedzieć...
-Chcę-poprosił Meksykanin.
Marc wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę pokoju siostry. Wsunął się do niego jak najciszej potrafił. Mimo, że było już nieco ciemno, Isabel nie zapaliła światła. Siedziała na oknie, na swoim ulubionym szerokim parapecie i uparcie patrzyła w okno. Nawet nie drgnęła, gdy wszedł. Po prostu to zignorowała.
Wcale jej się nie dziwił.
Ale czuł, że musi z nią porozmawiać.
-Isabel?
Zero reakcji. Westchnął i podszedł do niej. Położył dziewczynie rękę na ramieniu,
-Jestem tu z tobą, siostrzyczko.
-Mówią, że gdy się rodzi dziecko umiera jakaś osoba. Być może teraz czas na mnie,
-Isabel, nie mów tak!-zacisnął mocno szczęki, że aż zgrzytnęły mu zęby.-To tylko stare, nic nie znaczące przesądy!
-Marc, to już nie ma znaczenia, czy to przesądy, czy nie. Nic już nie zrobimy. To koniec.
-Przecież jest szansa, tak ten lekarz mówił! Pójdziesz na operację, będzie wszystko dobrze.
-Nie zawsze operacja pomaga...-jego siostra pociągnęła nosem i spuściła głowę. Doskonale wiedział, że próbuje ukryć przed nim łzy.
-Zawsze jest nadzieja Isabel. Zawsze...
Przytulił ją mocno, gładząc jej ciemne włosy. Nowotwór. Rak... Doktor twierdził, że wystarczy tylko wyciąć zajętą część, bo zmiany nie były wielkie. Ale, co potem?
To właśnie martwiło Marca najbardziej.
-Marc, ja tyle jeszcze mam do zrobienia... Euro... Zawsze chciałam pojechać na któryś z meczy kadry. Lato się tak pięknie zapowiada...
-Będzie dobrze, siostrzyczko, uwierz mi. Nie jesteś sama, masz przecież mnie, rodziców, Jonathana. Wszystkich! A Valeria jest śliczna, powinnaś ją zobaczyć.-uśmiechnął się.
-Odwiedzę Anę w tygodniu.-przytuliła go mocniej.-Marc, nie zostawiaj mnie. Jesteś moim bratem...
Chyba wiedział o co jej chodzi. Już jeden brat ją zostawił... dla kariery.
-Jestem. A ty zawsze będziesz moją małą siostrzyczką.
Poczuł gorące łzy na swojej twarzy i nawet się już nie zdziwił, że to on sam, Marc Bartra płacze. Ale czy ten płacz potrafi pomóc? Usunąć ból? Chyba nie...
Zapadła dziwna, niewygodna cisza. Dos Santosowi było bardzo głupio spojrzeć teraz w twarz Marc'owi. Niepotrzebnie wyciągał z niego tak ciężkie wspomnienia.
-Przepraszam, Marc-wymamrotał niewyraźnie.
Bartra przejechał dłonią po twarzy i położył mu dłoń na ramieniu.
-Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Takie wyrzucenie z siebie tłamszonych emocji naprawdę pomaga. A ja nie opowiadałem tego nikomu, od lat.
-Wiem, ja też nie...-Meksykanin odchrząknął i zapalił małą lampkę na stoliku Bartry. Siedzieli tu tak długo, że zdążyło się już ściemnić. Zapomnieli o spóźnionym obiedzie. Przyjrzał się z namysłem Katalończykowi.
-Czy to było wtedy, jak przyszliśmy do ciebie z Bojanem i Pedro?
Marc zmarszczył swoje ciemne, wyraziste brwi.
-Tak, jasne. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Pedro upił się z powodu kobiety-parsknął śmiechem.-aż do tamtej chwili!
-Wszyscy mieliśmy jakieś problemy-skwitował ponuro Jonathan-Tyle, że każdy problem był innego kalibru...
Wtoczyli się z niejakim trudem do mieszkania Marca, który otworzył im drzwi z bardzo poważną twarzą. Co więcej, był nie naturalnie blady.
Jonathan ściągał buty, gdy zauważył, że Bojan nie zamknął drzwi.
-Krkić, zamykaj za sobą, ogon masz, czy co?
-Taa, jasne-burknął chłopak, ale posłusznie uczynił to, o co go poproszono.-Rusz się, Jonathan, za mało miejsca tu jest!
-Tak przytyłeś?-zdziwił się Dos Santos, ale skacząc, zdołał wreszcie zdjąć drugiego adidasa i wycofać się do kuchni, by szanowny kolega mógł się rozebrać.
-Macie tu jakieś procenty?-usłyszał jęk Pedro Rodrigueza i niemalże ucieszył się, że nie ma dziś rodziców Bartry w domu. Pojechali do dziadków Marca pod Hospitalet.
-Pedro, schlałeś się już w klubie-przypomniał mu Bojan, który wreszcie się pojawił w pomieszczeniu i otworzył od razu lodówkę, wyciągając cztery zimne piwa.-Masz-rzucił Kanaryjczykowi jedną puszkę.
Dos Santos w milczeniu przyjął swoją, schował ją do kieszeni bluzy i wyszedł z kuchni na ciemny korytarz. Chciał odwiedzić Isabel, zdziwił się , że nie zeszła od razu na dół, jak robiła to zawsze.
-Nie idź tam, dopiero zasnęła.-Ktoś złapał go na schodach za ramię i jednocześnie usłyszał cichy głos Marca.
-Dobra. Powiesz mi w końcu, co powiedział lekarz?
Dzień wcześniej urodziła się mała Valeria Iniesta i Marc, będąc pogratulować koledze ślicznej córeczki, wstąpił również do doktora Orezy popytać o operację. Czego tam się dowiedział, stanowiło dla Jonathana tajemnicę do dzisiaj.
W odpowiedzi usłyszał ciężkie westchnięcie.
-Operacja będzie ciężka, bo wytną jej kawałek wątroby. Potem to idzie do badania. Najlepiej byłoby to zrobić jak najszybciej, wiesz... Isabel jest załamana.
-Dziwisz się jej..-retorycznie zapytał Dos Santos i objął przyjaciela za barki.-Będzie dobrze.
-Chciałbym-mruknął Marc.
Stali wciąż na schodach, gdy w kuchni rozległ się czyjś głos, stuknęło szkło i zapaliło się światło.
-Uważaj jak chodzisz-usłyszeli tym razem Bojana.-Marc, przepraszam z tego idiotę. On jest pijany. Tylko dlatego, że pocałował się z Alex. Ej, gdzie wy jesteście?
-Tutaj.-zrezygnowany Bartra poczuł się w obowiązku wrócić do kolegów i zaciągnął Dos Santosa do kuchni. Na podłodze było rozlane piwo i kawałki szkła-jedyna pozostałość po szklanym kuflu do piwa, jaki wybrał sobie na dzisiaj Pedro. Bojan nachylił się nad tym ze szmatką, ze skruchą patrząc na gospodarza. Sam winowajca siedział za stołem z dziwną miną.
-Przepraszam...-jeszcze raz powtórzył.
-Daj spokój. Są poważniejsze problemy-Marc pomógł mu posprzątać, a potem usiadł na parapecie i spojrzał na sączącego powoli piwo Jonathana. Pedro przysypiał na stole, a Bojan siadł na wolnym krześłe i właśnie podawał mu nowe, nieotwarte jeszcze piwo.
Bartra wziął je do ręki.
-Mam wszystkiego dość. Dlaczego my?! Dlaczego właśnie ona? jakby nie dość było kłopotów na świecie!-Wybuchnął w końcu ze złością.
-Nie wiem.-odpowiedział mu Dos Santos.-Gdybym tylko mógł, zamieniłbym się z nią...
-Co się stało!?-przestraszył się Bojan i badawczo popatrzył na kolegę.
Bartra, zamiast odpowiedzieć, wypił piwo na jeden raz. Złapał się brzegu parapetu, żeby nie spaść.
-Isabel jest poważnie chora i czeka ją operacja-odpowiedział w końcu głuchym głosem.
-Cholera.-Bojan zrozumiał powagę sytuacji.-wiedz, że możesz na ans liczyć jakby coś.
-Wiem-Marc chwiejnym krokiem podszedł do szafki i wyciągnął zapas piwa,od razu otwierają sobie jedno.-Ale już sobie z tym nie radzę. A to dopiero kilka dni. Co będzie za tydzień? Za miesiąc? Rok?
Nikt z obecnych w kuchni nie potrafił mu na to odpowiedzieć.
-Nigdy się tak nie upiłeś. Ani wcześniej, ani później.
-Bo też nigdy nie byłem w takiej beznadziejnej sytuacji. Miałem wrażenie, że mam przed sobą pustkę, a nie przyszłość.
-Dziwne, że każdy w tej kuchni miał wtedy problem. Ale najbardziej zmarnowani rano byliście ty i Pedro.
Bartra lekko się uśmiechnął. Pedro miał wtedy skomplikowane relacje z obecną żoną, Alexandrą. l Dogryzali sobie na każdym kroku.. Rodriguez przestał sobie tym w pewnym momencie radzić. Miał tamtego dnia pecha. Pocałował Alex, a potem ona wyciągnęła z zanadrza wspomnienie Carol, które wciąż było świeże i bardzo Kanaryjczyka bolało. Nic dziwnego, że sięgnął po procenty.
-Tak, Pedrito wyszedł na tym bardzo źle-zaśmiał się w końcu.-Bojan go ratował, ale sam się pokłócił z Leą...
-No i byliśmy jeszcze my. Ze sprawą Isabel...
-Za tydzień rocznica-przypomniał sobie nagle Bartra.-Może się zjawić Jorge Lorenzo.
-Poradzimy sobie-Jonathan uśmiechnął się blado.-Dziękuję za twoją przyjaźń, wiesz? To wiele dla mnie znaczy.
-Podziękuj lepiej za to, że się spotkaliśmy wtedy na cmentarzu.
-To dzięki Isabel. Jestem tego pewny.-krótko skwitował Meksykanin.
Uśmiechnęli się do siebie.
________________
Jakiś ponury i drętwy ten rozdział, ale na usprawiedliwienie mam to, że dawno nie pisałam. Wiele dialogów, a mało opisów i mam wrażenie, że mi się zmienił styl O.o
Dedykuję wszystkim, którzy nie zapomnieli :) Trójce, która od razu zareagowała-Zielonej, Savonie i Dolence:) dziękuję wam dziewczynki:**
pozdrawiam, graffiti
PS. Dolenka, nie dziękuj, bo to prawda. I ja również powinnam podziękować:*
piątek, 19 października 2012
czwartek, 18 października 2012
Informacje :)
Witajcie!
Tutaj graffiti:) Powinnam stanąć tu właściwie w worze pokutnym i dodatkowo posypać głowę popiołem. Tak mi wstyd za długa nieobecność, ale nie dało się inaczej. Miałam poprawkę we wrześniu, bardzo ciężką poprawkę i choć myślałam, że wrócę końcem sierpnia (całe wakacje unikałam internetu), to jednak się nie dało-musiałam się uczyć. W sumie wyszło dobrze, bo teraz spokojnie przeniosłam bloga tutaj, jak większość, więc o przyczynach przeprowadzki się nie będę rozpisywać ^^ Wywiesiłam na starym blogu informację o przenosinach i po miesiącu go usunę, zostanie tylko ta wersja, na blogspocie.
Dodać muszę, że odcinki pewnie tradycyjnie będą rzadko-mam mnóstwo nauki, niestety. Obiecałam jednak kiedyś, że bloga dokończę, i zrobię to na pewno. Co do losów the-rainy-days, nie mogę powiedzieć, co z nim się stanie. Prawdopodobnie napiszę to opowiadanie po zakończeniu tego, albo wcale.
Przyznaję , że ta historia troszeczkę mnie przerosła, mam całą w głowie, ale nie chce mi przejść przez klawiaturę. Jakieś fatum, czy co? ;/ Ale skończę to, obiecuję. :)
Przepraszam Was wszystkie jeszcze raz, przede wszystkim Dolenkę, bo Ciebie chyba najbardziej zawiodłam-pisałam,że będzie odcinek niedługo, a tu klops... Skończę to jednak, choćby tylko dla Ciebie, bo wątpię, czy ktoś jeszcze tutaj trafi... Ale sama sobie na to zasłużyłam:P
Do zobaczenia niebawem! :)
graffiti
Tutaj graffiti:) Powinnam stanąć tu właściwie w worze pokutnym i dodatkowo posypać głowę popiołem. Tak mi wstyd za długa nieobecność, ale nie dało się inaczej. Miałam poprawkę we wrześniu, bardzo ciężką poprawkę i choć myślałam, że wrócę końcem sierpnia (całe wakacje unikałam internetu), to jednak się nie dało-musiałam się uczyć. W sumie wyszło dobrze, bo teraz spokojnie przeniosłam bloga tutaj, jak większość, więc o przyczynach przeprowadzki się nie będę rozpisywać ^^ Wywiesiłam na starym blogu informację o przenosinach i po miesiącu go usunę, zostanie tylko ta wersja, na blogspocie.
Dodać muszę, że odcinki pewnie tradycyjnie będą rzadko-mam mnóstwo nauki, niestety. Obiecałam jednak kiedyś, że bloga dokończę, i zrobię to na pewno. Co do losów the-rainy-days, nie mogę powiedzieć, co z nim się stanie. Prawdopodobnie napiszę to opowiadanie po zakończeniu tego, albo wcale.
Przyznaję , że ta historia troszeczkę mnie przerosła, mam całą w głowie, ale nie chce mi przejść przez klawiaturę. Jakieś fatum, czy co? ;/ Ale skończę to, obiecuję. :)
Przepraszam Was wszystkie jeszcze raz, przede wszystkim Dolenkę, bo Ciebie chyba najbardziej zawiodłam-pisałam,że będzie odcinek niedługo, a tu klops... Skończę to jednak, choćby tylko dla Ciebie, bo wątpię, czy ktoś jeszcze tutaj trafi... Ale sama sobie na to zasłużyłam:P
Do zobaczenia niebawem! :)
graffiti
6. You know how make me feel guilty.
-Siedzimy na korytarzu i czekamy! Ale już chyba się kończy-nerwowo poinformował go Fabregas. Zdenerwowanie zawsze dość wrażliwego Katalończyka dawało się bez problemu wyczuć w jego głosie.
-To chyba dobrze?-bąknął Pedro, czując jakieś radosne, nie do końca zidentyfikowane odczucie, na myśl o małej córeczce Iniesty, która się właśnie pchała na świat.
-I…w związku z tym… mam prośbę…-wydukał jeszcze bardziej zdenerwowany Cesc-bo…
-Hmmm?
Ta bardzo interesująca rozmowa na gorącej linii-sklep z artykułami dla niemowląt,w którym właśnie przebywał Pedro Rodriguez, a szpita miejski Sant Pau w centrum Barcelony, gdzie był Cesc Fabregas i właściwie pół Barcelony, czyli najbliżsi koledzy Andresa Iniesty, już właściwie szczęśliwego tatusia, nie była bliżej sedna sprawy niż na początku.
Fabregas właściwie nie wiedział jak to przekazać koledze.
-Obiecałem koleżance mojej dziewczyny, ze ją zawiozę na pokaz, ale…
Pedro omiótł krytycznym wzrokiem różowe śpioszki w białe kwiatki i zaczął szukać kasy. Wysłali go tu koledzy, jednomyślnie postanawiając , że wręczą mały prezent szczęśliwym rodzicom Valerii. Tak się złożyło, że zakupów musiał dokonać Pedro, choć on sam się zastanawiał dlaczego wybrali jego. Przecież nie miał żadnego doświadczenia w kupowaniu dziecięcych ubranek!
Dotarł do kasy i przełożył telefon do drugiej ręki, próbując wygrzebać z portfela 50 euro. W końcu zrezygnował i wyciągnął z kieszeni stówkę. Niech się kasjerka męczy z resztą.
-A co to za koleżanka?-skupił się na Fabregasie.
Miał zamiar się zgodzić, ale coś mu mówiło, że chodzi o Alexandrę. Zacisnął zęby,słuchając odpowiedzi. Niechęć do dziewczyny walczyła w nim z poczuciem obowiązku pomocy koleżance Fabregasa. Istniała w końcu niepisana zasada głosząca, że przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi…
-Daj,ja to załatwię-w tle monosylabicznej wypowiedzi Fabsa dał się słyszeć głos jego dziewczyny. Zgrzytnęło i po chwili w komórce Pedrita, nieporadnie pakującego zakupiony ciuszek i usiłującego przytrzymać sobie telefon przy uchu ramieniem, odezwała się Monica.
-Słuchaj,wiem, że się z Alex nie lubicie, ale jesteśmy tu w szpitalu wszyscy, Xavi, Bojan,my i siostry Andresa. Reszta Barcy nie zna Alexandry. Ona się za chwilę spóźni na pokaz! Wiem, że powinniśmy ją z Fabsem odwieźć, ale się nie da.. A ty jesteś na mieście. Bardzo cię proszę pomóż jej. Zrobisz to dla mnie?-Był pewien , że Monica mówi szczerze. Dziewczyna Cesca zawsze mówiła prosto z mostu co sądzi i tak było i tym razem. I to zawsze w niej cenił.
-Nie może tego zrobić Bartra czy Dos Santos?-Próbował się jeszcze bronić.
-Mają swoje własne problemy, coś jest nie tak z tego co wiem.-Była tak poważna, że od razu zapisał sobie w pamięci, że musi zadzwonić do Jonathana wieczorem.
Westchnął ciężko. Dlaczego ma tak miękkie serce?
Pędził szybko w stronę dzielnicy Sant Gervasi, położonej przy drodze wylotowej na Valencię. Dostał od dziewczyny Fabsa dokładne wytyczne, gdzie ma jechać. Sądząc po adresie, musiał być to jedne z tych nowoczesnych wieżowców, gdzie byłydrogie, ekskluzywne apartamenty. Skrzywił się. To było przestronne ipożyteczne, ale on sam, Pedro Rodriguez, nigdy by w takim mieszkaniu niezamieszkał. Dusiłby się w nim. Jego wyspiarska osobowość potrzebowała widoku morza i skromnych, tradycyjnych, a przede wszystkim, własnych od samych fundamentów, czterech ścian.
Skręcił wreszcie we właściwą ulicę, czując, jak narasta w nim złość, że się podjął tego zadania i, ze kompletnie nie umie się zorientować w układance bloków i bloczków. Dzielnica Eixample również była gęsto zabudowana, kwadratowe, pościnane na rogach budynki miały po kilka pięter. Ale tutaj? Pedro skręcił raz jeszcze w lewo i jechał teraz wzdłuż szerokiej dwupasmówki, obsadzonej po obu stronach małymi palmami. Zawsze trochę zieleni, pomyślał. Zlokalizował w końcu, trochę przez przypadek, średniej wysokości, długi biały blok. Musiał przyznać, że orzechowe wstawki w balkonach ładnie dopełniały całości. Widać było na pierwszy rzut oka, że to apartamentowiec. Okna ciągnęły się po kilka naraz, najwyraźniej w mieszkaniach była przynajmniej jedna ściana zapełniona dużymi oknami, by stworzyć wrażenie przestrzeni.
Zaparkował na chodniku, ignorując strzałkę wskazującą podziemny parking, założył ciemne okulary na nos i ruszył na spotkanie Alexandry.
-Słucham?-odezwał się kobiecy głos w domofonie.
-Pedro Rodriguez-postarał się powiedzieć to możliwie jak najuprzejmiej. Po drugiej stronie zapadła cisza, a on się uśmiechnął. Żałował, że nie może zobaczyć zszokowanej miny blondynki, jaką niewątpliwie teraz miała.
-Ach,jasne. Proszę, wchodź.
Pedro z uśmiechem patrzył na rozmawiającą z żoną Iniesty Alexandrę. Byli w jakiejś kawiarence niedaleko centrum handlowego,gdzie ich córki robiły właśnie zakupy. Nie dociekał po co im były potrzebne zakupy w środku tygodnia, ale to był przywilej kobiet. Katowanie wszystkich dookoła kilkugodzinnymi zakupami. Wiedział, że i tak tego nie zrozumie. Nigdy nie mógł poznać, czy Alexandra ma najnowszą sukienkę od Valentino, czy może od Dolce & Gabbany. Wystarczała mu świadomość , że jego ukochana kobieta jest ładnie ubrana, wiedział też, że Alexandra i tak go kocha, nie zwracając uwagi na słodką ignorancję mody przez jej Pedrita.
Teraz, korzystając z okazji, że Aina i siedemnastoletnia Valeria zanurkowały w kolorowym świecie butików znanych marek i fasonów, Alexandra i Ana wybrały się razem na kawę i plotki. Pedro, chcąc nie chcąc, też musiał z nimi pójść. Nie zwracał jednak uwagi na ich rozmowę, zanurzając się we własnych wspomnieniach. Nie wiedział, dlaczego ostatnio mu się ciągle coś przypominało. A szczególnie, jak zobaczył w drzwiach kawiarni Monicę, żonę Fabregasa… Poniekąd to ona odpowiadała za to, że mieli z Alex stały kontakt mimo ciągłych spięć i różnic, jakie ich dzieliły.
Nacisnął klamkę ciemnobrązowych drzwi i znalazł się w zalanym słońcem mieszkaniu. Zamknął za sobą dokładnie drzwi, czując jak spinają się w nim wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na konfrontację.
-Alexandra?!
Zdziwił się, że się nie odezwała. Przestąpił z nogi na nogę, próbując pozbyć się myśli o jakimś podstępie. W końcu poszedł w głąb jasnego korytarza, mijając po prawej stronie kuchnię i jakiś przymknięty lekko, niewielki pokój. Na końcu czekał na niego salon.
Cała ściana naprzeciw niego była przeszklona oknami, zauważył, że jedno z nich było również drzwiami na balkon. Po lewej ręce miał biblioteczkę z ciemnego drewna,a po prawej był duży, plazmowy telewizor . Zauważył, że są jeszcze otwarte drzwi do jednego pokoju. Tam musiała być.
Nie dbał o ściąganie butów, w końcu mieli już jechać. Zaglądnął do tego pokoju. Była, siedziała na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach.
Na ten widok coś się ścisnęło w sercu Pedro. Niby działała mu na nerwy, ale widocznie miał też inne uczucia. Nie lubił, jak w jego obecności jakaś dziewczyna płakała.
-Alexandra?-zapytał cicho - Monica od Fabregasa mówiła, że musisz jechać na jakiś pokaz…
-Wiem-zaskoczyło go, że na niego nie nawrzeszczała.-Jestem już spóźniona, wyrzucą mnie z branży.
-Ej no, może nie jest tak źle-bąknął, zdjęty litością nad losem modelki.-Chodź,pojedziemy, powiesz im, że był jakiś wypadek, czy coś.
Podszedł i przykucnął przed nią. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie odgarnąć jej jasnych włosów z twarzy. Odsunął jej ręce od głowy i popatrzył krytycznym wzrokiem na zapuchnięte od płaczu oczy.
-Przemyj twarz zimną wodą.
Patrzyła na niego prze chwilę w milczeniu. Zorientował się, że trzyma ją za ręce,dopiero wtedy, gdy je lekko wysunęła.
-Od kiedy ty jesteś dla mnie miły?-próbowała być ironiczna, ale słabo jej to wyszło.
-Staram się-burknął-ale ty tego nie zauważasz. Lepiej ci z koncepcją, że to ja jestem ten zły. Poza tym, Monica mnie prosiła żebym ci pomógł… i Fabregas…
-Tak,jasne.
-Mam ci udowodnić?-zaczął się denerwować.
-Jeżeli potrafisz-uniosła brwi, ale nie umiała ukryć ciekawości, która zagościła w jej oczach. Wstała, by wziąć torebkę i włożyć do niej telefon.
-Boję się-dodała nagle cicho. Nie dziwił się jej. Też się bał, spóźniając się na treningi u Guardioli. Wyglądała teraz tak bezbronnie. Jasne włosy, ciemne oczy…Biała, zwiewna sukienka. Była jak jakiś elf.
Położył dłoń na jej ramieniu. Opalona, ciemna skóra jego ręki kontrastowała z jej jasną sukienką.
-Nie ma się czego bać.-Zapewnił ją ciepłym głosem. Przyjrzała mu się uważnie. Uśmiechnął się niepewnie, niezdarnie obejmując ją ramieniem w geście pocieszenia. Patrzył jej prosto w oczy, w których dziś wyjątkowo nie widział złości.
A potem nachylił się i ją delikatnie pocałował.
-Chodź,jeszcze zdążymy.-dodał po chwili cicho, a potem szybko wyszedł z pokoju.
Przestraszył się tego, że serce waliło mu tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
Uśmiechnął się do własnych wspomnień tak szeroko, że Alex uważnie się mu przyglądnęła.
-Co ci jest Pedro?-przyłożyła mu rękę do czoła, a potem zaglądnęła do jego filiżanki z kawą.-Dosypali ci czegoś?
-Nie, coś ty kochanie-objął ją, przytulając mocno do siebie.-Po prostu cię kocham-cmoknął ją w nos.
-Pedro… ludzie patrzą.
-Mam to gdzieś-stwierdził autorytatywnie Rodriguez,całując ją jeszcze raz.
Monica i Ana się uśmiechnęły.
-A kiedyś się tak kłóciliście. Dzień bez kłótni był dniem straconym, prawda?
-Ana…-Zaprotestował oburzony, choć wiedziała, że to była prawda.-Monica, czy ja ci już dziękowałem za to, że musiałem ją wtedy podwieźć?
-Pedro, milczałbyś lepiej, co?-Alexandra zrobiła się czerwona.
Monica roześmiała się, poprawiając wciąż lśniące, ciemne włosy, Błysnęły jej oczy.
-A tak, już pamiętam. Ale co się wydarzyło wtedy u Ciebie? Co prawda dalej się kłóciliście, ale coś ewidentnie się wydarzyło…Byłaś strasznie zmieszana, jak się spotkałyśmy wieczorem.
-Bo on mnie wtedy poc…-Nie skończyła bo uparty mąż zatkał jej buzię ręką.
-To nie ja mam długi język-zaśmiał się złowieszczo-pokłóciliśmy się ostro w samochodzie.
Większość drogi prowadzącej do celu Alexandra się w ogóle nie odzywała. Przekazała mu tylko lakoniczną informację zawierającą nazwę ulicy. Nawet na niego nie patrzyła, on również unikał jej wzroku. Był na siebie zły. Wbijał sobie, że musi o tym zapomnieć, przecież ona go nie znosi.
Nie mógł zapomnieć.
Jak na złość…
Dodatkowo jego pasażerka nie omieszkała mu zaserwować kolejnej złośliwości.
-Nie wiedziałam, że masz dziecko-zaglądnęła do papierowej torebki w małe misie, w której spoczywały zakupione przed południem śpioszki. Pedro zacisnął ręce na kierownicy tak mocno, że aż mu pobielały kostki.
-Nie mam dziecka… To dla Iniesty, przecież dzisiaj mu się córka urodziła!
-Och,a już myślałam, że to dla twojego dziecka… Chociaż, nie wiadomo, może jakieś masz!-niewinnie przeglądała się w lusterku, a Kanaryjczyk niemal się zapowietrzył.
-Miałem jedną dziewczynę, nie było żadnej innej. Skoro mnie oceniasz, to może powiedz coś o sobie, nie wierzę, że jesteś taka święta!-przygryzł wargi. Wspomnienie Carol wciąż bolało.
-Chciałbyś wiedzieć! Po stosowne informacje zwracaj się do mojego agenta, ja nie jestem od udzielania odpowiedzi.
-Ależ z ciebie megalomanka-pokręcił głową ze zdziwieniem, skupiając się znowu na prowadzeniu samochodu. Podgłośnił radio, by zagłuszyć swoje myśli. Był zdenerwowany i to bardzo.
-Jesteśmy.-odezwał się po chwili, odetchnął głęboko i wysiadł z samochodu, by otworzyć jej drzwi.Potrafił się zachować jak dżentelmen.
Nawet na niego nie spojrzała. Zamierzała właśnie iść, gdy ją zatrzymał.
-Przepraszam za to w mieszkaniu-z wahaniem zerknął na nią.
-Teraz przepraszasz?! Może najpierw myśl a potem coś rób! Wiedziałam, że wszyscy faceci są tacy sami! Idiota-wrzasnęła tak głośno, że aż się musiał cofnąć.
-Mogłaś sama tego uniknąć, ale nie, bo też mnie pocałowałaś!-zripostował jej,zaciskając pięści.-Teraz jesteś taka mądra?
Zrobiła się czerwona. Chyba trafił we właściwe miejsce…
-Jeszcze tego pożałujesz. Zejdź mi z oczu, nie jesteś już potrzebny-syknęła i odwróciła się na pięcie, biegnąc do drzwi przestronnego budynku, w którym miał być jej pokaz mody.
-A jak zamierzasz wrócić?-niemal pogodnie zawołał za nią, wiedząc, że nie ma transportu powrotnego do miasta.
Nie odpowiedziała.
Uśmiechnął się sam do siebie. Znów 1:0 dla niego. Oparł się o samochód i zsunął okulary na nos. Mógł pojechać już do szpitala i pogratulować Andresowi ślicznej zapewne córeczki, ale postanowił zostać. Choćby po to, by zobaczyć wyraz twarzy Alexandry, gdy wyjdzie po pokazie. I po to, by ją znowu podenerwować.
-Tak, Pedro potrafił mnie zirytować jak nikt inny,głównie dlatego, że z reguły miał rację-przyznała ze śmiechem Alexandra, gdy skończyli wyjaśniać przyjaciółkom, co wtedy zaszło. Popatrzyła z uśmiechem na męża, który bawił się z zakłopotaniem serwetką. Kochała go całego, z jego wadami i zaletami, jak się złościł i jak był tak zmieszany jak teraz. Pogładziła go po włosach. Uśmiechnął się, podnosząc na nią orzechowe oczy. Uwielbiała jego kolor oczu, kolor skóry, zawadiacki wyraz twarzy, prosty, wąski nos… Jego całego.
-Niewątpliwie-zaśmiała się Ana.-Dało się to zauważyć.Tylko Pedro ma tak celne riposty!
-A ja wtedy nie mogłam się skupić na pokazie! Cały czas myślałam, że sobie pojechał i mnie zostawił z poczuciem winy, że znowu się niepotrzebnie wydarłam.
-Hahaha czyli jak zwykle wszystko przez Fabregasa?-skomentowała Monica.
-Tak! Masz całkowitą rację-dobiegło ze strony Pedro.
-Rodriguez, zamknij się…
-Rodriguez,gdzie ty jesteś?-Wydarł się mu prosto do ucha Fabregas. Skrzywił się i odsunął od ucha telefon, próbując jednocześnie wymanewrować na parkingu pod szpitalem Sant Pau.-Czekamy na ciebie!
-Zaraz przyjdę, musiałem robić za szofera Alexandrze.-poinformował swego kumpla.-Już zapomniałeś swoich błagań o pomoc?
W duchu pogratulował sobie sprawnego zaparkowania samochodu. Udało mu się za pierwszym razem wcisnąć auto w jedyną, wąską lukę na zatłoczonym placu.
-Wytrzymałeś z nią tyle godzin?-usłyszał szczere zdziwienie w głosie Cesca-I jeszcze się nie pozabijaliście? Wow, szacun, człowieku.
-Nie no, jeszcze żyję. Jak ona, to nie wiem-dodał z przekąsem-zaraz będziemy to się naocznie przekonasz.
Rozłączył się i wziął pakunek z prezentem dla rodzinki Iniestów.
-Idziemy,Alexandra.
Na korytarzu spotkał się z Bartrą, przestraszył się na jego widok. Marc był bardzo blady i miał mocno podkrążone oczy. Mruknął do kolegi jedynie zdawkowe cześć,pożegnał się z wszystkimi i zaraz poszedł,
-Coś się stało?-zapytał cicho najbliżej stojącego Xaviego.
-Isabel jest chora, tyle z niego wyciągnęłam, w ogóle się nie chce odzywać-odpowiedziała mu Camilla.
-Dos Santos w ogóle z nami nie rozmawiał, poszedł tylko do Andresa i zaraz się ulotnił-dodał Xavi.-coś jest na rzeczy-zawyrokował po chwili.
Pedro pokręcił z niedowierzaniem głową. Kątem oka rejestrując powitanie Alexandry z ciemnowłosą Monicą.
-A Valeria jest przepiękna…-dodał jeszcze Xavi z szerokim uśmiechem-Musisz ją zobaczyć!
Camilla uśmiechnęła się wsuwając rękę w dłoń Hernandeza.
-Tak,to ja pójdę tam-niemrawo bąknął Kanaryjczyk. Nie wiedział sam dlaczego poczuł ukłucie w sercu na widok tego drobnego gestu Camilli. Czy to przez przywołane przez Alex wspomnienia Carol? Czy… widmo pechowego pocałunku w mieszkaniu modelki… Ścisnął mocniej w ręce prezent i poszedł do Fabregasów, by im go oddać . Nie on miał to wręczać.
Gdy skierował się do salki, w której była świeżo upieczona mama i mała Valeria,usłyszał stukot szpilek Alexandry, kierującej się tam za nim.
-Śliczna- szepnął, czując dziwny ucisk w gardle. Uśmiechnął się do Any i Andresa-gratuluję!
-Chcesz ją wziąć na ręce?
-Eee,może nie, boję się, że ją upuszczę-Zaczerwienił się.-Ale mogę ją pogłaskać.
Delikatnie pogładził małą po główce.
-Do twarzy ci z dzieckiem-skomentował Iniesta, a stojący obok Cesc zaniósł się śmiechem.
-Yhym…-Kanaryjczyk tylko się zaśmiał, zakłopotany. Do twarzy z dzieckiem było Alexandrze, która właśnie wzięła Valerię na ręce, coś tam mówiąc Anie. Ich spojrzenia nagle się skrzyżowały.
Pedro znowu stchórzył. Uciekł wzrokiem w bok.
I najlepsze było to, że sam nie wiedział dlaczego.
5. Like a poison right from the start.
-Dlaczego to zrobiłaś? No powiedz mi, dlaczego?! Nawet nie wiesz jak mi ciężko. Wciąż boli. Niby upłynęło parę ładnych lat, ale to boli.
Jonathan przykucnął, by zapalić lampkę, która zgasła przy silniejszym podmuchu wiatru hulającym nad cmentarzem El Viejo. Ściemniało się, na zachodzie widniało czerwonawe, zachodzące słońce. Dos Santos uwielbiał obserwować zachody słońca….Isabel także je uwielbiała. Pamiętał jak kiedyś z ekscytacją opowiadała mu, że nie mogła zasnąć, więc wstała z łóżka i obserwowała wschodzące słońce. Tak jakby nigdy nic, siedziała na parapecie swego pokoju, o czwartej rano i patrzyła jak ciemne niebo rozjaśnia się w bardzo szybkim tempie i robi się różowe, a potem już całkiem jasne.
Magia prostych, oczywistych rzeczy, a jednak tak fascynujących.
Postawił z powrotem lampkę na ciemnym marmurowej płycie grobu. Płomyk migotał pod przykrywką całkiem wesoło, jakby chciał zmienić jego ponure myśli.
Dos Santos westchnął.
-Wiem Isabel, to nie twoja wina. Ty walczyłaś. Ale ja się z tym nie umiem pogodzić. Męczę się….
Przysiadł na ławeczce z naburmuszoną miną marszcząc zgrabny nos. Ciemne oczy uparcie wbił w napis na grobie.
Isabel… Stanęła mu przed oczyma postać dziewczyny z lśniącymi czarnymi włosami i dużymi oczami, niemal jak Bartry. Śmiali się, że być może gdzieś tam maja wspólne korzenie… Była taka śliczna.
-Isabel. Wciąż dla mnie tyle znaczysz. Nie umiem zapomnieć, wciąż boli.
-I nie jesteś z tym sam.-usłyszał tuż przy uchu czyjś głos i aż podskoczył. Instynktownie wstał i odwrócił się, by znaleźć się twarzą w twarz z Marc’iem Bartrą. Przyjaciel obrzucił go wymownym spojrzeniem.
-Tak myślałem, że cię tu zastanę.
Zmieszany Dos Santos przetarł wierzchem rękawa twarz,by skryć wilgotne oczy i z powrotem usiadł na drewnianej ławce.
Bartra siadł obok niego.
-Też często tu bywam. Czasem Cię widzę na parkingu. Mijamy się.
-Nie tylko tutaj, w życiu też-przyznał Jonathan.
-Tracimy naszą przyjaźń. Isabel by tego nie chciała-po chwili dodał spokojnym głosem Marc. Przejechał ręką po czarnych, wciąż gęstych włosach. Chwilę milczał.-Cieszyła się,że się przyjaźnimy.
Dos Santos przyjrzał się uważnie niewiele zmienionej przez te lata twarzy Marca. Wciąż czarne włosy, może trochę przybladłe, wciąż te wielkie, mądre oczy. Jeszcze grali w drużynie, mijali się na boisku i w szatni, ale Marc miał rację. Jak kiedyś odwiedzali się niemal codziennie,wychodzili gdzieś razem czy z Isabel na miasto, tak teraz poza zdawkowymi krótkimi wymianami zdań na terenie Ciutat Esportiva nie robili nic.
-Ja wiem dlaczego tak jest. Boimy się-odezwał się w końcu do kolegi-boimy się, że ból wróci… Nie, on wciąż jest. Nie znika. Ale…
-Lepiej będzie jak zmierzymy się z tym w końcu wspólnie jako przyjaciele, prawda? Znaliśmy ją najlepiej… A ja nie chcę tracić przyjaciela. Straciłem już siostrę, tylko ty mi zostałeś.
-Prawda-wyszeptał Jonathan. Bartra poklepał go po plecach, lekko się uśmiechając. Zdążył zauważyć, że Dos Santos źle wygląda, jego ciemna skóra poszarzała, był niewyspany.
-Camilla i Lea chcą wiedzieć dlaczego pisze tu Isabel Dos Santos.
-Powiedziałeś im?-zainteresował się Bartra.
-Jeszcze nie-pokręcił głową.-Nie umiem-dodał ciszej.
-Myślę, że to ci pomoże, jak wyrzucisz emocje z siebie.Mnie zresztą też.
Dos Santos spojrzał na kumpla pytająco.
-Mamy czerwiec. To wszystko zaczęło się w czerwcu przecież. Wtedy zaczęła się źle czuć i w końcu poszliśmy do lekarza. A potem… a potem…sam wiesz.
-I zabraliśmy ją na Euro. Jej marzenie.-Jonathan zacisnął pięści, walcząc z ukłuciem bólu w sercu. Ale czuł się lżej, o dziwo,rozmowa o niej dawała mu dawno nie znane poczucie spokoju. Bartra też to chyba odczuł, bo podniósł w końcu głowę, zaprzestając obserwacji żwiru pod ich stopami i zaczął cichym głosem opowiadać.
-Pamiętasz przecież jak to było…
[Wakacje piłkarzy, w tym samym czasie, co urlop Xaviego i spółki na Costa Brava,czerwiec 2012]
Kolejny upalny dzień czerwca.
Kolejny dzień, gdy Isabel się skarżyła na złe samopoczucie.
Nie,wróć, pomyślał Jonathan. Isabel już przestała się skarżyć. To znaczy, skarżyć się na głos…. Jej mina i smutne oczy świadczyły jednak, że ból nie ustąpił i,że wciąż źle się czuje, Niemal od razu zacisnął pięści. Ale przecież ze złym samopoczuciem najlepszej przyjaciółki nie mógł walczyć, bo przecież jak.
Poszedł za to do Bartry. Brat Isabel był dziś wyjątkowo niewyspany i bledszy niż zwykle, dokładnie jak jego siostra. Dos Santos zmarszczył brwi. Rodzinne to mają, czy co? Współdzielenie samopoczucia jak bliźniaki jednojajowe? Hm,dziwne, pomyślał.
Zatrzymał czubkiem buta piłkę, która wymknęła się spod kontroli przyjaciela i odleciała w bok, akurat pod nogi Meksykanina.
-Marc,nie śpij na boisku. Trening jest, trzeba było kłaść się wcześniej spać, a nie oglądać film do trzeciej w nocy-wygłosił monolog pod nosem, nie dbając o to czy Katalończyk go usłyszy.
-Daj mi spokój-warknął Bartra, odbierając kopniętą do niego z powrotem piłkę.
-Wiesz może dlaczego Isabel się źle czuje?-Jonathan zignorował chamską odpowiedź przyjaciela. Dziś ćwiczyli sobie sami na jednym z mniejszych boisk Ciutat Esportiva, tak kompletnie dla własnej przyjemności. Chcieli trochę pokopać piłkę. Barcelona miała wakacje, część piłkarzy rozjechała się do rodzin, część pojechała do domku Xaviego na Costa Brava. To znaczy, ta elitarna część, jak to nazywał dla żartu Bartra, najlepsi przyjaciele… Oni też byli zapraszani, przez samego gospodarza, Bojana i Pedro, przyjaźnili się z nimi, ale…
Nie pojechali, jakoś tak wyszło.
-Może idź z nią do lekarza?-doradził Marcowi po chwili głębokiego namysłu, pokazując głową na siedzącą na trybunach Isabel. Rozmawiała właśnie przez telefon.
-Właśnie usiłuję ją namówić. Bo to trwa już…jakiś miesiąc?
-MIESIĄC??!-Dos Santos doznał autentycznego szoku. –i do tej pory nie była nigdzie u lekarza?
-HHAhaha.Doprawdy śmieszne-zareagował Bartra ale uśmiechnął się lekko-Tłumaczę i proszę.. Nie i nie. Może ciebie posłucha.-przewrócił oczami.
-Dobra-zareagował z ochotą Dos Santos, szczerząc w uśmiechu białe zęby. Zostawił piłkę i kumpla i pobiegł w kierunku trybun.
Perswazje dwóch bardzo upartych piłkarzy trwały bardzo długo, aż w końcu przekupiono Isabel obietnicą zakupienia dużej porcji lodów. Nie lubiła nigdy chodzić do lekarzy, miała uraz z dzieciństwa pobolesnej serii potrzebnych małemu dziecku szczepień, ponadto, uważała, że w tym przypadku to niepotrzebne. Kilka razy się źle poczuła, była bledsza, ale przecież ostatnio mało jadła. Nie miała czasu- biegała załatwiać różne istotne sprawy, studia na kulturoznawstwie dawała się jej w kość. Studenckie życie…
Oni jednak nie dawali za wygraną.
W końcu się zgodziła. Gdy nawet mama Bartry zauważyła pewnego dnia, że Isabel ostatnio źle wygląda, poddała się.
Do lekarza wydelegowany został z nią Marc, który zarządził wizytę już tego samego dnia po południu, aby jego młodsza siostrzyczka się przypadkiem nie rozmyśliła.
-Powodzenia-wyszczerzył się Jonathan, widząc oburzoną minę Isabel i Marca, wysiadającego z samochodu.Pomachał im wielkim opakowaniem lodów, które zakupił, aby uwidocznić przyjaciółce, że jak załatwić, co trzeba będzie miała nagrodę.
-Nie traktujcie mnie jak małego dziecka!-oburzyła się dziewczyna.
Dos Santos uśmiechnął się Inaczej się nie dało, gdy patrzyła na nich ze słodką minką, która miała udawać dużego focha. Takiego z przytupem.
-Przykro mi Isabel, ale jesteś tak słodka, że inaczej się nie da! –zawołał jeszcze za nimi. Wystawiła mu język. Dosłyszał śmiech Bartry i mógł przysiąc , ze Hiszpanka się właśnie zarumieniła.
-Zjadłem wtedy te całe lody-przypomniał sobie Dos Santos i się uśmiechnął.-Strasznie długo was nie było.
-Potem musiałeś je odkupić.
Uśmiechnęli się obaj na samą myśl o przepysznych pistacjowych lodach ze starej lodziarni na rogu carrer del mar. Skromny,staroświecki lokal prowadzony przez starszego pana, Jorge Sala. Jego rodzina utrzymywała tą knajpkę od niepamiętnych, dawnych lat, a rodzinny biznes lodowy był zapewnieniem w miarę dobrego życia. Nigdy nie jedli tak dobrych lodów, jak tam… Dziwili się też, że zawsze jest tam cicho i przytulnie, jakby tylko nieliczni wstępowali do środka na zimną przekąskę. Ale za każdym razem pan Sala z dobrotliwym uśmiechem na pomarszczonej twarzy zapewniał młodych piłkarzy, że biznes się kręci i jest naprawdę dobrze. I takiego go pamiętali, ciepło witającego klientów, schylonego nad ladą, w szarym sweterku i z mądrze błyszczącymi,wciąż młodymi, niebieskimi, jak prawdziwi Katalończycy, oczami. Kolejne z magicznych miejsc z młodości…
-Powiesz mi, jak to dokładnie było w gabinecie?
Bartra kiwnął głową i zapiął swoją czarną, skórzaną kurtkę na zamek. Poczuł przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Nie wiedział jednak, czy to z zimna, czy od koszmarnych wspomnień.
Poszli przestronnym, jasnym, lecz nieprzyjemnie jasnym korytarzem. Bez trudu trafili do właściwego gabinetu, pokierowani przez uprzejmą pielęgniarkę w okienku recepcji. Lekarz od razu się nimi zajął, jak trzeba. Wysłuchał monologu Marca,czasami przerywanego krótkimi, lecz rzeczowymi wtrąceniami Isabel. Porozmawiał z nimi chwilę, potem szybko przebadał dziewczynę. Zmarszczył brwi. Był już niemłodym człowiekiem, wysokim i z krzaczastymi brwiami, włosy miał już przyprószone siwizną. Wzbudzał jednak zaufanie, a z każdym pacjentem obchodził się przyjaźnie, dając mu do zrozumienia,że mu zależy na rozpoznaniu przyczyny choroby i jej wyeliminowaniu.
-Wydaje mi się, że to nic poważnego, ale pani Lorenzo ma powiększone węzły chłonne. Dla spokoju zaleciłbym jeszcze wykonanie badania rentgenowskiego.
Podniósł słuchawkę telefonu i zamienił z kimś kilka zdań.
-Możemy wykonać je nawet teraz.
Bartra został sam na korytarzu, gdyż ze zrozumiałych powodów nie wpuścili go za szczelnie zamknięta salę do rentgena. Popatrzył na zamykające się ciężkie drzwi za drobną postacią Isabel. Doznał irracjonalnego uczucia lęku. Czegoś się zaczął bać…
Potrząsnął głową, jakby to miało odgonić bezpodstawnie złe myśli, podszedł do okna, by zlokalizować samochód na parkingu, a w nim zajadającego lody Dos Santosa. Jego przyjaciel zapewne również martwił się o Isabel, bardzo się zaprzyjaźnili w ostatnim czasie…
Oczekiwanie trwało jakiś czas, który zdenerwowanemu Marcowi wydał się niemal godziną. W końcu wyszli, a lekarz nie miał zbyt ciekawej miny. Podszedł do Marca i się spokojnie uśmiechnął.
-Postaram się jak najszybciej opisać zdjęcie, proszę przyjść pojutrze.
-Ale…
-I proszę być dobrej myśli.
-Marc? On już wiedział, prawda?
Szpital Sant Pau był najlepszym w Katalonii i miał najlepszych specjalistów.
-Tak, Jonathan, sądzę, że wiedział.
Z tamtych najgorszych w jego życiu dwudziestu minut niewiele pamiętał. Werdykt lekarza, wypowiedziany jak najspokojniejszym głosem. Blada jak prześcieradło twarz Isabel. Jego własne niedowierzanie.
To niemożliwe przecież. Dlaczego ona?
Kłębiące się myśli. Jak powiedzieć rodzinie? Jonathanowi? Kolegom…
- Jest pan pewny? Nic się nie da zrobić?
-Tylko operacja, naprawdę mi przykro.-widać było w oczach lekarza, że ni mówił tych słów tylko dlatego, że tak wypadało.
Wychodzili z gabinetu jak w transie. Isabel nie dała mu się objąć, przytulić. Poszła szybciej do przodu, a po kilku krokach bezwładnie osunęła się na ziemię.
Jonathan przykucnął, by zapalić lampkę, która zgasła przy silniejszym podmuchu wiatru hulającym nad cmentarzem El Viejo. Ściemniało się, na zachodzie widniało czerwonawe, zachodzące słońce. Dos Santos uwielbiał obserwować zachody słońca….Isabel także je uwielbiała. Pamiętał jak kiedyś z ekscytacją opowiadała mu, że nie mogła zasnąć, więc wstała z łóżka i obserwowała wschodzące słońce. Tak jakby nigdy nic, siedziała na parapecie swego pokoju, o czwartej rano i patrzyła jak ciemne niebo rozjaśnia się w bardzo szybkim tempie i robi się różowe, a potem już całkiem jasne.
Magia prostych, oczywistych rzeczy, a jednak tak fascynujących.
Postawił z powrotem lampkę na ciemnym marmurowej płycie grobu. Płomyk migotał pod przykrywką całkiem wesoło, jakby chciał zmienić jego ponure myśli.
Dos Santos westchnął.
-Wiem Isabel, to nie twoja wina. Ty walczyłaś. Ale ja się z tym nie umiem pogodzić. Męczę się….
Przysiadł na ławeczce z naburmuszoną miną marszcząc zgrabny nos. Ciemne oczy uparcie wbił w napis na grobie.
Isabel… Stanęła mu przed oczyma postać dziewczyny z lśniącymi czarnymi włosami i dużymi oczami, niemal jak Bartry. Śmiali się, że być może gdzieś tam maja wspólne korzenie… Była taka śliczna.
-Isabel. Wciąż dla mnie tyle znaczysz. Nie umiem zapomnieć, wciąż boli.
-I nie jesteś z tym sam.-usłyszał tuż przy uchu czyjś głos i aż podskoczył. Instynktownie wstał i odwrócił się, by znaleźć się twarzą w twarz z Marc’iem Bartrą. Przyjaciel obrzucił go wymownym spojrzeniem.
-Tak myślałem, że cię tu zastanę.
Zmieszany Dos Santos przetarł wierzchem rękawa twarz,by skryć wilgotne oczy i z powrotem usiadł na drewnianej ławce.
Bartra siadł obok niego.
-Też często tu bywam. Czasem Cię widzę na parkingu. Mijamy się.
-Nie tylko tutaj, w życiu też-przyznał Jonathan.
-Tracimy naszą przyjaźń. Isabel by tego nie chciała-po chwili dodał spokojnym głosem Marc. Przejechał ręką po czarnych, wciąż gęstych włosach. Chwilę milczał.-Cieszyła się,że się przyjaźnimy.
Dos Santos przyjrzał się uważnie niewiele zmienionej przez te lata twarzy Marca. Wciąż czarne włosy, może trochę przybladłe, wciąż te wielkie, mądre oczy. Jeszcze grali w drużynie, mijali się na boisku i w szatni, ale Marc miał rację. Jak kiedyś odwiedzali się niemal codziennie,wychodzili gdzieś razem czy z Isabel na miasto, tak teraz poza zdawkowymi krótkimi wymianami zdań na terenie Ciutat Esportiva nie robili nic.
-Ja wiem dlaczego tak jest. Boimy się-odezwał się w końcu do kolegi-boimy się, że ból wróci… Nie, on wciąż jest. Nie znika. Ale…
-Lepiej będzie jak zmierzymy się z tym w końcu wspólnie jako przyjaciele, prawda? Znaliśmy ją najlepiej… A ja nie chcę tracić przyjaciela. Straciłem już siostrę, tylko ty mi zostałeś.
-Prawda-wyszeptał Jonathan. Bartra poklepał go po plecach, lekko się uśmiechając. Zdążył zauważyć, że Dos Santos źle wygląda, jego ciemna skóra poszarzała, był niewyspany.
-Camilla i Lea chcą wiedzieć dlaczego pisze tu Isabel Dos Santos.
-Powiedziałeś im?-zainteresował się Bartra.
-Jeszcze nie-pokręcił głową.-Nie umiem-dodał ciszej.
-Myślę, że to ci pomoże, jak wyrzucisz emocje z siebie.Mnie zresztą też.
Dos Santos spojrzał na kumpla pytająco.
-Mamy czerwiec. To wszystko zaczęło się w czerwcu przecież. Wtedy zaczęła się źle czuć i w końcu poszliśmy do lekarza. A potem… a potem…sam wiesz.
-I zabraliśmy ją na Euro. Jej marzenie.-Jonathan zacisnął pięści, walcząc z ukłuciem bólu w sercu. Ale czuł się lżej, o dziwo,rozmowa o niej dawała mu dawno nie znane poczucie spokoju. Bartra też to chyba odczuł, bo podniósł w końcu głowę, zaprzestając obserwacji żwiru pod ich stopami i zaczął cichym głosem opowiadać.
-Pamiętasz przecież jak to było…
[Wakacje piłkarzy, w tym samym czasie, co urlop Xaviego i spółki na Costa Brava,czerwiec 2012]
Kolejny upalny dzień czerwca.
Kolejny dzień, gdy Isabel się skarżyła na złe samopoczucie.
Nie,wróć, pomyślał Jonathan. Isabel już przestała się skarżyć. To znaczy, skarżyć się na głos…. Jej mina i smutne oczy świadczyły jednak, że ból nie ustąpił i,że wciąż źle się czuje, Niemal od razu zacisnął pięści. Ale przecież ze złym samopoczuciem najlepszej przyjaciółki nie mógł walczyć, bo przecież jak.
Poszedł za to do Bartry. Brat Isabel był dziś wyjątkowo niewyspany i bledszy niż zwykle, dokładnie jak jego siostra. Dos Santos zmarszczył brwi. Rodzinne to mają, czy co? Współdzielenie samopoczucia jak bliźniaki jednojajowe? Hm,dziwne, pomyślał.
Zatrzymał czubkiem buta piłkę, która wymknęła się spod kontroli przyjaciela i odleciała w bok, akurat pod nogi Meksykanina.
-Marc,nie śpij na boisku. Trening jest, trzeba było kłaść się wcześniej spać, a nie oglądać film do trzeciej w nocy-wygłosił monolog pod nosem, nie dbając o to czy Katalończyk go usłyszy.
-Daj mi spokój-warknął Bartra, odbierając kopniętą do niego z powrotem piłkę.
-Wiesz może dlaczego Isabel się źle czuje?-Jonathan zignorował chamską odpowiedź przyjaciela. Dziś ćwiczyli sobie sami na jednym z mniejszych boisk Ciutat Esportiva, tak kompletnie dla własnej przyjemności. Chcieli trochę pokopać piłkę. Barcelona miała wakacje, część piłkarzy rozjechała się do rodzin, część pojechała do domku Xaviego na Costa Brava. To znaczy, ta elitarna część, jak to nazywał dla żartu Bartra, najlepsi przyjaciele… Oni też byli zapraszani, przez samego gospodarza, Bojana i Pedro, przyjaźnili się z nimi, ale…
Nie pojechali, jakoś tak wyszło.
-Może idź z nią do lekarza?-doradził Marcowi po chwili głębokiego namysłu, pokazując głową na siedzącą na trybunach Isabel. Rozmawiała właśnie przez telefon.
-Właśnie usiłuję ją namówić. Bo to trwa już…jakiś miesiąc?
-MIESIĄC??!-Dos Santos doznał autentycznego szoku. –i do tej pory nie była nigdzie u lekarza?
-HHAhaha.Doprawdy śmieszne-zareagował Bartra ale uśmiechnął się lekko-Tłumaczę i proszę.. Nie i nie. Może ciebie posłucha.-przewrócił oczami.
-Dobra-zareagował z ochotą Dos Santos, szczerząc w uśmiechu białe zęby. Zostawił piłkę i kumpla i pobiegł w kierunku trybun.
Perswazje dwóch bardzo upartych piłkarzy trwały bardzo długo, aż w końcu przekupiono Isabel obietnicą zakupienia dużej porcji lodów. Nie lubiła nigdy chodzić do lekarzy, miała uraz z dzieciństwa pobolesnej serii potrzebnych małemu dziecku szczepień, ponadto, uważała, że w tym przypadku to niepotrzebne. Kilka razy się źle poczuła, była bledsza, ale przecież ostatnio mało jadła. Nie miała czasu- biegała załatwiać różne istotne sprawy, studia na kulturoznawstwie dawała się jej w kość. Studenckie życie…
Oni jednak nie dawali za wygraną.
W końcu się zgodziła. Gdy nawet mama Bartry zauważyła pewnego dnia, że Isabel ostatnio źle wygląda, poddała się.
Do lekarza wydelegowany został z nią Marc, który zarządził wizytę już tego samego dnia po południu, aby jego młodsza siostrzyczka się przypadkiem nie rozmyśliła.
-Powodzenia-wyszczerzył się Jonathan, widząc oburzoną minę Isabel i Marca, wysiadającego z samochodu.Pomachał im wielkim opakowaniem lodów, które zakupił, aby uwidocznić przyjaciółce, że jak załatwić, co trzeba będzie miała nagrodę.
-Nie traktujcie mnie jak małego dziecka!-oburzyła się dziewczyna.
Dos Santos uśmiechnął się Inaczej się nie dało, gdy patrzyła na nich ze słodką minką, która miała udawać dużego focha. Takiego z przytupem.
-Przykro mi Isabel, ale jesteś tak słodka, że inaczej się nie da! –zawołał jeszcze za nimi. Wystawiła mu język. Dosłyszał śmiech Bartry i mógł przysiąc , ze Hiszpanka się właśnie zarumieniła.
-Zjadłem wtedy te całe lody-przypomniał sobie Dos Santos i się uśmiechnął.-Strasznie długo was nie było.
-Potem musiałeś je odkupić.
Uśmiechnęli się obaj na samą myśl o przepysznych pistacjowych lodach ze starej lodziarni na rogu carrer del mar. Skromny,staroświecki lokal prowadzony przez starszego pana, Jorge Sala. Jego rodzina utrzymywała tą knajpkę od niepamiętnych, dawnych lat, a rodzinny biznes lodowy był zapewnieniem w miarę dobrego życia. Nigdy nie jedli tak dobrych lodów, jak tam… Dziwili się też, że zawsze jest tam cicho i przytulnie, jakby tylko nieliczni wstępowali do środka na zimną przekąskę. Ale za każdym razem pan Sala z dobrotliwym uśmiechem na pomarszczonej twarzy zapewniał młodych piłkarzy, że biznes się kręci i jest naprawdę dobrze. I takiego go pamiętali, ciepło witającego klientów, schylonego nad ladą, w szarym sweterku i z mądrze błyszczącymi,wciąż młodymi, niebieskimi, jak prawdziwi Katalończycy, oczami. Kolejne z magicznych miejsc z młodości…
-Powiesz mi, jak to dokładnie było w gabinecie?
Bartra kiwnął głową i zapiął swoją czarną, skórzaną kurtkę na zamek. Poczuł przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Nie wiedział jednak, czy to z zimna, czy od koszmarnych wspomnień.
Poszli przestronnym, jasnym, lecz nieprzyjemnie jasnym korytarzem. Bez trudu trafili do właściwego gabinetu, pokierowani przez uprzejmą pielęgniarkę w okienku recepcji. Lekarz od razu się nimi zajął, jak trzeba. Wysłuchał monologu Marca,czasami przerywanego krótkimi, lecz rzeczowymi wtrąceniami Isabel. Porozmawiał z nimi chwilę, potem szybko przebadał dziewczynę. Zmarszczył brwi. Był już niemłodym człowiekiem, wysokim i z krzaczastymi brwiami, włosy miał już przyprószone siwizną. Wzbudzał jednak zaufanie, a z każdym pacjentem obchodził się przyjaźnie, dając mu do zrozumienia,że mu zależy na rozpoznaniu przyczyny choroby i jej wyeliminowaniu.
-Wydaje mi się, że to nic poważnego, ale pani Lorenzo ma powiększone węzły chłonne. Dla spokoju zaleciłbym jeszcze wykonanie badania rentgenowskiego.
Podniósł słuchawkę telefonu i zamienił z kimś kilka zdań.
-Możemy wykonać je nawet teraz.
Bartra został sam na korytarzu, gdyż ze zrozumiałych powodów nie wpuścili go za szczelnie zamknięta salę do rentgena. Popatrzył na zamykające się ciężkie drzwi za drobną postacią Isabel. Doznał irracjonalnego uczucia lęku. Czegoś się zaczął bać…
Potrząsnął głową, jakby to miało odgonić bezpodstawnie złe myśli, podszedł do okna, by zlokalizować samochód na parkingu, a w nim zajadającego lody Dos Santosa. Jego przyjaciel zapewne również martwił się o Isabel, bardzo się zaprzyjaźnili w ostatnim czasie…
Oczekiwanie trwało jakiś czas, który zdenerwowanemu Marcowi wydał się niemal godziną. W końcu wyszli, a lekarz nie miał zbyt ciekawej miny. Podszedł do Marca i się spokojnie uśmiechnął.
-Postaram się jak najszybciej opisać zdjęcie, proszę przyjść pojutrze.
-Ale…
-I proszę być dobrej myśli.
-Marc? On już wiedział, prawda?
Szpital Sant Pau był najlepszym w Katalonii i miał najlepszych specjalistów.
-Tak, Jonathan, sądzę, że wiedział.
Z tamtych najgorszych w jego życiu dwudziestu minut niewiele pamiętał. Werdykt lekarza, wypowiedziany jak najspokojniejszym głosem. Blada jak prześcieradło twarz Isabel. Jego własne niedowierzanie.
To niemożliwe przecież. Dlaczego ona?
Kłębiące się myśli. Jak powiedzieć rodzinie? Jonathanowi? Kolegom…
- Jest pan pewny? Nic się nie da zrobić?
-Tylko operacja, naprawdę mi przykro.-widać było w oczach lekarza, że ni mówił tych słów tylko dlatego, że tak wypadało.
Wychodzili z gabinetu jak w transie. Isabel nie dała mu się objąć, przytulić. Poszła szybciej do przodu, a po kilku krokach bezwładnie osunęła się na ziemię.
4. Nie wierz nigdy kobiecie...
Pedro wracał od swojego managera. Rozmawiał z nim na temat przedłużenia kontraktu z klubem, ustalili już wszystko, co było ważne, za dwa dni miał się spotkać z prezydentem klubu i podpisać nowy.
Spokojnie wędrował ulicami Barcelony, rozmyślając nad swoją obecną pozycją w klubie. Od kilku ładnych lat już nie grał. Zakończył karierę razem z Bojanem, tego samego dnia. Jego dwa przyjaciele, Jonathan Dos Santos i Marc Bartra jeszcze grali, ale domyślał się, że długo to nie potrwa. Trzon obecnej drużyny stanowiła dawna Barcelona B, w której również byli już całkiem nowi , młodsi zawodnicy.
W obecnych rezerwach grał syn Bojana, Pedro junior, jak go wszyscy wołali. Rodriguez uśmiechnął się, wspominając tą historię. Gdy mały Krkić podrósł, byli gdzieś razem, a ktoś wołał go po imieniu, to nigdy nie wiadomo było, czy chodzi o małego, czy o jego starszego imiennika, Kanaryjczyka. Wtedy to Pedro zaczął wołać na młodego Krkicia Junior. I tak zostało.
Junior był do swego ojca podobny jak dwie krople wody. To samo spojrzenie, prosty, wąski nos i wiecznie zmierzwione włosy, choć dużo krócej obcięte. Po Lei odziedziczył kształt twarzy i delikatny uśmiech. Był równie sprytny jak ona i miał powodzenie u płci przeciwnej. Rozbrajająca nieporadność Bojana najwyraźniej została gdzieś zgubiona w genach. Isabel była tak bardzo przebojowa, jak jej ojciec był nieśmiały. Ale zdarzało się jej strzelać podobne gafy jak seniorowi rodu Krkciów. Była tak urocza jak on, przynajmniej według Pedro Rodrigueza.
Grał na pozycji napastnika, z równym talentem jak Bojan. Dogadywał się dobrze z drużyną, a najlepiej z przyjaciółmi-Sebastianem Hernandezem i Victorem Iniestą.
Pedro bezwiednie się uśmiechnął, porównując w myślach zżycie się tych chłopaków z jego własną drużyną z czasów Guardioli. To było dokładnie to samo-przyjaźń, zaufanie i radość z gry.
Minął właśnie jeden z barów, w którym bawili się z Xavim, Iniestą i całą paczką po szczególnie ważnych wygranych meczach. Niepozorne wejście na rogu jednej z bocznych ulic niedaleko Camp Nou, kryło dwupoziomowy bar i klub w jednym. Przyjaciele rezerwowali zawsze jedną z sal w piwnicy, dużą i przestronną, zawsze po meczach przychodzili właśnie tam, a sala na nich czekała. Byli tam kiedyś z Bojanem, wciąż na jednej ze ścian wisiały ich zdjęcia z autografami i dwa szaliki klubowe.
Dzis też drzwi były zachęcająco uchylone, zza szyb widać było niekształtne zarysy ludzi siedzących wewnątrz. Jakaś młoda kobieta weszła do środka, za nią wślizgnął się jeden z kelnerów w klasycznym bordowym fartuchu z logo klubu.
Pedro chwilę patrzył na drzwi swojsko wyglądającego budynku, po czym powoli ruszył dalej. Nie spieszył się, dobrze mu się szło, myślał o swojej pracy z dziećmi z średnich grup La Masii. Dyrektorem szkółki był Carles Puyol.
Odwrócił się raz jeszcze i uskoczył na bok chodnika, ustępując miejsca szarżującemu rowerzyście. Pokręcił głową z niesmakiem i w tej samej chwili zauważył znajomą postać wychodzącą z baru. Szczupły, dość wysoki chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Najwyraźniej przymierzał się do zapalenia ich. Pedro zmarszczył ciemne brwi i zdecydowanym krokiem zawrócił w stronę baru.
-Junior!- zawołał dość głośno i podniósł rękę w geście powitania. Miał zamiar niezbyt grzecznie powiedzieć mu, co myśli o paczce papierosów w rękach młodego chłopaka, ale widząc jego całkowicie zaskoczoną minę i nieudane próby schowania papierosów, odpuścił.
Podszedł do niego i wyciągnął mu z rąk białą, wąską paczkę. Przeczytał nazwę na opakowaniu.
-Skoro już się trujesz, to kup fajki lepszej firmy, im gorsze, tym gorzej dla twoich płuc.-rzucił mu krótkie, ale uważne spojrzenie.
-Ale…-chłopak chyba próbował się bronić-to…
-Junior, nie usiłuj mi wyjaśnić oczywistej rzeczy! Nie jestem ślepy. Chodź!-klepnął go po łopatkach i ruszył przed siebie. Musiał z synem kolegi poważnie porozmawiać. Ale jak to zrobić, żeby do niego dotarło? Pamiętał z dzieciństwa, jak nie lubił kazań rodziców, nawet jeśli mieli rację. Były… nudne.
Minął kosz na śmieci i wyrzucił tam papierosy. Zerknął na zmieszanego Juniora.
-Powiedz mi, co robiłeś w klubie? – zapytał swego imiennika przyjaznym tonem głosu.
-Poszliśmy z kolegą .. i jedną koleżanką na piwo-brzmiała odpowiedź.
-A ty wyszedłeś na papierosa?
-Oni już poszli do domu.
-Rozumiem. Kiedy masz następny mecz?-zainteresował się nagle.
-Jutro-młody Krkić spuścił głowę, obserwując nagle interesujący wzór kostki brukowej.
-Wiesz co? Rozumiem Cię-Rodriguez objął ramieniem Pedro Juniora-ja i moi koledzy, jak graliśmy jeszcze w Barcelonie, też chcieliśmy się wyszaleć. Lubiliśmy chodzić do klubów, na piwo, cokolwiek. Nigdy nie robiliśmy tego jednak dzień przed meczem. Guardiola zabronił nam. Powiedział, że będziemy grać efektywniej bez takich atrakcji. I wiesz, co? Miał rację. Na kacu nie moglibyśmy się skupić na grze. Żaden z nas nie palił. To niezdrowe.
-Wiem-burknął Junior.
-Ja też kiedyś byłem w Barcelonie B. Bardzo ciężko było mi się tam dostać z kadry C. Do pierwszej drużyny było łatwiej. Chciałem być profesjonalistą… to była ciężka praca. Wyrzeczenia. Nagroda jednak była warta swego. Camp Nou.
-Też bym chciał-cicho powiedział rozmówca Kanaryjczyka.
-Masz szansę. Jesteś w drużynie B. Stamtąd łatwo do pierwszej. Ale nie możesz tego zaprzepaścić w klubach. Uwierz mi, po meczu sam Cię mogę zabrać na balangę. Ale nie przed nim! Zresztą sam wiesz, co za dużo to niezdrowo. Ile było przypadków, że przez zabawy piłkarz zaprzepaścił karierę? U nas także-dokończył cicho.
-Przepraszam wujku, rozumiem.-Junior popatrzył na niego zawstydzony.- I nie mogę się pokazać tak tacie.
-Pójdziesz do nas, twoi rodzice przecież pojechali do Linyoli. Tylko pamiętaj, nie kłóć się z Ainą.
Junior lekko się skrzywił, ale pokiwał głową na potwierdzenie.
Aina była ukochaną córeczką Pedro, miała 16 lat i nie znosili się wzajemnie z Juniorem. Gdy tylko znaleźli się w tym samym miejscu, wybuchały kłótnie o dosłownie wszystko…
-Pedro, to ty?-Alexandra wyjrzała z kuchni z kubkiem kawy w ręce-Wreszcie wróciłeś!
Uśmiechnął się do niej i odsunął się, by zrobić przejście młodemu winowajcy. Alexandra zmarszczyła brwi, patrząc na skruszoną minę Juniora.
-Alex-Pedro pocałował delikatnie żonę-Junior zostanie u nas na noc, dobrze? Bojan jest z Leą w Linyoli, nie ma sensu żeby go tam zawozić. Tak będzie lepiej.
-No dobrze, nie ma problemu-uważnie przyjrzała się mężowi.-Junior, twój pokój to ten na piętrze, trzeci na prawo. Chcesz coś zjeść?
-Nie, nie, dziękuję.-uśmiechnął się niepewnie –chociaż …może wody.
-Chodź-Alexandra zabrała go do kuchni. Pedro odetchnął i bezwiednie popatrzył na schody. Na ich szczycie stała Aina.
Zaraz się zacznie.
-Pedrito, znów ratowałeś Juniorowi skórę?-Alexandra wyciągnęła swego męża na nasłoneczniony taras. Junior był u siebie w pokoju, a wściekła na jego obecność Aina wypadła z domu i poszła do przyjaciółki, zapowiadając, że wróci dopiero na wieczór. Można się było tego spodziewać.
-Powiedzmy-westchnął Pedro i wziął do ręki rogalika. Uwielbiał te robione przez Alexandrę. Były przepyszne.-Przechodzi okres buntu. Bojan sobie z nim najwyraźniej nie radzi, albo nic nie wie.
Zrelacjonował jej krótko co dziś zobaczył.
-Będzie dobrze, masz na niego duży wpływ, to widać-pogładziła go po policzku.-Może to sprawka wspólnego imienia?-szeroki uśmiech na twarzy Rodrigueza był wystarczającą odpowiedzią.
Pocałowała go lekko.
-Chodź, popływamy.
Podeszli do ulubionego basenu w rogu ogrodu. Alexandra ściągnęła klapki i uśmiechnęła się do swego Kanaryjczyka.
-Nie chcesz?-zaśmiała się, widząc, że się ociąga przed wskoczeniem do chłodnej wody.-zawsze to ty mnie ciągnąłeś na basen…
-Pamiętam-roześmiał się na wspomnienie lata tuż po odejściu z klubu Guardioli.
Wstrząs po hiobowej wieści był bardzo duży. Starali się zrozumieć decyzję Mistera, ale… ciężko im było tak nagle przyjąć do wiadomości, że już nie wyjdą na boisko pod jego wodzą. Mieli przed Euro nieco wolnego czasu, ale i te wakacje nie były takie, jak powinny być. Myśleli o obronie tytułu, o słabym sezonie klubu i Guardioli. Chatka Xaviego na Costa Brava nie była tak wesoło tętniąca życiem jak zawsze.
Pedro przyjechał dopiero dzień wcześniej i już miał ochotę wracać do siebie. Byli Xavi z Iniestą i dziewczynami, był Bojan Krkić….i Fabregas z dziewczyną. Nazywała się Monica. Miała czarne włosy i oliwkową skórę jak dziewczyny z Andaluzji. Nie w tym był jednak problem. Lubił Fabregasa. Resztę też.
Problem polegał na czym innym.
Monica była projektantką mody i przyjaźniła się z kilkoma dziewczynami z tej dziedziny. W tym z jedną modelką.
Za jakie grzechy??!
Tak, Pedro miał ochotę skoczyć z klifu do morza, upić się, lub ostatecznie wyjść z siebie i nie wrócić. Pierwsza opcja była najlepsza, bo szybka i bezbolesna.
Była tutaj Alexandra, ta blondynka, która go niezmiernie irytowała. Co z tego, że była ładna, ba, nawet piękna. Jednak była równocześnie potwornie złośliwa do niego i nie wiedział za bardzo, czym było to spowodowane. Jeszcze bardziej denerwowało go to, że mimo wszystko szalenie mu się podobała. I usiłował się nie przyznać do tego.
-Pedro, rozchmurz się!-Bojan z wiecznie szerokim uśmiechem, jak to on, przyniósł mu drinka. O oceniając stan ducha kolegi, przysiadł obok niego i odgarnął ciągle wchodzącą mu w oczy grzywkę.
-Co się stało?
-Blondynka się stała-warknął Rodriguez, choć wcale nie chciał się wyżywać na Bojanie.
Krkić się promiennie uśmiechnął.
-Podoba Ci się?
-Bojan!!
-Czyli tak.-dzielnie wytrzymał ciężkie spojrzenie Kanaryjczyka.
-Jest ładna. –z ociąganiem przyznał-Ale irytuje mnie tym, że jak próbuje być do niej miły, to ona jest złośliwa. Moja wina, że i prawie wlazła pod koła?
-Wiesz co? Powiem ci coś. Spróbuj teraz ty być złośliwy. Przecież potrafisz.-miał rację, bo Pedro umiał być ironiczny - Zdziwi się. Nie masz nic do stracenia…
Pedro, z zadowoleniem obserwujący pluskającą się w ich prywatnym basenie Alexandrę mógł przyznać, że rada Bojana była genialna w swej prostocie. I kto by podejrzewał o takie pomysły zawsze grzecznego i ułożonego Bojanka…
Po kilkugodzinnych pogaduchach większość imprezowiczów rozeszła się po posiadłości Xaviego. Niektórzy poszli nad morze, inni szukali cienia na tarasie. Część była w domu i grała na play station.
Alexandra wciąż siedziała nad brzegiem basenu, w czerwonym bikini, mocząc smukłe nogi w wodzie.
Pedro dokończył swego drinka, odstawił szklankę i poszedł w kierunku siedzącej nad basenem dziewczyny. Po drodze ściągnął koszulkę i został tylko w samych szortach w hawajski wzorek.
Kucnął sobie koło niej i badawczo się przyjrzał jej ładnej twarzy. Jasne, długie włosy miała wyprostowane i opadały jej na plecy. Miała bardzo długie rzęsy…
-Chodź, popływamy-zachęcił ją z uśmiechem. Popatrzyła na niego przelotnie, jakby się zdziwiła, że tu jest.
-Nie chcę.
Spodziewał się tej odpowiedzi.
-Chyba mi nie wmówisz, że nie umiesz pływać?-niemal się roześmiał jej w twarz. Poprzestał jednak na jednak na uśmiechu. Bawiło go to.
-Umiem, ale nie zamierzam pływać z tobą w jednym basenie.
Przygryzł wargi. Nie chce, to nie. Nachylił się nad nią, tak, że ich nosy się prawi stykały. Jakie ładne oczy, pomyślał, ale się w porę opamiętał.
-Ale my nie będziemy pływać-spokojnie ją poinformował, a potem wskoczył do wody.
Odwrócił się i popatrzył na zszokowaną Alexandrę. O to mu chodziło.
-Możemy przecież skakać do wody-dokończył z niewinnym uśmiechem.
Podpłynął do niej i pociągnął ją za rękę do wody.
-RODRIGUEZ, TY IDIOTO!!
-O, zapamiętałaś moje nazwisko! To już jakiś sukces-roześmiał się.-Przypomnę, że na imię mam Pedro. Nie bój, się, nie utoniesz, przecież jestem tutaj…
Złapał ją za ramiona, żeby utrzymała się na powierzchni. Ze zdenerwowania nie udawało jej się tego zrobić. Przyciągnął ją delikatnie do siebie. Popatrzyła na niego ze złością w oczach.
-A skoro już jesteś w basenie, to może jednak popływamy?-zapytał słodkim tonem. Odsunął się lekko i odpłynął.
Śliczna modelka nie miała wyjścia. Popłynęła za nim.
-Punkt dla Ciebie, frajerze. Ale następnym razem ci się nie uda!-wrzasnęła jeszcze w kierunku jego pleców.
-Masz rację. Bo następnego razu nie będzie!
Spokojnie wędrował ulicami Barcelony, rozmyślając nad swoją obecną pozycją w klubie. Od kilku ładnych lat już nie grał. Zakończył karierę razem z Bojanem, tego samego dnia. Jego dwa przyjaciele, Jonathan Dos Santos i Marc Bartra jeszcze grali, ale domyślał się, że długo to nie potrwa. Trzon obecnej drużyny stanowiła dawna Barcelona B, w której również byli już całkiem nowi , młodsi zawodnicy.
W obecnych rezerwach grał syn Bojana, Pedro junior, jak go wszyscy wołali. Rodriguez uśmiechnął się, wspominając tą historię. Gdy mały Krkić podrósł, byli gdzieś razem, a ktoś wołał go po imieniu, to nigdy nie wiadomo było, czy chodzi o małego, czy o jego starszego imiennika, Kanaryjczyka. Wtedy to Pedro zaczął wołać na młodego Krkicia Junior. I tak zostało.
Junior był do swego ojca podobny jak dwie krople wody. To samo spojrzenie, prosty, wąski nos i wiecznie zmierzwione włosy, choć dużo krócej obcięte. Po Lei odziedziczył kształt twarzy i delikatny uśmiech. Był równie sprytny jak ona i miał powodzenie u płci przeciwnej. Rozbrajająca nieporadność Bojana najwyraźniej została gdzieś zgubiona w genach. Isabel była tak bardzo przebojowa, jak jej ojciec był nieśmiały. Ale zdarzało się jej strzelać podobne gafy jak seniorowi rodu Krkciów. Była tak urocza jak on, przynajmniej według Pedro Rodrigueza.
Grał na pozycji napastnika, z równym talentem jak Bojan. Dogadywał się dobrze z drużyną, a najlepiej z przyjaciółmi-Sebastianem Hernandezem i Victorem Iniestą.
Pedro bezwiednie się uśmiechnął, porównując w myślach zżycie się tych chłopaków z jego własną drużyną z czasów Guardioli. To było dokładnie to samo-przyjaźń, zaufanie i radość z gry.
Minął właśnie jeden z barów, w którym bawili się z Xavim, Iniestą i całą paczką po szczególnie ważnych wygranych meczach. Niepozorne wejście na rogu jednej z bocznych ulic niedaleko Camp Nou, kryło dwupoziomowy bar i klub w jednym. Przyjaciele rezerwowali zawsze jedną z sal w piwnicy, dużą i przestronną, zawsze po meczach przychodzili właśnie tam, a sala na nich czekała. Byli tam kiedyś z Bojanem, wciąż na jednej ze ścian wisiały ich zdjęcia z autografami i dwa szaliki klubowe.
Dzis też drzwi były zachęcająco uchylone, zza szyb widać było niekształtne zarysy ludzi siedzących wewnątrz. Jakaś młoda kobieta weszła do środka, za nią wślizgnął się jeden z kelnerów w klasycznym bordowym fartuchu z logo klubu.
Pedro chwilę patrzył na drzwi swojsko wyglądającego budynku, po czym powoli ruszył dalej. Nie spieszył się, dobrze mu się szło, myślał o swojej pracy z dziećmi z średnich grup La Masii. Dyrektorem szkółki był Carles Puyol.
Odwrócił się raz jeszcze i uskoczył na bok chodnika, ustępując miejsca szarżującemu rowerzyście. Pokręcił głową z niesmakiem i w tej samej chwili zauważył znajomą postać wychodzącą z baru. Szczupły, dość wysoki chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Najwyraźniej przymierzał się do zapalenia ich. Pedro zmarszczył ciemne brwi i zdecydowanym krokiem zawrócił w stronę baru.
-Junior!- zawołał dość głośno i podniósł rękę w geście powitania. Miał zamiar niezbyt grzecznie powiedzieć mu, co myśli o paczce papierosów w rękach młodego chłopaka, ale widząc jego całkowicie zaskoczoną minę i nieudane próby schowania papierosów, odpuścił.
Podszedł do niego i wyciągnął mu z rąk białą, wąską paczkę. Przeczytał nazwę na opakowaniu.
-Skoro już się trujesz, to kup fajki lepszej firmy, im gorsze, tym gorzej dla twoich płuc.-rzucił mu krótkie, ale uważne spojrzenie.
-Ale…-chłopak chyba próbował się bronić-to…
-Junior, nie usiłuj mi wyjaśnić oczywistej rzeczy! Nie jestem ślepy. Chodź!-klepnął go po łopatkach i ruszył przed siebie. Musiał z synem kolegi poważnie porozmawiać. Ale jak to zrobić, żeby do niego dotarło? Pamiętał z dzieciństwa, jak nie lubił kazań rodziców, nawet jeśli mieli rację. Były… nudne.
Minął kosz na śmieci i wyrzucił tam papierosy. Zerknął na zmieszanego Juniora.
-Powiedz mi, co robiłeś w klubie? – zapytał swego imiennika przyjaznym tonem głosu.
-Poszliśmy z kolegą .. i jedną koleżanką na piwo-brzmiała odpowiedź.
-A ty wyszedłeś na papierosa?
-Oni już poszli do domu.
-Rozumiem. Kiedy masz następny mecz?-zainteresował się nagle.
-Jutro-młody Krkić spuścił głowę, obserwując nagle interesujący wzór kostki brukowej.
-Wiesz co? Rozumiem Cię-Rodriguez objął ramieniem Pedro Juniora-ja i moi koledzy, jak graliśmy jeszcze w Barcelonie, też chcieliśmy się wyszaleć. Lubiliśmy chodzić do klubów, na piwo, cokolwiek. Nigdy nie robiliśmy tego jednak dzień przed meczem. Guardiola zabronił nam. Powiedział, że będziemy grać efektywniej bez takich atrakcji. I wiesz, co? Miał rację. Na kacu nie moglibyśmy się skupić na grze. Żaden z nas nie palił. To niezdrowe.
-Wiem-burknął Junior.
-Ja też kiedyś byłem w Barcelonie B. Bardzo ciężko było mi się tam dostać z kadry C. Do pierwszej drużyny było łatwiej. Chciałem być profesjonalistą… to była ciężka praca. Wyrzeczenia. Nagroda jednak była warta swego. Camp Nou.
-Też bym chciał-cicho powiedział rozmówca Kanaryjczyka.
-Masz szansę. Jesteś w drużynie B. Stamtąd łatwo do pierwszej. Ale nie możesz tego zaprzepaścić w klubach. Uwierz mi, po meczu sam Cię mogę zabrać na balangę. Ale nie przed nim! Zresztą sam wiesz, co za dużo to niezdrowo. Ile było przypadków, że przez zabawy piłkarz zaprzepaścił karierę? U nas także-dokończył cicho.
-Przepraszam wujku, rozumiem.-Junior popatrzył na niego zawstydzony.- I nie mogę się pokazać tak tacie.
-Pójdziesz do nas, twoi rodzice przecież pojechali do Linyoli. Tylko pamiętaj, nie kłóć się z Ainą.
Junior lekko się skrzywił, ale pokiwał głową na potwierdzenie.
Aina była ukochaną córeczką Pedro, miała 16 lat i nie znosili się wzajemnie z Juniorem. Gdy tylko znaleźli się w tym samym miejscu, wybuchały kłótnie o dosłownie wszystko…
-Pedro, to ty?-Alexandra wyjrzała z kuchni z kubkiem kawy w ręce-Wreszcie wróciłeś!
Uśmiechnął się do niej i odsunął się, by zrobić przejście młodemu winowajcy. Alexandra zmarszczyła brwi, patrząc na skruszoną minę Juniora.
-Alex-Pedro pocałował delikatnie żonę-Junior zostanie u nas na noc, dobrze? Bojan jest z Leą w Linyoli, nie ma sensu żeby go tam zawozić. Tak będzie lepiej.
-No dobrze, nie ma problemu-uważnie przyjrzała się mężowi.-Junior, twój pokój to ten na piętrze, trzeci na prawo. Chcesz coś zjeść?
-Nie, nie, dziękuję.-uśmiechnął się niepewnie –chociaż …może wody.
-Chodź-Alexandra zabrała go do kuchni. Pedro odetchnął i bezwiednie popatrzył na schody. Na ich szczycie stała Aina.
Zaraz się zacznie.
-Pedrito, znów ratowałeś Juniorowi skórę?-Alexandra wyciągnęła swego męża na nasłoneczniony taras. Junior był u siebie w pokoju, a wściekła na jego obecność Aina wypadła z domu i poszła do przyjaciółki, zapowiadając, że wróci dopiero na wieczór. Można się było tego spodziewać.
-Powiedzmy-westchnął Pedro i wziął do ręki rogalika. Uwielbiał te robione przez Alexandrę. Były przepyszne.-Przechodzi okres buntu. Bojan sobie z nim najwyraźniej nie radzi, albo nic nie wie.
Zrelacjonował jej krótko co dziś zobaczył.
-Będzie dobrze, masz na niego duży wpływ, to widać-pogładziła go po policzku.-Może to sprawka wspólnego imienia?-szeroki uśmiech na twarzy Rodrigueza był wystarczającą odpowiedzią.
Pocałowała go lekko.
-Chodź, popływamy.
Podeszli do ulubionego basenu w rogu ogrodu. Alexandra ściągnęła klapki i uśmiechnęła się do swego Kanaryjczyka.
-Nie chcesz?-zaśmiała się, widząc, że się ociąga przed wskoczeniem do chłodnej wody.-zawsze to ty mnie ciągnąłeś na basen…
-Pamiętam-roześmiał się na wspomnienie lata tuż po odejściu z klubu Guardioli.
Wstrząs po hiobowej wieści był bardzo duży. Starali się zrozumieć decyzję Mistera, ale… ciężko im było tak nagle przyjąć do wiadomości, że już nie wyjdą na boisko pod jego wodzą. Mieli przed Euro nieco wolnego czasu, ale i te wakacje nie były takie, jak powinny być. Myśleli o obronie tytułu, o słabym sezonie klubu i Guardioli. Chatka Xaviego na Costa Brava nie była tak wesoło tętniąca życiem jak zawsze.
Pedro przyjechał dopiero dzień wcześniej i już miał ochotę wracać do siebie. Byli Xavi z Iniestą i dziewczynami, był Bojan Krkić….i Fabregas z dziewczyną. Nazywała się Monica. Miała czarne włosy i oliwkową skórę jak dziewczyny z Andaluzji. Nie w tym był jednak problem. Lubił Fabregasa. Resztę też.
Problem polegał na czym innym.
Monica była projektantką mody i przyjaźniła się z kilkoma dziewczynami z tej dziedziny. W tym z jedną modelką.
Za jakie grzechy??!
Tak, Pedro miał ochotę skoczyć z klifu do morza, upić się, lub ostatecznie wyjść z siebie i nie wrócić. Pierwsza opcja była najlepsza, bo szybka i bezbolesna.
Była tutaj Alexandra, ta blondynka, która go niezmiernie irytowała. Co z tego, że była ładna, ba, nawet piękna. Jednak była równocześnie potwornie złośliwa do niego i nie wiedział za bardzo, czym było to spowodowane. Jeszcze bardziej denerwowało go to, że mimo wszystko szalenie mu się podobała. I usiłował się nie przyznać do tego.
-Pedro, rozchmurz się!-Bojan z wiecznie szerokim uśmiechem, jak to on, przyniósł mu drinka. O oceniając stan ducha kolegi, przysiadł obok niego i odgarnął ciągle wchodzącą mu w oczy grzywkę.
-Co się stało?
-Blondynka się stała-warknął Rodriguez, choć wcale nie chciał się wyżywać na Bojanie.
Krkić się promiennie uśmiechnął.
-Podoba Ci się?
-Bojan!!
-Czyli tak.-dzielnie wytrzymał ciężkie spojrzenie Kanaryjczyka.
-Jest ładna. –z ociąganiem przyznał-Ale irytuje mnie tym, że jak próbuje być do niej miły, to ona jest złośliwa. Moja wina, że i prawie wlazła pod koła?
-Wiesz co? Powiem ci coś. Spróbuj teraz ty być złośliwy. Przecież potrafisz.-miał rację, bo Pedro umiał być ironiczny - Zdziwi się. Nie masz nic do stracenia…
Pedro, z zadowoleniem obserwujący pluskającą się w ich prywatnym basenie Alexandrę mógł przyznać, że rada Bojana była genialna w swej prostocie. I kto by podejrzewał o takie pomysły zawsze grzecznego i ułożonego Bojanka…
Po kilkugodzinnych pogaduchach większość imprezowiczów rozeszła się po posiadłości Xaviego. Niektórzy poszli nad morze, inni szukali cienia na tarasie. Część była w domu i grała na play station.
Alexandra wciąż siedziała nad brzegiem basenu, w czerwonym bikini, mocząc smukłe nogi w wodzie.
Pedro dokończył swego drinka, odstawił szklankę i poszedł w kierunku siedzącej nad basenem dziewczyny. Po drodze ściągnął koszulkę i został tylko w samych szortach w hawajski wzorek.
Kucnął sobie koło niej i badawczo się przyjrzał jej ładnej twarzy. Jasne, długie włosy miała wyprostowane i opadały jej na plecy. Miała bardzo długie rzęsy…
-Chodź, popływamy-zachęcił ją z uśmiechem. Popatrzyła na niego przelotnie, jakby się zdziwiła, że tu jest.
-Nie chcę.
Spodziewał się tej odpowiedzi.
-Chyba mi nie wmówisz, że nie umiesz pływać?-niemal się roześmiał jej w twarz. Poprzestał jednak na jednak na uśmiechu. Bawiło go to.
-Umiem, ale nie zamierzam pływać z tobą w jednym basenie.
Przygryzł wargi. Nie chce, to nie. Nachylił się nad nią, tak, że ich nosy się prawi stykały. Jakie ładne oczy, pomyślał, ale się w porę opamiętał.
-Ale my nie będziemy pływać-spokojnie ją poinformował, a potem wskoczył do wody.
Odwrócił się i popatrzył na zszokowaną Alexandrę. O to mu chodziło.
-Możemy przecież skakać do wody-dokończył z niewinnym uśmiechem.
Podpłynął do niej i pociągnął ją za rękę do wody.
-RODRIGUEZ, TY IDIOTO!!
-O, zapamiętałaś moje nazwisko! To już jakiś sukces-roześmiał się.-Przypomnę, że na imię mam Pedro. Nie bój, się, nie utoniesz, przecież jestem tutaj…
Złapał ją za ramiona, żeby utrzymała się na powierzchni. Ze zdenerwowania nie udawało jej się tego zrobić. Przyciągnął ją delikatnie do siebie. Popatrzyła na niego ze złością w oczach.
-A skoro już jesteś w basenie, to może jednak popływamy?-zapytał słodkim tonem. Odsunął się lekko i odpłynął.
Śliczna modelka nie miała wyjścia. Popłynęła za nim.
-Punkt dla Ciebie, frajerze. Ale następnym razem ci się nie uda!-wrzasnęła jeszcze w kierunku jego pleców.
-Masz rację. Bo następnego razu nie będzie!
3. She had a brother.
Bojan zabrał dzisiaj Leę na spacer.Był piękny, letni dzień, a oni szli przez Barcelonę, szczęśliwi, zakochani, niewidzący świata poza sobą… Bojan objął Leę mocniej i poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie. Czuł się szczęśliwy i faktycznie tak było.
Kochał Leę o wiele mocniej niż w dniu ślubu, a myślał, że to nie będzie możliwie. Tak cholernie mocno ją kochał…
Dwójka dzieci, które już nieźle dały w kość tatusiowi, były tak bardzo podobne do jego żony, czekały na nich w domu,zapewne grzecznie się bawiąc, ewentualnie odrabiając zadania domowe. Pedro, ich najstarsza pociecha, w tym roku miał skończyć 15 lat. To wielkie wydarzenie miało nastąpić dokładnie za miesiąc i Bojan przeżywał to chyba bardziej od własnego syna,który szalał beztrosko po barcelońskich dyskotekach, olewając naukę i niczym się nie przejmując.
Isabel była młodsza od brata dwa lata i chodziła do jednej z najlepszych szkół w Barcelonie. Tak jak mama, miała spory talent taneczny, brała udział w zajęciach zespołu tanecznego w jej szkole i odniosła z nim kilkanaście sukcesów. W ogóle była to klasa o profilu muzycznym… Isabel musiała długo przekonywać ojca,że to jest dobry pomysł. Bojan nie sądził, żeby mogła po tym znaleźć dobry kierunek studiów, a potem pracę, ale jego kochana Lea wyperswadowała mu delikatnie bojkotowanie planów córki. W końcu ma być szczęśliwa, to ma być jej wybór… Poza tym było jeszcze do tego sporo czasu. Chyba miała rację.
-O czym myślisz?-zagadnęła męża Lea,próbując odgadnąć z jego miny, nad czym tak intensywnie rozmyśla. Bo intensywne myślenie nie było dobrą stroną Bojana Krkicia.
-O naszych dzieciach-bąknął zamyślony Bojan, ale zaraz przywołał na twarz uśmiech.
-Dorosły już…-uśmiechnęła się z rozczuleniem Lea-strasznie szybko to zleciało, jeszcze niedawno byli tacy mali.
-Niedawno to ja usiłowałem cię poderwać-wyszczerzył się Krkić, wspominając dawne czasy.
-To było niezapomniane przeżycie-parsknęła śmiechem kobieta.
-No i z czego się śmiejesz?-w piłkarzu obudziła się duma.
-Bo przypomniałam sobie jak pojechaliśmy na łyżwy samochodem Gerarda. A ty nie miałeś prawa jazdy…
Teraz to i Bojan się roześmiał.
-Chciałem ci czymś zaimponować… A Pique zorientował się dopiero po fakcie…. Jego zaspana mina była bezcenna. A teraz nasz syn jeździ bez dokumentów do swoich kolegów i myśli, że ja o tym nie wiem.
-Za tydzień zdaje egzamin-przypomniała sobie Lea-będzie już jeździł legalnie-uspokoiła męża.
Przeszli jeszcze kawałek i skręcili w stronę ich dzielnicy. Szereg domów nieco zmienił się od czasów, gdy sami mieli po dwadzieścia parę lat, wielkie plany i młodzieńcze problemy na głowie. Jednak wciąż było tu przytulnie, zielono i cicho, jak na hałaśliwą i tętniącą życiem Barcelonę.
Mijali właśnie dom Jonathana Dos Santosa, gdy nagle Bojan sobie coś uzmysłowił.
-Lea, podejdziemy do Jonathana,dobrze?
-Chcesz sprawdzić jak się czuje?-domyśliła się.
-I przy okazji może coś od niego wyciągnąć-szczerze jak zawsze dokończył, a potem się zaczerwienił.
-Nic się nie zmieniłeś-jęknęła Lea-wciąż najpierw mówisz, potem myślisz. Już Pedro jest od ciebie dojrzalszy!
- Mówisz o moim synu czy o Rodriguezie?-wykręcał się od oczywistej racji Bojan.
Lea tylko westchnęła i wcisnęła guzik domofonu.
-Wchodźcie, proszę-Dos Santos szerokim gestem wskazał na obszerny salon swojego domu, wpuszczając niespodziewanych gości do środka - kawy, herbaty, wina?
-Może …może być wino, masz białe?-zadecydowała Lea, siadając na białej, skórzanej kanapie.
Wystrój mieszkania Dos Santosa był jasny i przestronny, miał białe, skórzane fotele i kanapę w ty samym kolorze.Meble były z ciemnego drewna, ale szerokie i duże okna, zajmujące niemal całą południową ścianę domu wpuszczały do środka dużą ilość światła. Było tu słonecznie.
-Proszę-Jonathan przyniósł butelkę katalońskiej cavy i trzy kieliszki. Później wrócił do kuchni po kruche ciasteczka i siadł naprzeciw gości.
-Co słychać?-konwersacja potoczyła się w miarę szybko, i już po chwili śmiali się w trójkę z w wspomnień z balu kończącego ligę oraz zdjęć zrobionych przez Bojana, a które miał on ze sobą.
Jednak bystrej Lei nie umknął fakt, że Dos Santos ma podkrążone oczy i ogólnie wygląda bardzo mizernie.
Domyślała się przyczyny takiego wyglądu. Od śmierci Isabel minęło 16 lat, ale Meksykanin wciąż się z tym nie pogodził. Wiele rzeczy wiedzieli, ale tajemnica napisu na grobie dziewczyny wciąż była niejasna i Lea miała wszelkie powody, by sądzić, że za tym kryje się coś więcej. Była przyjaciółką Isabel,ale najwyraźniej Hiszpanka nie mówiła jej wszystkiego….
-Masz jeszcze kontakt z Lorenzo?-zainteresował się w pewnym momencie Bojan.
-Dlaczego pytasz?-ostra odpowiedź Meksykanina sprawiła, że Krkic aż się skulił.-przepraszam-dodał po chwili Jonathan-nie powinienem był tak reagować.
Przetarł oczy i zamyślił się na chwilę.
-Mam z nim kontakt. Ale… nie za wielki. Właściwie to… ciężko się nam rozmawia. O wiele lepsze stosunki ma z nim Bartra.
-Bo obaj robili za jej braci?-nieśmiało podsunął Bojan, bojąc się kolejnego wybuchu niezrównoważonego psychicznie w tym momencie Jonathana.
-Tak-Dos Santos uśmiechnął się pod nosem, widząc przerażoną minę kolegi-nie bój się, nie zjem cię!-klepnął go po kolanie, a Krkic aż podskoczył.
Rozlał kolejną kolejkę wina,zastanawiają się nad tym, jak w miarę czytelnie przedstawić tą zagmatwaną historię powiązań rodzinnych Isabel, Jorge i Marca Bartry.
-Większość już wiecie-odezwał się w końcu, ale to było tak…
Od tamtego spotkania cały czas głowił się,jakby tu jeszcze raz spotkać piękną dziewczynę, której uratował torebkę tego pamiętnego wieczoru. Czasem jednak dochodził do niego głos rozsądku, mówiący,że to niemożliwe. Jednak cała historia wydawała się Jonathanowi tak nieprawdopodobna, że po prostu, według niego, nie mogła się tak sobie skończyć,zanim się jeszcze na dobre rozpoczęła.
Barcelona skończyła właśnie trening, a znudzony Dos Santos ogarnął szybko swoje manatki i wyniósł się na zewnątrz budynku. Przysiadł na murku, usiłując rozplątać kabelki słuchawek. Wtedy właśnie, niemiłosiernie się męcząc z białą plątaniną, zaważył, że siedzi obok jakaś dziewczyna. Podniósł głowę, zdziwiony, że nie słyszy jeszcze dzikiego pisku na widok piłkarza, bądź co bądź dość znanego, jakim w końcu był. A kiedy to w końcu zrobił, aż zaniemówił. Los się do niego uśmiechnął. To była ta dziewczyna…
-Witaj-uśmiechnął się do niej, pokazując rządek białych zębów.-znów się spotykamy.
Odwróciła głowę w ego kierunku i chwilę bacznie mu się przyglądała. W końcu chyba uzmysłowiła sobie, skąd go zna.
-Cześć-usłyszał jej miękki głos.-Czy ja ci w ogóle podziękowałam wtedy? –zainteresowała się, a potem sobie chyba przypomniała ten niefortunny pocałunek. Zarumieniła się, co Jonathan uznał za urocze połączenie z jej złotą opalenizną widoczną na śniadej skórze.
-Nie musiałaś dziękować.-wybrnął z sytuacji-aja przepraszam.
-Nie masz za co-żywo zaprzeczyła, szeroko się uśmiechając. Potem się odwróciła w stronę Camp Nou.
-O, Marc idzie.-pomachała jego koledze z drużyny.
-Znasz go?-zdziwił się Dos Santos, mimo woli czując dziwne ukłucie w serce. Włożył jedną słuchawkę w ucho i zerknął na telefon, udając obojętność.
-Znam! Pewnie, że tak-wesoło go poinformowała.Tym czasem wesoło uśmiechnięty Bartra doszedł do nich i przywitał się z dziewczyną, przytulając ją do siebie. Potem uśmiechnął się do przyjaciela.
-Widzę, że już poznałeś Isabel-uśmiechnął się szczerze.
-Tak-burknął Jonathan, sam się sobie dziwiąc,dlaczego tak reaguje.-miła dziewczyna…
-Chodźmy już-poprosiła nagle Isabel, patrząc na Marca jak w obrazek-proszę…
-Jak chcesz, obiecałem w końcu tą pizzę. No imama coś od nas chciała.-przypomniał sobie zakłopotany Bartra, poprawiając torbę na ramieniu.-to…cześć Jonathan, do zobaczenia jutro.
-Jasne, nie ma problemu-spokojnie odpowiedział Meksykanin, siląc się na beztroski uśmiech, Pomachali mu i poszli do samochodu Bartry, śmiejąc się wesoło.
Mimowolnie zacisnął pięści. Ale o co właściwie był zazdrosny?
Spotykał ją nieraz, zawsze w towarzystwie Bartry i cały czas się zastanawiał, co takiego ich łączyło. Z nim samym śliczna hiszpanka rozmawiała chętnie ale nigdy na tyle długo, by było to dla niego wystarczająco.
Pewnego dnia zastał ją i Marca obok wejścia na stadion, żywo o czymś gadających.
-Cześć, co tam ciekawego ukrywacie?-z ciekawością zerknął przez ramię Isabel, z satysfakcją wykorzystując fakt, że jest od niej o głowę wyższy. Wydawała mu się taka krucha z tym swoim lilipucim wzrostem…
W rękach dziewczyna trzymała karnet na mecze ligi hiszpańskiej wystawiony na jej nazwisko.
-Isabel Lorenzo?-przeczytał ze zdziwieniem.
-No a jakie ma być?-zdziwiła się dziewczyna.-Nie jestem biologiczną siostrą Marca. W życiu bym z nim nie wytrzymała!-zaśmiała się wesoło.
Dos Santos wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.Już nie wiedział co o tym sądzić. Najpierw myślał, że są zwyczajnie parą, potem odkrył, że Isabel mieszka z Bartrą… Z jego rodziną, więc nie mogła być jego dziewczyną. Zastanawiał się, czy czegoś przypadkiem nie wie, bo mówiła do niego per „brat”.
A teraz? Totalny zamęt w głowie.
-Siostra Marca matki przyjaźniła się z moją mamą, często więc razem ze swoją córką przywoziła i jego. Stąd go znam. Teraz jestem w Barcelonie… Nie miałam gdzie się podziać, więc Marc zabrał mnie do siebie. Nie chciał słyszeć odmowy, więc jest, jak jest-zakończyła pogodnie, patrząc na niego-to mój najlepszy przyjaciel więc nie dziw się, że mówię mu braciszku, bo faktycznie kocham go jak brata.Wiele mi pomógł.
-Oj, przestań!-obruszył się Marc. Nie lubił nigdy być chwalony.-To drobiazg. Miałem cię zostawić samą? W Barcelonie nie jest bezpiecznie. Poza tym wiesz, że zawsze możesz poprosić, o co chcesz i ci pomogę. Nawet w środku nocy…
Dopiero później zauważył, że mimo żartów,jakimi Isabel kwitowała swoją znajomość z Bartrą, to ich więzy były o wiele silniejsze. Kochali się naprawdę jak rodzeństwo i osoby spoza ścisłego kręgu ich przyjaciół były bardzo zszokowane, dowiadując się że tak nie jest. Ale były to jedyne rzadkie wypadki. Isabel niewiele mówiła o swojej przeszłości.Niechętnie też nawiązywała ściślejsze kontakty z kolegami swego przyszywanego brata,zupełnie jakby się czegoś bała. Jonathan Dos Santos długo musiał pracować na zaufanie ślicznej panny Lorenzo.
-Cześć!- zauważył ją na ulicy, więc szybko prześlizgnął się między tłumem turystów, zgrabnie omijając jakąś japońską wycieczkę,obowiązkowo i karnie robiąca zdjęcia jakiemuś budynkowi, na który on sam nie zwróciłby uwagi.
Taka była kosmopolityczna Barcelona-atrakcyjna dla turystów, mieszkańcom wydawała się męcząca, wrzaskliwa, choć, co musieli przyznać,była piękna. W biegu życia codziennego nie zwracało się jednak uwagi na pojedyńcze zabytki i Marc musiał przyznać z pewna dozą pokory że przysłowiowy Francuz czy Japończyk wiedział o Casa Mila o wiele więcej niż on sam, już od dłuższego czasu mieszkaniec stolicy Katalonii.
-Cześć-Isabel zatrzymała się i poczekała grzecznie na kolegę, odgarniając brązowe włosy z lekko opalonej twarzy. Poprawiła torebkę na ramieniu i się uśmiechnęła widząc jak zziajany wyhamowuje tuż przednią. Poszukał ręką oparcia, a gdy trafił na barierkę odgradzająca zieleninę przy budynkach od deptaka, odetchnął i również się do Isabel uśmiechnął. Było coś w jej gestach i uśmiechu, co sprawiało, że każdy reagował dokładnie tak samo; pokazując jej swoje pełne zaufanie.
-Miałabyś ochotę wyjść gdzieś dziś wieczorem?-zapytał po krótkiej wstępnej rozmowie. Miał pewien pomysł, ale nie wiedział, czy siostra Marca Bartry go zaakceptuje. Choć z reguły zgadzała się na przeróżne szalone pomysły brata i jego przyjaciela, nawet tak trudne w realizacji jak wypłynięcie łódką na pełne morze całkiem późno w nocy, dotarli wtedy, z trudem, do Arenys de Mar, bo zaczynało ich ściągać na pełne morze. Nie wiedzieli, że są tu prądy morskie… Gdyby nie ojciec Cesca Fabregasa, to byłoby po nich.
-Chętnie-odpowiedziała zadziwiająco szybko, po niemalże niezauważalnym namyśle, który zasygnalizowało jedynie lekkie zmarszczenie brwi.-Ale gdzie chcesz mnie zabrać?
-Na typowo sportowy wieczór-zaśmiał się Meksykanin-ale nie martw się, to nie będzie FC Barcelona. Bartrę masz w domu, masz dość czasu na podziwianie go.
Parsknęła śmiechem, który Jonathan zdążył już polubić.
-Nie ma sprawy. Faktycznie Marca można mieć po pewnym czasie dość…
Ustalili jeszcze, że Jonathan po nią przyjdzie-chłopak miał jeszcze w planach wieczorne lody i spacer, więc nie chciał brać samochodu. Centrum Barcelony wieczorem należało do tych rzeczy, do zobaczenia których samochód był całkowicie niepotrzebny.
Gdy po nią przyszedł, była już gotowa, ubrana w niebieską koszulkę na szelkach i do tego białe krótkie dżinsy. Włosy związała w wysoki kucyk. Tak lubiła najbardziej i tak było jej wygodnie.
-Wyglądasz pięknie-wyrwało się Jonathanowi. Nie mógł się powstrzymać, siostra kolegi byłą po prostu oszałamiająco piękna.
-Nie przesadzaj-uśmiechnęła się-ale dziękuję.
-A więc chodźmy.-Jonathan przejechał ręką po włosach, a potem wskazał swej towarzyszce kierunek.
Jakiś czas później wyrósł przed nimi zarys stadionu z torem posypanym czarnym żwirem. Dos Santos z zaciekawieniem obserwował reakcję Isabel.
-Zabierasz mnie na żużel? Nie byłam jeszcze! –obejrzała z zaciekawieniem spory teren.
-Nie, nie. To będą zawody motocyklowe… Grand Prix w Barcelonie.
W marę jak mówił, zobaczył, że jej twarz się zmieniła. Pobladła.
-Jonathan, chodźmy stąd! Proszę!-pociągnęła go za rękę ku wyjściu, widząc, że zdezorientowany i zaskoczony chłopak się stąd nie chce ruszyć. W szybkim tempie wypadli z wejść na trybuny, przebrnęły przez masę sklepików i schodów, aż w końcu znaleźli się na polu.
Isabel odetchnęła, ale wciąż trzęsła się ze zdenerwowania.
-I nigdy więcej mnie tu nie przyprowadzaj!-dodała cicho, ale stanowczo.
Zszokowany Dos Santos patrzył na nią nic nierozumiejącym wzrokiem. Jak to? Czemu nie chce tu zostać? Boi się motorów? Niemożliwe, często podkradała Yamahę Pedrita, by potem radośnie robić rundki po pustym parkingu pod Camp Nou. Bała się takich zawodów? Czy…coś się stało? Kogoś spotkała? Zupełnie nie rozumiał tej reakcji…
-Ale…ale o co chodzi?!-wydusił w końcu z siebie.-kogoś zobaczyłaś? Boisz się czegoś?
-Jonathan!-zaczęła, ale momentalnie pobladła jeszcze bardziej.-Idziemy!-tym razem nie zaczekała na niego, tylko ruszyła w stronę wyjścia z terenu stadionu na ulicę.
Ruszył za nią, próbując dociec przyczyny jej dziwnego zachowania. Obejrzał się przez ramię, chcąc zobaczyć to, co ja wystraszyło jeszcze bardziej. Nie zauważył niczego niepokojącego oprócz wchodzącego przez jakieś drzwi mężczyzny ubranego w pełny strój motocyklowy. Jorge Lorenzo, machinalnie pomyślał. Znał wszystkich zawodników, jako wielki fan motocyklistów.
Przyspieszył nieco kroku. Niemożliwe żeby się jego wystraszyła. Lorenzo nie był wysoki. Był sympatyczny.
Dogonił siostrę Bartry już na ruchliwym chodniku. Słonce powili zachodziło, ale było jeszcze ciepło. Ogłuszający wrzask cykad zaczynał go denerwować. Był do niego przyzwyczajony, ale teraz miał ważniejsze sprawy niż wysłuchiwanie tego jazgotu…
-Isabel! Zaczekaj, nie dogonię cię. Nie jestem jakimś Boltem-zawołał, widząc, że wcale nie zamierza mu ułatwić zadania. –Isabel!
Nieco zdenerwowany przyspieszył. W końcu jest piłkarzem…
Gdy po chwili się z nią zrównał, odwróciła twarz.
-Isabel-złapała ja za rękę i zatrzymał.-Nie odstawiaj teatru! Nie wiem, co się stało, a mam prawo wiedzieć! Wybiegasz bez słowa, nic nie zamierzasz wyjaśnić. Co się dzieje?
Odwrócił ją do siebie, ze zdziwieniem zobaczył spływające po jej twarzy łzy.
-Daj mi spokój-wyszeptała.
-Ale… zobaczyłaś coś? Bo nie wmówisz mi chyba,że przestraszyłaś się Lorenzo, co?-dodał sarkastycznie.
-Idiota-syknęła-nic nie rozumiesz! Niby dlaczego mieszkam u Bartry, mimo, że mogłabym być ze swoją rodziną? Nie ma jej,tak po prostu! I byli zbyt biedni by się mną zaopiekować…Musiałam żyć z bratem! Był cudowny.. dopóki nie przewróciła mu w głowie sława, a wtedy zupełnie się przestał interesować swoją siostrą. Nie mogłam tego wytrzymać, już nie było tym, kim był…Miałam twardą szkołę życia. Nie chcę go widzieć na oczy, rozumiesz A ty mnie tu przyprowadziłeś… Nie wiedziałeś, okej, rozumie i wybaczam. Dalej nie rozumiesz?T proste… To cała prawda o Jorge Lorenzo! A teraz masz czego chciałeś, idź! Daj mi spokój!
-Ale…-nie zdążył dokończyć, bo Isabel po prostu poszła, zostawiając go w jeszcze większym szoku niż poprzednio.
2. Shame on you, babe. Forever yours.
Pedro przewracał się z boku na bok. Obudził się nad ranem i nie mógł już zasnąć, zbyt jasne światło zalało pokój. Na oślep wyciągnął rękę w bok, by sprawdzić, czy jest przy nim Alexandra.
Była. Odwrócił się leniwie i wtulił się w żonę, próbując zasnąć jeszcze na chwilę. Kiedyś zdarzało mu się często tak sprawdzać, czy ukochana kobieta jest i nie zniknęła. Wciąż nie wierzył, że z nią jest. Przypomniał sobie ostatnią swoja myśl sprzed zaśnięcia wczorajszej nocy. Poznali się w nietypowych okolicznościach… nietypowych jak na niespokojnego Pedro przystało.
Ten dzień był jakiś feralny, nie dość, że Pedrito miał problemy osobiste, to jeszcze nad Katalonią musiała się rozpętać olbrzymia burza. Ulewa męczyła mieszkańców Barcelony od piątej nad ranem, wskutek czego Rodriguez nie mógł się żadnym sposobem wyspać.
A teraz gnał na trening, spóźniony już jakieś pół godziny, zły na siebie, na cały świat i na wycieraczki swojego Audi, które nie nadążały zbierać wody lejącej się obficie z niebios.
No właśnie. Spóźniony.
I tylko dlatego, że akurat ten dzień Carol wybrała sobie na wielką kłótnię definitywnie kończącą ich jakże cudowny ostatnimi czasy związek, pomyślał nie bez ironii Kanaryjczyk. Ostatnio miała do niego pretensje o niemalże wszystko, a kropla przelewająca czarę goryczy było to, ze dokładnie tydzień temu obejrzał się na ulicy za jakąś dziewczyną, którą minął. Obejrzał się, bo w niego wpadła i chciał zwyczajnie zobaczyć, kto to był, ale Carol dopisała sobie do tego swoją teorię i nijak się nie dało jej wytłumaczyć prawdy.
Kobiety…
Po dzisiejszym ranku Pedro był pewny dwóch rzeczy.
Po pierwsze, Guardiola wyrzuci go z zespołu jak nic To było pewne. Po drugie, już nigdy nie zwiąże się z żadną kobietą. Wszystkie są takie same.
Pedro prychnął z oburzeniem, nawet nie było mu żal samego związku, bo chyba powoli zaczynało do niego docierać, że Carol to nie ta właściwa, ale… Był zły, że tak go potraktowała. Jak zero, niczego nie warte zero. Nie dała mu szansy wyjaśnień, tłumaczenia swojej racji. Nic. Po prostu nic… Wyszło na jaw jaka z niej despotka, pomyślał ponuro i stanął gwałtownie na światłach, które zapaliły się obrzydliwie jaskrawą czerwienią, co z miejsca zdenerwowało już i tak wkurzonego piłkarza.
Nic mu dziś nie szło.
- Niech to szlag- wyrwało się piłkarzowi, gdy zerknął na godzinę na zegarku. 45 minut spóźnienia. Może się pożegnać z posadą pierwszego prawego napastnika.
Zapaliło się zielone i Rodriguez ruszył, uprzednio sprawdzając, czy może jechać, Był przy przejściu dla pieszych, a w końcu nie chciał sobie dokładać na konto jeszcze wypadków drogowych.
Nagle tuż przed jego maskę wypadła jakaś kobieta i szybkim truchtem najwyraźniej chciała przebiec na czerwonym świetle. Pedro momentalnie zahamował z piskiem opon i przeklinając na czym świat stoi, wypadł z samochodu. Dziewczyna właśnie otrząsnęła się z szoku.
-Jak jeździsz idioto!!-wrzasnęła na niego, najwyraźniej uznając, że to on jest wszystkiemu winny.
-Ja?!-Pedro aż się zapowietrzył.-To chyba ty powinnaś patrzyć jak chodzisz! Mogłem Cię zabić! Tu jest główna ulica szybkiego ruchu!! Nie widziałaś, że jest już czerwone światło, mam ci przeliterować? CZER-WO-NE!!! Czerwone! Czyli ty stoisz i grzecznie czekasz na swoją kolejkę!
Był już naprawdę zły. Jeszcze tego mu brakowało, żeby mieć w CV morderstwo, co prawda nie ze swojej winy, przecież to ona wpakowała mu się prawie pod koła.
Zarzuciła blond włosami i zimno na niego spojrzała.
-Następnym razem uważaj co robisz, chłopczyku. Mamusia nie nauczyła cię jeździć?
Nawet nie czekała na jego ripostę tylko sobie poszła.
Osłupiały piłkarz po chwili się otrząsnął i wsiadł do samochodu nawet nie patrząc na zgromadzony ciekawski tłum.
Wręcz cudowny dzień.
Pedro wzdrygnął się i mocniej przytulił się do żony, czym właściwie ją obudził. Przekręciła się i spojrzała na niego zaspanym wzrokiem.
-Coś się stało, Pedro?
-Nic kochanie…-uśmiechnął się czule i odgarnął jej grzywkę z twarzy.-przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie.
Alexandra tylko przewróciła oczami.
-Nie masz co wspominać?
-Hmmm… pomyślmy… w zasadzie to nie-wyszczerzył się Kanaryjczyk.
-Weź… zrobiłam Ci scenę, a prawda była taka, że nie miałam racji… Spieszyłam się na pokaz i byłam spóźniona.
-Przyznałaś się do winy, muszę to gdzieś zapisać!-cmoknął ja w nos- ja też byłem spóźniony.
-Ale ostatecznie Pep cię nie wyrzucił. Tylko nawrzeszczał. A ja-zamyśliła się na chwilę-nie byłam zachwycona jak Cię spotkałam dwa dni później w „Macarenie”.
Uśmiechnął się do niej szczerze, aż mu błysnęły oczy. Taak… To też było kuriozalne spotkanie.
Wyszedł z Xavim z ich sali, właściwie tak ja już mogli spokojnie nazywać, Zawsze po meczach tu przychodzili całym zespołem i robili balangi do białego rana. Szef dyskoteki i klubu w jednym wiedział już, ze ma wtedy rezerwować przestronna salę na tyłach budynku.
Poszli wtedy po kolejną porcję piwa i musieli grzecznie odczekać swojej w długiej kolejce. Nikt przecież ich nie wpuści pierwszych za ładne oczka. Pedro wciąż był nie w humorze po rozstaniu z dziewczyną, a dodatkowo, tak jak przewidywał, ostatni mecz przesiedział prawie cały na ławce rezerwowych. Jego duma tego nie umiała przeboleć, był bardzo ambitny. Pokłócił się tez przed chwilą z Bojanem, już nawet nie pamiętał o co, to była jedna z tych bezsensownych sprzeczek po pijaku, a przecież oboje już trochę wypili, nie ma co ukrywać.
-Patrz, jaka ładna dziewczyna, w sam raz dla ciebie-usłyszał wesoły głos Xaviego.
-Taa-mruknął na odczepnego, bo zupełnie nie miał ochoty na nowe znajomości. Ciekawość jednak zwyciężyła i podążył wzrokiem w kierunku wskazywanym przez Hernandeza.
Pokazywał mu zgrabną dziewczynę o figurze modelki, siedzącą przy barze. Najwyraźniej piła drinka i zamyślona patrzyła gdzieś w przestrzeń. Po dłuższej obserwacji wydała się mu skądinąd znana, a le za nic nie mógł sobie przypomnieć skąd by jął miał znać.
Tok myślowy Rodrigueza przerwał w końcu sam Xavi, wręczając mu do rąk dwie butelki piwa i komenderując, że muszą już iść. Po drodze musieli minąć ową dziewczynę przy barku.
Pedro z czystej ciekawości podniósł głowę, by się jej przyjrzeć i aż zaniemówił.
-To ty?!
Blondynka spojrzała na niego i zmarszczyła ciemne brwi, ale już po chwili chyba go poznała.
-A, to ty… Pan „Nie nauczyli mnie jeździć”.-spokojnie upiła łyk drinka. –ile jeszcze osób rozjechałeś?
Pedrito poczuł jak narasta w nim złość. Co jak co, ale nie lubił być poniżany.
-ZERO-warknął.-i uważaj co mówisz, laleczko-dokończył zanim Xavi go nie odciągnął na bok.
-Uspokój się-ostudził gorącą głowę młodszego kolegi-idziemy, a potem opowiesz mi wszystko ze szczegółami.
-Głupia-burknął obrażony Kanaryjczyk.
-No, pierwsze spotkania nie były obiecujące, wstydź się kochanie.-uśmiechnął się ciepło do Alexandry. Przytuliła się do niego mocniej.
-Kocham cię, Pedrito.
-Na zawsze Twój…pamiętaj o tym-pocałował ją.
Godzinę później Xavi siedział w swojej kuchni i pił gorącą kawę z czekoladą. Ostatnio odkrył jej dobre strony i dziś właśnie upajał się jej smakiem. Przy okazji obserwował jak Camilla robi jego ulubioną sałatkę z paluszków krabowych. Rozciągnął się wygodnie na krześle, cisząc się, że nie ma nic do roboty i może leniuchować.
-Leniu jeden, Xavi-Camilla chyba mu czytała w myślach-siedzisz tylko pożerasz mnie wzrokiem, zamiast pomóc słabszej kobiecie-dostał ochrzan i potulnie zwiesił głowę.
-Ale wczoraj była impreza… był mecz…i za trzy dni też jest mecz! Muszę odpocząć, żeby dobrze pokierować drużyną!-usiłował znaleźć jakąś wymówkę.
Camilla parsknęła śmiechem i przestała na chwile kroić kraby.
-Faktycznie, aż tak się starzejesz, że musisz odpocząć, to może w ogóle przestaniesz trenować, co? Jakoś tydzień temu mogłeś odkurzyć cały dom i jeszcze przetrwałeś trudny mecz z Atletico. Coś z tobą faktycznie nie tak-pokręciła z politowaniem głową- w takim razie dzwonię do Pepa, może zechce wrócić.
-NIE!!-Hernandez poderwał się z krzesła, rozlewając ukochaną Moccę.-co mam ci pomóc kochanie?
Camilla uśmiechnęła się pod nosem.
-Najpierw posprzątaj to, co rozlałeś, a potem zrobisz sos.
Była. Odwrócił się leniwie i wtulił się w żonę, próbując zasnąć jeszcze na chwilę. Kiedyś zdarzało mu się często tak sprawdzać, czy ukochana kobieta jest i nie zniknęła. Wciąż nie wierzył, że z nią jest. Przypomniał sobie ostatnią swoja myśl sprzed zaśnięcia wczorajszej nocy. Poznali się w nietypowych okolicznościach… nietypowych jak na niespokojnego Pedro przystało.
Ten dzień był jakiś feralny, nie dość, że Pedrito miał problemy osobiste, to jeszcze nad Katalonią musiała się rozpętać olbrzymia burza. Ulewa męczyła mieszkańców Barcelony od piątej nad ranem, wskutek czego Rodriguez nie mógł się żadnym sposobem wyspać.
A teraz gnał na trening, spóźniony już jakieś pół godziny, zły na siebie, na cały świat i na wycieraczki swojego Audi, które nie nadążały zbierać wody lejącej się obficie z niebios.
No właśnie. Spóźniony.
I tylko dlatego, że akurat ten dzień Carol wybrała sobie na wielką kłótnię definitywnie kończącą ich jakże cudowny ostatnimi czasy związek, pomyślał nie bez ironii Kanaryjczyk. Ostatnio miała do niego pretensje o niemalże wszystko, a kropla przelewająca czarę goryczy było to, ze dokładnie tydzień temu obejrzał się na ulicy za jakąś dziewczyną, którą minął. Obejrzał się, bo w niego wpadła i chciał zwyczajnie zobaczyć, kto to był, ale Carol dopisała sobie do tego swoją teorię i nijak się nie dało jej wytłumaczyć prawdy.
Kobiety…
Po dzisiejszym ranku Pedro był pewny dwóch rzeczy.
Po pierwsze, Guardiola wyrzuci go z zespołu jak nic To było pewne. Po drugie, już nigdy nie zwiąże się z żadną kobietą. Wszystkie są takie same.
Pedro prychnął z oburzeniem, nawet nie było mu żal samego związku, bo chyba powoli zaczynało do niego docierać, że Carol to nie ta właściwa, ale… Był zły, że tak go potraktowała. Jak zero, niczego nie warte zero. Nie dała mu szansy wyjaśnień, tłumaczenia swojej racji. Nic. Po prostu nic… Wyszło na jaw jaka z niej despotka, pomyślał ponuro i stanął gwałtownie na światłach, które zapaliły się obrzydliwie jaskrawą czerwienią, co z miejsca zdenerwowało już i tak wkurzonego piłkarza.
Nic mu dziś nie szło.
- Niech to szlag- wyrwało się piłkarzowi, gdy zerknął na godzinę na zegarku. 45 minut spóźnienia. Może się pożegnać z posadą pierwszego prawego napastnika.
Zapaliło się zielone i Rodriguez ruszył, uprzednio sprawdzając, czy może jechać, Był przy przejściu dla pieszych, a w końcu nie chciał sobie dokładać na konto jeszcze wypadków drogowych.
Nagle tuż przed jego maskę wypadła jakaś kobieta i szybkim truchtem najwyraźniej chciała przebiec na czerwonym świetle. Pedro momentalnie zahamował z piskiem opon i przeklinając na czym świat stoi, wypadł z samochodu. Dziewczyna właśnie otrząsnęła się z szoku.
-Jak jeździsz idioto!!-wrzasnęła na niego, najwyraźniej uznając, że to on jest wszystkiemu winny.
-Ja?!-Pedro aż się zapowietrzył.-To chyba ty powinnaś patrzyć jak chodzisz! Mogłem Cię zabić! Tu jest główna ulica szybkiego ruchu!! Nie widziałaś, że jest już czerwone światło, mam ci przeliterować? CZER-WO-NE!!! Czerwone! Czyli ty stoisz i grzecznie czekasz na swoją kolejkę!
Był już naprawdę zły. Jeszcze tego mu brakowało, żeby mieć w CV morderstwo, co prawda nie ze swojej winy, przecież to ona wpakowała mu się prawie pod koła.
Zarzuciła blond włosami i zimno na niego spojrzała.
-Następnym razem uważaj co robisz, chłopczyku. Mamusia nie nauczyła cię jeździć?
Nawet nie czekała na jego ripostę tylko sobie poszła.
Osłupiały piłkarz po chwili się otrząsnął i wsiadł do samochodu nawet nie patrząc na zgromadzony ciekawski tłum.
Wręcz cudowny dzień.
Pedro wzdrygnął się i mocniej przytulił się do żony, czym właściwie ją obudził. Przekręciła się i spojrzała na niego zaspanym wzrokiem.
-Coś się stało, Pedro?
-Nic kochanie…-uśmiechnął się czule i odgarnął jej grzywkę z twarzy.-przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie.
Alexandra tylko przewróciła oczami.
-Nie masz co wspominać?
-Hmmm… pomyślmy… w zasadzie to nie-wyszczerzył się Kanaryjczyk.
-Weź… zrobiłam Ci scenę, a prawda była taka, że nie miałam racji… Spieszyłam się na pokaz i byłam spóźniona.
-Przyznałaś się do winy, muszę to gdzieś zapisać!-cmoknął ja w nos- ja też byłem spóźniony.
-Ale ostatecznie Pep cię nie wyrzucił. Tylko nawrzeszczał. A ja-zamyśliła się na chwilę-nie byłam zachwycona jak Cię spotkałam dwa dni później w „Macarenie”.
Uśmiechnął się do niej szczerze, aż mu błysnęły oczy. Taak… To też było kuriozalne spotkanie.
Wyszedł z Xavim z ich sali, właściwie tak ja już mogli spokojnie nazywać, Zawsze po meczach tu przychodzili całym zespołem i robili balangi do białego rana. Szef dyskoteki i klubu w jednym wiedział już, ze ma wtedy rezerwować przestronna salę na tyłach budynku.
Poszli wtedy po kolejną porcję piwa i musieli grzecznie odczekać swojej w długiej kolejce. Nikt przecież ich nie wpuści pierwszych za ładne oczka. Pedro wciąż był nie w humorze po rozstaniu z dziewczyną, a dodatkowo, tak jak przewidywał, ostatni mecz przesiedział prawie cały na ławce rezerwowych. Jego duma tego nie umiała przeboleć, był bardzo ambitny. Pokłócił się tez przed chwilą z Bojanem, już nawet nie pamiętał o co, to była jedna z tych bezsensownych sprzeczek po pijaku, a przecież oboje już trochę wypili, nie ma co ukrywać.
-Patrz, jaka ładna dziewczyna, w sam raz dla ciebie-usłyszał wesoły głos Xaviego.
-Taa-mruknął na odczepnego, bo zupełnie nie miał ochoty na nowe znajomości. Ciekawość jednak zwyciężyła i podążył wzrokiem w kierunku wskazywanym przez Hernandeza.
Pokazywał mu zgrabną dziewczynę o figurze modelki, siedzącą przy barze. Najwyraźniej piła drinka i zamyślona patrzyła gdzieś w przestrzeń. Po dłuższej obserwacji wydała się mu skądinąd znana, a le za nic nie mógł sobie przypomnieć skąd by jął miał znać.
Tok myślowy Rodrigueza przerwał w końcu sam Xavi, wręczając mu do rąk dwie butelki piwa i komenderując, że muszą już iść. Po drodze musieli minąć ową dziewczynę przy barku.
Pedro z czystej ciekawości podniósł głowę, by się jej przyjrzeć i aż zaniemówił.
-To ty?!
Blondynka spojrzała na niego i zmarszczyła ciemne brwi, ale już po chwili chyba go poznała.
-A, to ty… Pan „Nie nauczyli mnie jeździć”.-spokojnie upiła łyk drinka. –ile jeszcze osób rozjechałeś?
Pedrito poczuł jak narasta w nim złość. Co jak co, ale nie lubił być poniżany.
-ZERO-warknął.-i uważaj co mówisz, laleczko-dokończył zanim Xavi go nie odciągnął na bok.
-Uspokój się-ostudził gorącą głowę młodszego kolegi-idziemy, a potem opowiesz mi wszystko ze szczegółami.
-Głupia-burknął obrażony Kanaryjczyk.
-No, pierwsze spotkania nie były obiecujące, wstydź się kochanie.-uśmiechnął się ciepło do Alexandry. Przytuliła się do niego mocniej.
-Kocham cię, Pedrito.
-Na zawsze Twój…pamiętaj o tym-pocałował ją.
Godzinę później Xavi siedział w swojej kuchni i pił gorącą kawę z czekoladą. Ostatnio odkrył jej dobre strony i dziś właśnie upajał się jej smakiem. Przy okazji obserwował jak Camilla robi jego ulubioną sałatkę z paluszków krabowych. Rozciągnął się wygodnie na krześle, cisząc się, że nie ma nic do roboty i może leniuchować.
-Leniu jeden, Xavi-Camilla chyba mu czytała w myślach-siedzisz tylko pożerasz mnie wzrokiem, zamiast pomóc słabszej kobiecie-dostał ochrzan i potulnie zwiesił głowę.
-Ale wczoraj była impreza… był mecz…i za trzy dni też jest mecz! Muszę odpocząć, żeby dobrze pokierować drużyną!-usiłował znaleźć jakąś wymówkę.
Camilla parsknęła śmiechem i przestała na chwile kroić kraby.
-Faktycznie, aż tak się starzejesz, że musisz odpocząć, to może w ogóle przestaniesz trenować, co? Jakoś tydzień temu mogłeś odkurzyć cały dom i jeszcze przetrwałeś trudny mecz z Atletico. Coś z tobą faktycznie nie tak-pokręciła z politowaniem głową- w takim razie dzwonię do Pepa, może zechce wrócić.
-NIE!!-Hernandez poderwał się z krzesła, rozlewając ukochaną Moccę.-co mam ci pomóc kochanie?
Camilla uśmiechnęła się pod nosem.
-Najpierw posprzątaj to, co rozlałeś, a potem zrobisz sos.
1. Taką chwilę chcę w głowie zatrzymać...
Cichy, położony na uboczu miasta dom Xaviego Hernandeza był pogrążony w mroku. Mało kto mógł zauważyć, że na tyłach tarasu tli się małe światełko, które wymknęło się szczelnie zasuniętej zasłonie.
-Jorge Lorenzo?
To pytanie otrzeźwiło zamyślonych przyjaciół.
-To już teraz wiem, dlaczego tak często go tu widywałam...-dokończyła nieco speszona Camilla.-często z nim rozmawiałam, ale nigdy mi się nie przyznał, że jest bratem Isabel.
Ciężkie spojrzenie Jonathana Dos Santosa niewiele wyjaśniało. Dopił czekoladę i podrapał się po głowie, próbując ułożyć sobie tok myślenia.
-Spokojnie, Jonathan-oaza spokoju w osobie Andresa Iniesty była bardzo wymagana w tej chwili.-nikt cię tutaj nie pogania.
-Wiem. Ale i tak... to trudne. Bardzo trudne. Jorge był jej bratem. Jego nie muszę wam przedstawiać, bo go doskonale znacie. Fan Barcelony.. Nieraz był na naszych meczach, jeśli nie miał wtedy oczywiście zawodów. Isabel nigdy nie chciała mówić o tym, dlaczego nie przyznawała się do bycia jego siostrą i udawała, że go nie zna. Wszystko wyjaśniło się dużo później, Teraz mi się wydaje, że ona musiała się przełamać.
-Ale jak się tu w ogóle znalazła?-zainteresowała się Lea.
-Ech, faktycznie będzie lepiej, jeśli zacznę od początku-skrzywił się Dos Santos.
Młody zawodnik Barcelony był bardzo z siebie zadowolony. Został powołany do kadry A, zagrał w meczu przeciw Levante, a nawet zaliczył asystę. Do pełni szczęścia w sumie brakowało mu tylko gola, własnego gola, no ale wspaniałomyślnie zadecydował, że to może jeszcze trochę poczekać.
Teraz wracał z centrum miasta, gdzie zorganizowali sobie z kolegami małe opijanie wygranej. Było już późno, więc z żalem pożegnał swego najlepszego przyjaciela, Marca Bartrę i towarzystwo. Musiał wracać do domu, bo mieszkał dość daleko. Sporo za Port Vell.
Co nie znaczy, że do domu i ciepłego łóżka mu się śpieszyło.
Leniwie ruszył wciąż zatłoczoną o tak późnej porze La Ramblą. Tu zawsze się kręciło mnóstwo ludzi.
Przecisnął się między dwiema grupkami turystów, zapewne usiłujących pozwiedzać centrum nocą i uśmiechnął się pod nosem na widok dwóch podpitych obcokrajowców, usiłujących dowieść komuś, że absolutnie nie znajdują się na Rambli, tylko na Gran Avenida. Przecież to zupełnie inny rejon miasta...
Zerknął na zegarek. Wpół do pierwszej. Rozgadane, tętniące życiem centrum ani myślało kłaść się spać.
Po prawej miał mroczne Montjuic, na którego stoku był cmentarz, a na szczycie sześciogwiazdkowy hotel i punkt widokowy. No i stacja kolejki jeżdżącej nad portem. Był na niej kiedyś. Niezły widok.
Przyjrzał się uważnie Kolumbowi, uparcie wskazującego na coś, co tylko on widział nad horyzontem. Zawsze go ten pomnik intrygował.
Zapiął polarkę i ruszył do portu.
Ostatnia część Rambli, czyli nadmorski deptak i molo. Rambla del Mar. Dotarł do niej i z zadowoleniem rozglądnął się po porcie. Uwielbiał tu przesiadywać. Wieczorem było tu pusto, nawet wszechobecne łódki gdzieś odpłynęły. Oparł się rękoma o barierkę. Mógłby tak długo stać. Ale nie. Jak zwykle ktoś mu musiał wszystko zepsuć.
-UWAGA, ZŁODZIEJ!! ŁAPAĆ ZŁODZIEJA!!!
-Que pasa?-zadał sobie pytanie Dos Santos-co jest?!
Zmrużył oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do całkowitej ciemności i dojrzał w końcu źródło zamieszania. Od strony Rambli biegł jakiś mężczyzna, trzymający coś w ręce. Za nim kilku ludzi, ale najwyraźniej nie mogli go dogonić.
Jonathan uznał, że nic się nie stanie, jeśli się włączy w akcję. Akurat mógł przeciąć drogę złodziejaszkowi, gdyż ten się do niego zbliżał, nieświadomy zamiarów młodego Meksykanina.
Cicho przycupnął przy barierce i przygotował się do skoku. Wyczekał na odpowiednią chwilę i zabiegł drogę przeciwnikowi. Tamten w panice go wyminął, ale nie odbiegł za daleko. Kondycja piłkarza na coś się jednak przydaje,nie bez dumy pomyślał Dos Santos.
Złapał go za ciemną kurtkę i spróbował wyszarpnąć ukradzioną rzecz. Nie poszło mu jednak łatwo, praktycznie rozpętała się bójka. W końcu złodziej chyba dał za wygraną, bo bronił się coraz słabiej, za to Jonathan szarpnął mocniej i przewrócił się na deski molo.
Z zadowoleniem stwierdził, że to on trzyma ukradzioną torebkę w ręce.
Z odrętwienia i szoku wydobył go odgłos szybkich kroków zbliżających się do niego. Podniósł się, stwierdzając przy okazji, że ma rozciętą wargę i leci mu krew. Obtarł ją rękawem.
-Nic ci nie jest?-usłyszał czyjś głos.
Podniósł głowę i stanął twarzą w twarz z jakąś dziewczyną.
-Nie, nic, Chyba.-zerknął na torebkę.-czy to twoje?
Dziewczyna spojrzała szybko na jego ręce i rozbłysły jej oczy.
-Tak! to moje. Już myślałam, że przepadła..Dziękuję ci bardzo!-wykrzyknęła, gdy nieśmiało podał jej znalezisko, patrząc gdzieś w bok.
-Nie ma za co.
-Jest za co!-gorąco zaoponowała i niewiele myśląc wspięła się na palce, by za chwilę lekko go pocałować w policzek. Jonathan wtedy się akurat odwrócił i w rezultacie ich wargi się zetknęły.
Chwilę zaszokowani tak stali,patrząc się na siebie, ale w końcu ona się ocknęła
-Przepraszam-zorientowała się, że patrzy na nią z zaskoczeniem-muszę już lecieć!
Nie zdążył zareagować, gdy odbiegła w stronę centrum miasta. Zdziwiony patrzył za nią długo. Dziwił się, że poczuł coś bardzo dziwnego, ale też..miłego, gdy go pocałowała.
Spojrzał raz jeszcze w tamtą stronę, martwiąc się, że raczej już się nie zobaczą nigdy i zawrócił na koniec molo, do centrum handlowego Maremagnum. Tam na parkingu zostawił samochód.
-Hej, tego, że się pocałowaliście, to nigdy nie słyszałam-oburzyła się Ana, a potem parsknęła śmiechem.-no co się tak patrzycie??-powiodła wzrokiem po przyjaciołach-trzeba było za nią biec...
-Taa. łatwo ci mówić, trudniej z wykonaniem-burknął Jonathan.
Popatrzył w okno, a potem na zegarek.
-Pójdę już, jest późno.-oznajmił z wahaniem.-Obiecałem, że opowiem, ale skończę to jutro-dodał widząc miny Lei i Bojana.
Zarzucił kurtkę na siebie i poszedł do drzwi.
-Dziękuję za czekoladę Camilla-zawołał jeszcze-cześć wszystkim!
Wszyscy trochę zaskoczeni patrzyli w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział ich meksykański przyjaciel.
-On to jeszcze przeżywa, w sumie mu się nie dziwię-powiedział w końcu Xavi.-dajcie mu czas.
-Myślę, że jednak taka spowiedź pomoże mu uporządkować te sprawy..wiecie, wygada się, a to zawsze lepsze niż duszenie emocji w sobie-poparła go Ana-Andres, my też się będziemy zbierać.
-Ale nie ma mowy!-zaprotestowała Camilla.-zostajecie tutaj, dom jest duży, wszyscy się zmieścicie. Dzieciaki są u mamy Xaviego, tak więc macie wszystkie pokoje do dyspozycji, zaraz wam przyniosę pościel. Pedro i Alex, to też się was tyczy!-zmierzyła surowym wzrokiem napastnika i blondynkę.
Z ociąganiem, ale jednak wszyscy przystali na propozycję Camilli. W sumie było to najwygodniejsze wyjście z sytuacji...;P
Nad ranem Pedro Rodriguez wciąż nie mógł zasnąć. Myślał o tym, co przydarzyło się Dos Santosowi. Rozumiał go doskonale. Zaciekawiło go też, że jego początki znajomości z Isabel były podobne do jego historii. Alex również poznał w typowo kryminalnych okolicznościach, choć była to wyłącznie ich wina...
-Jorge Lorenzo?
To pytanie otrzeźwiło zamyślonych przyjaciół.
-To już teraz wiem, dlaczego tak często go tu widywałam...-dokończyła nieco speszona Camilla.-często z nim rozmawiałam, ale nigdy mi się nie przyznał, że jest bratem Isabel.
Ciężkie spojrzenie Jonathana Dos Santosa niewiele wyjaśniało. Dopił czekoladę i podrapał się po głowie, próbując ułożyć sobie tok myślenia.
-Spokojnie, Jonathan-oaza spokoju w osobie Andresa Iniesty była bardzo wymagana w tej chwili.-nikt cię tutaj nie pogania.
-Wiem. Ale i tak... to trudne. Bardzo trudne. Jorge był jej bratem. Jego nie muszę wam przedstawiać, bo go doskonale znacie. Fan Barcelony.. Nieraz był na naszych meczach, jeśli nie miał wtedy oczywiście zawodów. Isabel nigdy nie chciała mówić o tym, dlaczego nie przyznawała się do bycia jego siostrą i udawała, że go nie zna. Wszystko wyjaśniło się dużo później, Teraz mi się wydaje, że ona musiała się przełamać.
-Ale jak się tu w ogóle znalazła?-zainteresowała się Lea.
-Ech, faktycznie będzie lepiej, jeśli zacznę od początku-skrzywił się Dos Santos.
Młody zawodnik Barcelony był bardzo z siebie zadowolony. Został powołany do kadry A, zagrał w meczu przeciw Levante, a nawet zaliczył asystę. Do pełni szczęścia w sumie brakowało mu tylko gola, własnego gola, no ale wspaniałomyślnie zadecydował, że to może jeszcze trochę poczekać.
Teraz wracał z centrum miasta, gdzie zorganizowali sobie z kolegami małe opijanie wygranej. Było już późno, więc z żalem pożegnał swego najlepszego przyjaciela, Marca Bartrę i towarzystwo. Musiał wracać do domu, bo mieszkał dość daleko. Sporo za Port Vell.
Co nie znaczy, że do domu i ciepłego łóżka mu się śpieszyło.
Leniwie ruszył wciąż zatłoczoną o tak późnej porze La Ramblą. Tu zawsze się kręciło mnóstwo ludzi.
Przecisnął się między dwiema grupkami turystów, zapewne usiłujących pozwiedzać centrum nocą i uśmiechnął się pod nosem na widok dwóch podpitych obcokrajowców, usiłujących dowieść komuś, że absolutnie nie znajdują się na Rambli, tylko na Gran Avenida. Przecież to zupełnie inny rejon miasta...
Zerknął na zegarek. Wpół do pierwszej. Rozgadane, tętniące życiem centrum ani myślało kłaść się spać.
Po prawej miał mroczne Montjuic, na którego stoku był cmentarz, a na szczycie sześciogwiazdkowy hotel i punkt widokowy. No i stacja kolejki jeżdżącej nad portem. Był na niej kiedyś. Niezły widok.
Przyjrzał się uważnie Kolumbowi, uparcie wskazującego na coś, co tylko on widział nad horyzontem. Zawsze go ten pomnik intrygował.
Zapiął polarkę i ruszył do portu.
Ostatnia część Rambli, czyli nadmorski deptak i molo. Rambla del Mar. Dotarł do niej i z zadowoleniem rozglądnął się po porcie. Uwielbiał tu przesiadywać. Wieczorem było tu pusto, nawet wszechobecne łódki gdzieś odpłynęły. Oparł się rękoma o barierkę. Mógłby tak długo stać. Ale nie. Jak zwykle ktoś mu musiał wszystko zepsuć.
-UWAGA, ZŁODZIEJ!! ŁAPAĆ ZŁODZIEJA!!!
-Que pasa?-zadał sobie pytanie Dos Santos-co jest?!
Zmrużył oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do całkowitej ciemności i dojrzał w końcu źródło zamieszania. Od strony Rambli biegł jakiś mężczyzna, trzymający coś w ręce. Za nim kilku ludzi, ale najwyraźniej nie mogli go dogonić.
Jonathan uznał, że nic się nie stanie, jeśli się włączy w akcję. Akurat mógł przeciąć drogę złodziejaszkowi, gdyż ten się do niego zbliżał, nieświadomy zamiarów młodego Meksykanina.
Cicho przycupnął przy barierce i przygotował się do skoku. Wyczekał na odpowiednią chwilę i zabiegł drogę przeciwnikowi. Tamten w panice go wyminął, ale nie odbiegł za daleko. Kondycja piłkarza na coś się jednak przydaje,nie bez dumy pomyślał Dos Santos.
Złapał go za ciemną kurtkę i spróbował wyszarpnąć ukradzioną rzecz. Nie poszło mu jednak łatwo, praktycznie rozpętała się bójka. W końcu złodziej chyba dał za wygraną, bo bronił się coraz słabiej, za to Jonathan szarpnął mocniej i przewrócił się na deski molo.
Z zadowoleniem stwierdził, że to on trzyma ukradzioną torebkę w ręce.
Z odrętwienia i szoku wydobył go odgłos szybkich kroków zbliżających się do niego. Podniósł się, stwierdzając przy okazji, że ma rozciętą wargę i leci mu krew. Obtarł ją rękawem.
-Nic ci nie jest?-usłyszał czyjś głos.
Podniósł głowę i stanął twarzą w twarz z jakąś dziewczyną.
-Nie, nic, Chyba.-zerknął na torebkę.-czy to twoje?
Dziewczyna spojrzała szybko na jego ręce i rozbłysły jej oczy.
-Tak! to moje. Już myślałam, że przepadła..Dziękuję ci bardzo!-wykrzyknęła, gdy nieśmiało podał jej znalezisko, patrząc gdzieś w bok.
-Nie ma za co.
-Jest za co!-gorąco zaoponowała i niewiele myśląc wspięła się na palce, by za chwilę lekko go pocałować w policzek. Jonathan wtedy się akurat odwrócił i w rezultacie ich wargi się zetknęły.
Chwilę zaszokowani tak stali,patrząc się na siebie, ale w końcu ona się ocknęła
-Przepraszam-zorientowała się, że patrzy na nią z zaskoczeniem-muszę już lecieć!
Nie zdążył zareagować, gdy odbiegła w stronę centrum miasta. Zdziwiony patrzył za nią długo. Dziwił się, że poczuł coś bardzo dziwnego, ale też..miłego, gdy go pocałowała.
Spojrzał raz jeszcze w tamtą stronę, martwiąc się, że raczej już się nie zobaczą nigdy i zawrócił na koniec molo, do centrum handlowego Maremagnum. Tam na parkingu zostawił samochód.
-Hej, tego, że się pocałowaliście, to nigdy nie słyszałam-oburzyła się Ana, a potem parsknęła śmiechem.-no co się tak patrzycie??-powiodła wzrokiem po przyjaciołach-trzeba było za nią biec...
-Taa. łatwo ci mówić, trudniej z wykonaniem-burknął Jonathan.
Popatrzył w okno, a potem na zegarek.
-Pójdę już, jest późno.-oznajmił z wahaniem.-Obiecałem, że opowiem, ale skończę to jutro-dodał widząc miny Lei i Bojana.
Zarzucił kurtkę na siebie i poszedł do drzwi.
-Dziękuję za czekoladę Camilla-zawołał jeszcze-cześć wszystkim!
Wszyscy trochę zaskoczeni patrzyli w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział ich meksykański przyjaciel.
-On to jeszcze przeżywa, w sumie mu się nie dziwię-powiedział w końcu Xavi.-dajcie mu czas.
-Myślę, że jednak taka spowiedź pomoże mu uporządkować te sprawy..wiecie, wygada się, a to zawsze lepsze niż duszenie emocji w sobie-poparła go Ana-Andres, my też się będziemy zbierać.
-Ale nie ma mowy!-zaprotestowała Camilla.-zostajecie tutaj, dom jest duży, wszyscy się zmieścicie. Dzieciaki są u mamy Xaviego, tak więc macie wszystkie pokoje do dyspozycji, zaraz wam przyniosę pościel. Pedro i Alex, to też się was tyczy!-zmierzyła surowym wzrokiem napastnika i blondynkę.
Z ociąganiem, ale jednak wszyscy przystali na propozycję Camilli. W sumie było to najwygodniejsze wyjście z sytuacji...;P
Nad ranem Pedro Rodriguez wciąż nie mógł zasnąć. Myślał o tym, co przydarzyło się Dos Santosowi. Rozumiał go doskonale. Zaciekawiło go też, że jego początki znajomości z Isabel były podobne do jego historii. Alex również poznał w typowo kryminalnych okolicznościach, choć była to wyłącznie ich wina...
Prolog, czyli coś na początek...
Rok 2026, maj...
Tego dnia FC Barcelona świętowała kolejne zwycięstwo na koniec sezonu. Ponieważ była to okrągła liczba,połączona z rocznicą powstania nowej La Masii zaproszona została również znaczna część byłych graczy.
Dlatego też w roztańczonym klubie na samej górze hotelu Juan Carlos I rozmawiała sobie grupka kilku osób. Co chwilę się śmiali i widać było, że dobrze czują się w swoim towarzystwie. Tak, Xavi i Iniesta wspominali stare czasy.
Wciąż się przyjaźnili, nie mogło być inaczej, skoro jedna młodsza siostra Andresa wyszła z Xaviego, a druga za Bojana Krkcia.
W ogóle to po latach widać było, że najlepsze trio napastników, Bojan, Pedro i Messi jeszcze długo będzie stawiane za wzór kolejnym pokoleniom wstępującym w mury szkółki La Masia. Szkółka ta dalej miała powodzenie i szacunek, choć niektórzy tęsknili za starą ceglaną budowlą. Nowa La Masia była nowoczesna i pełna przepychu, Xavi uważał jednak, że brakuje jej tej magii. Magii pierwszej La Masii.
-Bojan, widzisz, dobrze, że wróciłeś z Rzymu.-poklepał przyjaciela po ramieniu Iniesta, jednocześnie oglądając jego nagrodę za zasługi i najwięcej goli-to był chyba jedyny błąd Mistera, to, że sprzedał Ciebie i Jeffrena...
Krkic uśmiechnął się jednym ze swoich uroczych uśmiechów które wciąż były tak słodkie jak dawniej. Lea przytuliła się do niego. Oczywiście, partnerki piłkarzy nie mogły się nie pojawić na tak ważnej gali.
-Może i masz rację-skomentował Bojan.-Camilla, szampana?-odstawił na stół statuetkę i podał jej lampkę z napojem z tacy kelnera, który skłonił się lekko i poszedł do następnej grupki.
-Pojutrze jedziemy jak zwykle do Caldes, na wakacje-Zakomunikował przyjaciołom Xavi-gdzie jest Pedro?
-Tam-Camilla zlokalizowała Rodrigueza tańczącego ze swoją żoną i przywołała ich gestem ręki-pamiętasz jak się poznali?
wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Pewnie-pierwszy się opanował Andres-świetny temat na plotki!
-O co chodzi?-sam zainteresowany zmierzył go wzrokiem.
-O początki twojej znajomości z jakże piękną obecną tu panią Rodriguez-wyjaśniono mu-no i o tym, że Xavi nas zaprasza do swojej rezydencji na Costa Brava.
-Super-ucieszył się Kanaryjczyk-zabieramy dzieciaki, a jak one jadą to jedzie też Dos Santos...właśnie, muszę go poinformować. Widział go ktoś?
-Szkoda, że nie ma Isabel-Camilla zaczęła się rozglądać za ostatnim z ich paczki piłkarzem. Ruszyła przez salę, zapytując kolegów i znajomych o młodego piłkarza.
-Widziałem go przy wyjściu-w końcu pomógł jej Thiago, obecny kapitan.-obawiam się, że wyszedł. Po angielsku-skrzywił się.
-No nic, dzięki.
Poinformowała o tym resztę przyjaciół. Pedro zmarszczył brwi.
-Chyba wiem, gdzie on jest.
Cmentarz El Viejo tonął w ciemnościach, mimo, że całe Poble Nou, dzielnica Barcelony, w której się znajdował, była oświetlona.
Xavi, z przytulona do siebie Camillą, ruszył pierwszy, trochę na oślep szukając trasy. Każdy z barcelonistów wiedział, gdzie iść, ale w tej chwili, z powodu mgły, zupełnie się nie orientowali, gdzie są.
-Patrz-Lea wreszcie dostrzegła właściwą alejkę i mdłe światełko na końcu linii grobów.
Pedro westchnął i ruszył przodem, wymijając Iniestę z siostrami.
Stanął obok przyjaciela.
-Jonathan.
Jasne światełko zapalonej lampki oświetlało orzechowe oczy Meksykanina. Spojrzał na Rodrigueza smutno.
-Cześć chłopaki. I dziewczyny też.
-Cześć Jo. Dlaczego uciekłeś z imprezy?-Lea z reguły mówiła to, co myślała.-Isabel nie byłaby zadowolona z tego!
Dos Santos spuścił głowę.
-Bartra był jej bratem, a dalej się bawi!-ciągnęła Lea.
-Uspokój się-powstrzymał ją Pedro.
-Marc nie jest jej prawdziwym bratem-odezwał się po chwili Jonathan.-przecież wiecie kto nim jest.
-Tak w ogóle czemu, tu pisze Isabel Dos Santos?-zainteresował się nagle Xavi.
Popatrzył na kumpla, który postawił lampkę pod napisem. Podniósł się i spojrzał na kolegów.
-Naprawdę nic nie wiecie? Myślałem, że...
-Bartra nic nie mówił. Ty też nie!-zastrzegła szybko Camilla.
Dos Santos westchnął.
-To było w tym czasie, kiedy Pedro poznał Ciebie-zwrócił się do stojącej koło niego blondynki. Myślałem, że Bartra wam jednak powiedział, chociaż nie pozwoliłem mu. Nie wierzyłem, że dotrzyma słowa, bardzo chciał,żebyście znali prawdę.
-Opowiedz, jeśli czujesz, że możesz. Chcielibyśmy wiedzieć-poprosił go cicho Iniesta.
-No dobrze, ale może nie tutaj.
Dotarli do domu Hernandezów. Camilla zrobiła szybko wszystkim gorącą czekoladę z bitą śmietaną i dodała do tego amaretto. Wszyscy zasiedli w salonie, skupiając się na osobie Jonathana.
-Okej zacznijmy więc od tego, że bratem Isabel był Jorge Lorenzo...
Subskrybuj:
Posty (Atom)