czwartek, 18 października 2012
6. You know how make me feel guilty.
-Siedzimy na korytarzu i czekamy! Ale już chyba się kończy-nerwowo poinformował go Fabregas. Zdenerwowanie zawsze dość wrażliwego Katalończyka dawało się bez problemu wyczuć w jego głosie.
-To chyba dobrze?-bąknął Pedro, czując jakieś radosne, nie do końca zidentyfikowane odczucie, na myśl o małej córeczce Iniesty, która się właśnie pchała na świat.
-I…w związku z tym… mam prośbę…-wydukał jeszcze bardziej zdenerwowany Cesc-bo…
-Hmmm?
Ta bardzo interesująca rozmowa na gorącej linii-sklep z artykułami dla niemowląt,w którym właśnie przebywał Pedro Rodriguez, a szpita miejski Sant Pau w centrum Barcelony, gdzie był Cesc Fabregas i właściwie pół Barcelony, czyli najbliżsi koledzy Andresa Iniesty, już właściwie szczęśliwego tatusia, nie była bliżej sedna sprawy niż na początku.
Fabregas właściwie nie wiedział jak to przekazać koledze.
-Obiecałem koleżance mojej dziewczyny, ze ją zawiozę na pokaz, ale…
Pedro omiótł krytycznym wzrokiem różowe śpioszki w białe kwiatki i zaczął szukać kasy. Wysłali go tu koledzy, jednomyślnie postanawiając , że wręczą mały prezent szczęśliwym rodzicom Valerii. Tak się złożyło, że zakupów musiał dokonać Pedro, choć on sam się zastanawiał dlaczego wybrali jego. Przecież nie miał żadnego doświadczenia w kupowaniu dziecięcych ubranek!
Dotarł do kasy i przełożył telefon do drugiej ręki, próbując wygrzebać z portfela 50 euro. W końcu zrezygnował i wyciągnął z kieszeni stówkę. Niech się kasjerka męczy z resztą.
-A co to za koleżanka?-skupił się na Fabregasie.
Miał zamiar się zgodzić, ale coś mu mówiło, że chodzi o Alexandrę. Zacisnął zęby,słuchając odpowiedzi. Niechęć do dziewczyny walczyła w nim z poczuciem obowiązku pomocy koleżance Fabregasa. Istniała w końcu niepisana zasada głosząca, że przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi…
-Daj,ja to załatwię-w tle monosylabicznej wypowiedzi Fabsa dał się słyszeć głos jego dziewczyny. Zgrzytnęło i po chwili w komórce Pedrita, nieporadnie pakującego zakupiony ciuszek i usiłującego przytrzymać sobie telefon przy uchu ramieniem, odezwała się Monica.
-Słuchaj,wiem, że się z Alex nie lubicie, ale jesteśmy tu w szpitalu wszyscy, Xavi, Bojan,my i siostry Andresa. Reszta Barcy nie zna Alexandry. Ona się za chwilę spóźni na pokaz! Wiem, że powinniśmy ją z Fabsem odwieźć, ale się nie da.. A ty jesteś na mieście. Bardzo cię proszę pomóż jej. Zrobisz to dla mnie?-Był pewien , że Monica mówi szczerze. Dziewczyna Cesca zawsze mówiła prosto z mostu co sądzi i tak było i tym razem. I to zawsze w niej cenił.
-Nie może tego zrobić Bartra czy Dos Santos?-Próbował się jeszcze bronić.
-Mają swoje własne problemy, coś jest nie tak z tego co wiem.-Była tak poważna, że od razu zapisał sobie w pamięci, że musi zadzwonić do Jonathana wieczorem.
Westchnął ciężko. Dlaczego ma tak miękkie serce?
Pędził szybko w stronę dzielnicy Sant Gervasi, położonej przy drodze wylotowej na Valencię. Dostał od dziewczyny Fabsa dokładne wytyczne, gdzie ma jechać. Sądząc po adresie, musiał być to jedne z tych nowoczesnych wieżowców, gdzie byłydrogie, ekskluzywne apartamenty. Skrzywił się. To było przestronne ipożyteczne, ale on sam, Pedro Rodriguez, nigdy by w takim mieszkaniu niezamieszkał. Dusiłby się w nim. Jego wyspiarska osobowość potrzebowała widoku morza i skromnych, tradycyjnych, a przede wszystkim, własnych od samych fundamentów, czterech ścian.
Skręcił wreszcie we właściwą ulicę, czując, jak narasta w nim złość, że się podjął tego zadania i, ze kompletnie nie umie się zorientować w układance bloków i bloczków. Dzielnica Eixample również była gęsto zabudowana, kwadratowe, pościnane na rogach budynki miały po kilka pięter. Ale tutaj? Pedro skręcił raz jeszcze w lewo i jechał teraz wzdłuż szerokiej dwupasmówki, obsadzonej po obu stronach małymi palmami. Zawsze trochę zieleni, pomyślał. Zlokalizował w końcu, trochę przez przypadek, średniej wysokości, długi biały blok. Musiał przyznać, że orzechowe wstawki w balkonach ładnie dopełniały całości. Widać było na pierwszy rzut oka, że to apartamentowiec. Okna ciągnęły się po kilka naraz, najwyraźniej w mieszkaniach była przynajmniej jedna ściana zapełniona dużymi oknami, by stworzyć wrażenie przestrzeni.
Zaparkował na chodniku, ignorując strzałkę wskazującą podziemny parking, założył ciemne okulary na nos i ruszył na spotkanie Alexandry.
-Słucham?-odezwał się kobiecy głos w domofonie.
-Pedro Rodriguez-postarał się powiedzieć to możliwie jak najuprzejmiej. Po drugiej stronie zapadła cisza, a on się uśmiechnął. Żałował, że nie może zobaczyć zszokowanej miny blondynki, jaką niewątpliwie teraz miała.
-Ach,jasne. Proszę, wchodź.
Pedro z uśmiechem patrzył na rozmawiającą z żoną Iniesty Alexandrę. Byli w jakiejś kawiarence niedaleko centrum handlowego,gdzie ich córki robiły właśnie zakupy. Nie dociekał po co im były potrzebne zakupy w środku tygodnia, ale to był przywilej kobiet. Katowanie wszystkich dookoła kilkugodzinnymi zakupami. Wiedział, że i tak tego nie zrozumie. Nigdy nie mógł poznać, czy Alexandra ma najnowszą sukienkę od Valentino, czy może od Dolce & Gabbany. Wystarczała mu świadomość , że jego ukochana kobieta jest ładnie ubrana, wiedział też, że Alexandra i tak go kocha, nie zwracając uwagi na słodką ignorancję mody przez jej Pedrita.
Teraz, korzystając z okazji, że Aina i siedemnastoletnia Valeria zanurkowały w kolorowym świecie butików znanych marek i fasonów, Alexandra i Ana wybrały się razem na kawę i plotki. Pedro, chcąc nie chcąc, też musiał z nimi pójść. Nie zwracał jednak uwagi na ich rozmowę, zanurzając się we własnych wspomnieniach. Nie wiedział, dlaczego ostatnio mu się ciągle coś przypominało. A szczególnie, jak zobaczył w drzwiach kawiarni Monicę, żonę Fabregasa… Poniekąd to ona odpowiadała za to, że mieli z Alex stały kontakt mimo ciągłych spięć i różnic, jakie ich dzieliły.
Nacisnął klamkę ciemnobrązowych drzwi i znalazł się w zalanym słońcem mieszkaniu. Zamknął za sobą dokładnie drzwi, czując jak spinają się w nim wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na konfrontację.
-Alexandra?!
Zdziwił się, że się nie odezwała. Przestąpił z nogi na nogę, próbując pozbyć się myśli o jakimś podstępie. W końcu poszedł w głąb jasnego korytarza, mijając po prawej stronie kuchnię i jakiś przymknięty lekko, niewielki pokój. Na końcu czekał na niego salon.
Cała ściana naprzeciw niego była przeszklona oknami, zauważył, że jedno z nich było również drzwiami na balkon. Po lewej ręce miał biblioteczkę z ciemnego drewna,a po prawej był duży, plazmowy telewizor . Zauważył, że są jeszcze otwarte drzwi do jednego pokoju. Tam musiała być.
Nie dbał o ściąganie butów, w końcu mieli już jechać. Zaglądnął do tego pokoju. Była, siedziała na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach.
Na ten widok coś się ścisnęło w sercu Pedro. Niby działała mu na nerwy, ale widocznie miał też inne uczucia. Nie lubił, jak w jego obecności jakaś dziewczyna płakała.
-Alexandra?-zapytał cicho - Monica od Fabregasa mówiła, że musisz jechać na jakiś pokaz…
-Wiem-zaskoczyło go, że na niego nie nawrzeszczała.-Jestem już spóźniona, wyrzucą mnie z branży.
-Ej no, może nie jest tak źle-bąknął, zdjęty litością nad losem modelki.-Chodź,pojedziemy, powiesz im, że był jakiś wypadek, czy coś.
Podszedł i przykucnął przed nią. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie odgarnąć jej jasnych włosów z twarzy. Odsunął jej ręce od głowy i popatrzył krytycznym wzrokiem na zapuchnięte od płaczu oczy.
-Przemyj twarz zimną wodą.
Patrzyła na niego prze chwilę w milczeniu. Zorientował się, że trzyma ją za ręce,dopiero wtedy, gdy je lekko wysunęła.
-Od kiedy ty jesteś dla mnie miły?-próbowała być ironiczna, ale słabo jej to wyszło.
-Staram się-burknął-ale ty tego nie zauważasz. Lepiej ci z koncepcją, że to ja jestem ten zły. Poza tym, Monica mnie prosiła żebym ci pomógł… i Fabregas…
-Tak,jasne.
-Mam ci udowodnić?-zaczął się denerwować.
-Jeżeli potrafisz-uniosła brwi, ale nie umiała ukryć ciekawości, która zagościła w jej oczach. Wstała, by wziąć torebkę i włożyć do niej telefon.
-Boję się-dodała nagle cicho. Nie dziwił się jej. Też się bał, spóźniając się na treningi u Guardioli. Wyglądała teraz tak bezbronnie. Jasne włosy, ciemne oczy…Biała, zwiewna sukienka. Była jak jakiś elf.
Położył dłoń na jej ramieniu. Opalona, ciemna skóra jego ręki kontrastowała z jej jasną sukienką.
-Nie ma się czego bać.-Zapewnił ją ciepłym głosem. Przyjrzała mu się uważnie. Uśmiechnął się niepewnie, niezdarnie obejmując ją ramieniem w geście pocieszenia. Patrzył jej prosto w oczy, w których dziś wyjątkowo nie widział złości.
A potem nachylił się i ją delikatnie pocałował.
-Chodź,jeszcze zdążymy.-dodał po chwili cicho, a potem szybko wyszedł z pokoju.
Przestraszył się tego, że serce waliło mu tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
Uśmiechnął się do własnych wspomnień tak szeroko, że Alex uważnie się mu przyglądnęła.
-Co ci jest Pedro?-przyłożyła mu rękę do czoła, a potem zaglądnęła do jego filiżanki z kawą.-Dosypali ci czegoś?
-Nie, coś ty kochanie-objął ją, przytulając mocno do siebie.-Po prostu cię kocham-cmoknął ją w nos.
-Pedro… ludzie patrzą.
-Mam to gdzieś-stwierdził autorytatywnie Rodriguez,całując ją jeszcze raz.
Monica i Ana się uśmiechnęły.
-A kiedyś się tak kłóciliście. Dzień bez kłótni był dniem straconym, prawda?
-Ana…-Zaprotestował oburzony, choć wiedziała, że to była prawda.-Monica, czy ja ci już dziękowałem za to, że musiałem ją wtedy podwieźć?
-Pedro, milczałbyś lepiej, co?-Alexandra zrobiła się czerwona.
Monica roześmiała się, poprawiając wciąż lśniące, ciemne włosy, Błysnęły jej oczy.
-A tak, już pamiętam. Ale co się wydarzyło wtedy u Ciebie? Co prawda dalej się kłóciliście, ale coś ewidentnie się wydarzyło…Byłaś strasznie zmieszana, jak się spotkałyśmy wieczorem.
-Bo on mnie wtedy poc…-Nie skończyła bo uparty mąż zatkał jej buzię ręką.
-To nie ja mam długi język-zaśmiał się złowieszczo-pokłóciliśmy się ostro w samochodzie.
Większość drogi prowadzącej do celu Alexandra się w ogóle nie odzywała. Przekazała mu tylko lakoniczną informację zawierającą nazwę ulicy. Nawet na niego nie patrzyła, on również unikał jej wzroku. Był na siebie zły. Wbijał sobie, że musi o tym zapomnieć, przecież ona go nie znosi.
Nie mógł zapomnieć.
Jak na złość…
Dodatkowo jego pasażerka nie omieszkała mu zaserwować kolejnej złośliwości.
-Nie wiedziałam, że masz dziecko-zaglądnęła do papierowej torebki w małe misie, w której spoczywały zakupione przed południem śpioszki. Pedro zacisnął ręce na kierownicy tak mocno, że aż mu pobielały kostki.
-Nie mam dziecka… To dla Iniesty, przecież dzisiaj mu się córka urodziła!
-Och,a już myślałam, że to dla twojego dziecka… Chociaż, nie wiadomo, może jakieś masz!-niewinnie przeglądała się w lusterku, a Kanaryjczyk niemal się zapowietrzył.
-Miałem jedną dziewczynę, nie było żadnej innej. Skoro mnie oceniasz, to może powiedz coś o sobie, nie wierzę, że jesteś taka święta!-przygryzł wargi. Wspomnienie Carol wciąż bolało.
-Chciałbyś wiedzieć! Po stosowne informacje zwracaj się do mojego agenta, ja nie jestem od udzielania odpowiedzi.
-Ależ z ciebie megalomanka-pokręcił głową ze zdziwieniem, skupiając się znowu na prowadzeniu samochodu. Podgłośnił radio, by zagłuszyć swoje myśli. Był zdenerwowany i to bardzo.
-Jesteśmy.-odezwał się po chwili, odetchnął głęboko i wysiadł z samochodu, by otworzyć jej drzwi.Potrafił się zachować jak dżentelmen.
Nawet na niego nie spojrzała. Zamierzała właśnie iść, gdy ją zatrzymał.
-Przepraszam za to w mieszkaniu-z wahaniem zerknął na nią.
-Teraz przepraszasz?! Może najpierw myśl a potem coś rób! Wiedziałam, że wszyscy faceci są tacy sami! Idiota-wrzasnęła tak głośno, że aż się musiał cofnąć.
-Mogłaś sama tego uniknąć, ale nie, bo też mnie pocałowałaś!-zripostował jej,zaciskając pięści.-Teraz jesteś taka mądra?
Zrobiła się czerwona. Chyba trafił we właściwe miejsce…
-Jeszcze tego pożałujesz. Zejdź mi z oczu, nie jesteś już potrzebny-syknęła i odwróciła się na pięcie, biegnąc do drzwi przestronnego budynku, w którym miał być jej pokaz mody.
-A jak zamierzasz wrócić?-niemal pogodnie zawołał za nią, wiedząc, że nie ma transportu powrotnego do miasta.
Nie odpowiedziała.
Uśmiechnął się sam do siebie. Znów 1:0 dla niego. Oparł się o samochód i zsunął okulary na nos. Mógł pojechać już do szpitala i pogratulować Andresowi ślicznej zapewne córeczki, ale postanowił zostać. Choćby po to, by zobaczyć wyraz twarzy Alexandry, gdy wyjdzie po pokazie. I po to, by ją znowu podenerwować.
-Tak, Pedro potrafił mnie zirytować jak nikt inny,głównie dlatego, że z reguły miał rację-przyznała ze śmiechem Alexandra, gdy skończyli wyjaśniać przyjaciółkom, co wtedy zaszło. Popatrzyła z uśmiechem na męża, który bawił się z zakłopotaniem serwetką. Kochała go całego, z jego wadami i zaletami, jak się złościł i jak był tak zmieszany jak teraz. Pogładziła go po włosach. Uśmiechnął się, podnosząc na nią orzechowe oczy. Uwielbiała jego kolor oczu, kolor skóry, zawadiacki wyraz twarzy, prosty, wąski nos… Jego całego.
-Niewątpliwie-zaśmiała się Ana.-Dało się to zauważyć.Tylko Pedro ma tak celne riposty!
-A ja wtedy nie mogłam się skupić na pokazie! Cały czas myślałam, że sobie pojechał i mnie zostawił z poczuciem winy, że znowu się niepotrzebnie wydarłam.
-Hahaha czyli jak zwykle wszystko przez Fabregasa?-skomentowała Monica.
-Tak! Masz całkowitą rację-dobiegło ze strony Pedro.
-Rodriguez, zamknij się…
-Rodriguez,gdzie ty jesteś?-Wydarł się mu prosto do ucha Fabregas. Skrzywił się i odsunął od ucha telefon, próbując jednocześnie wymanewrować na parkingu pod szpitalem Sant Pau.-Czekamy na ciebie!
-Zaraz przyjdę, musiałem robić za szofera Alexandrze.-poinformował swego kumpla.-Już zapomniałeś swoich błagań o pomoc?
W duchu pogratulował sobie sprawnego zaparkowania samochodu. Udało mu się za pierwszym razem wcisnąć auto w jedyną, wąską lukę na zatłoczonym placu.
-Wytrzymałeś z nią tyle godzin?-usłyszał szczere zdziwienie w głosie Cesca-I jeszcze się nie pozabijaliście? Wow, szacun, człowieku.
-Nie no, jeszcze żyję. Jak ona, to nie wiem-dodał z przekąsem-zaraz będziemy to się naocznie przekonasz.
Rozłączył się i wziął pakunek z prezentem dla rodzinki Iniestów.
-Idziemy,Alexandra.
Na korytarzu spotkał się z Bartrą, przestraszył się na jego widok. Marc był bardzo blady i miał mocno podkrążone oczy. Mruknął do kolegi jedynie zdawkowe cześć,pożegnał się z wszystkimi i zaraz poszedł,
-Coś się stało?-zapytał cicho najbliżej stojącego Xaviego.
-Isabel jest chora, tyle z niego wyciągnęłam, w ogóle się nie chce odzywać-odpowiedziała mu Camilla.
-Dos Santos w ogóle z nami nie rozmawiał, poszedł tylko do Andresa i zaraz się ulotnił-dodał Xavi.-coś jest na rzeczy-zawyrokował po chwili.
Pedro pokręcił z niedowierzaniem głową. Kątem oka rejestrując powitanie Alexandry z ciemnowłosą Monicą.
-A Valeria jest przepiękna…-dodał jeszcze Xavi z szerokim uśmiechem-Musisz ją zobaczyć!
Camilla uśmiechnęła się wsuwając rękę w dłoń Hernandeza.
-Tak,to ja pójdę tam-niemrawo bąknął Kanaryjczyk. Nie wiedział sam dlaczego poczuł ukłucie w sercu na widok tego drobnego gestu Camilli. Czy to przez przywołane przez Alex wspomnienia Carol? Czy… widmo pechowego pocałunku w mieszkaniu modelki… Ścisnął mocniej w ręce prezent i poszedł do Fabregasów, by im go oddać . Nie on miał to wręczać.
Gdy skierował się do salki, w której była świeżo upieczona mama i mała Valeria,usłyszał stukot szpilek Alexandry, kierującej się tam za nim.
-Śliczna- szepnął, czując dziwny ucisk w gardle. Uśmiechnął się do Any i Andresa-gratuluję!
-Chcesz ją wziąć na ręce?
-Eee,może nie, boję się, że ją upuszczę-Zaczerwienił się.-Ale mogę ją pogłaskać.
Delikatnie pogładził małą po główce.
-Do twarzy ci z dzieckiem-skomentował Iniesta, a stojący obok Cesc zaniósł się śmiechem.
-Yhym…-Kanaryjczyk tylko się zaśmiał, zakłopotany. Do twarzy z dzieckiem było Alexandrze, która właśnie wzięła Valerię na ręce, coś tam mówiąc Anie. Ich spojrzenia nagle się skrzyżowały.
Pedro znowu stchórzył. Uciekł wzrokiem w bok.
I najlepsze było to, że sam nie wiedział dlaczego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz