piątek, 19 października 2012

7. We can't cry the pain away.

Jonathan wrzucił granatową, sportową torbę na tylne siedzenie swojego sportowego Audi. Nie różniło się ono niczym od innych samochodów stojących na parkingu, ponieważ właśnie drużyna FC Barcelony zakończyła swój trening. Jonathan zatrzasnął drzwi i przetarł czoło rękawem. Było bardzo gorąco, jak zwykle pod koniec czerwca nad Barceloną przechodziła fala upałów. Nie dość, że było prawie 40 stopni, to dziś dostali,oprócz zwykłego treningu na mniejszym boisku Ciutat Esportiva, dodatkowy trening na siłowni. Dos Santos był więc nieludzko zmęczony, a pić mu się chciało tak, jakby co najmniej przebywał dobry tydzień czasu na środku Sahary. Okrążył samochód i otworzył drzwi po stronie kierowcy. Zaglądnął do schowka na drzwiach. A niech to. Nie ma butelki wody, która zawsze tu czekała na biednego, spragnionego piłkarza. Ani kropli wody.
Skrzywił się i zsunął okulary na czubek nosa. Trudno, musi wytrzymać te dziesięć minut dojazdu do domu.
Miał właśnie wsiąść do samochodu, gdy zauważył szczupłą sylwetkę Marca Bartry, wyłaniającą się zza klubowych budynków. Zbyt szczupłą sylwetkę, jak na Bartrę.
Zmarszczył nos, przypominając sobie, co z całą pewnością wpłynęło na tak zły wygląd przyjaciela. Przez głowę przeleciało mu jakieś wyraziste wspomnienie. Zabolało.
Pomachał Marc'owi.
-Wsiadaj, podrzucę Cię do domu!
-Okej-w głosie Bartry czuć było zmęczenie i Dos Santos był pewien, że nie było to spowodowane tylko treningiem.-A skąd nagle taka propozycja?-zaśmiał się cicho, sadowiąc się w czarnym audi.
-Musimy przecież nadrobić te kilka lat. Gdybyśmy się nie spotkali na El Viejo, byłoby tego więcej.
-Masz rację. Wpadnij do mnie na obiad, starczy dla nas obu-zaproponował Marc.
-Ale...
-Nie chcę słyszeć odmowy, sam powiedziałeś , że straciliśmy kilka lat przyjaźni!
-...nie byłem u ciebie...sporo czasu-dokończył niepewnie Jonathan, ostro skręcając w boczną ulicę.
Przyspieszył chcąc ukryć zdenerwowanie.
-Wiem o tym-krótko powiedział Bartra.-Mimo to proszę, żebyś przyszedł.
Bez patrzenia na twarz Marca wiedział, że przyjaciel myśli właśnie o wydarzeniach sprzed kilku lat.
Nigdy sobie z tym nie poradzimy, uświadomił sobie. Nigdy. Zawsze w nas będzie tkwić ta jedna drzazga...

Weszli po schodach szarej, wiekowej już kamienicy na trzecie piętro. Otoczył ich od razu miły chłód, którego tak potrzebowali po gorącym i  dusznym powietrzu na polu.  Dos Santos, posłusznie idący za przyjacielem, od razu zauważył, że niewiele się tu zmieniło.  Znał ten budynek na pamięć. Wąskie, wysokie schody z lakierowaną wieki temu na biało poręczą, teraz już nieco obdrapaną, zmatowiałe szybki małych okienek na półpiętrach, z równie wąskimi parapetami, na które ktoś teraz wcisnął mocno czerwone pelargonie w ciemnozielonych doniczkach. Monotonne, drewniane drzwi z tabliczkami informującymi o nazwiskach tych, co za nimi mieszkają. Właściwie te pelargonie i kilka nowych nazwisk był jedynymi zmianami.
W mieszkaniu Marca panował półmrok. Bartra zrzucił z ramienia torbę i zaświecił światło. Ściągnął podniszczone adidasy i spojrzał na przyjaciela.
-Wiesz, gdzie jest łazienka i mój pokój. Rozgość się, ja przyniosę coś do picia.
-Dobra.
Marc zniknął w kuchni, a po chwili dał się słyszeć dźwięk otwieranych szafek i grzechotanie lodu, produkowanego przez kostkarkę wprost do szklanek.
Lemoniada, uśmiechnął się do siebie Dos Santos. Ulubiony napój jego i Marca, idealny na gorące, letnie dni. Marc zawsze serwował chłodną wodę z sokiem cytrynowym i kostkami lodu, gdy przychodził tutaj, by pogadać, pośmiać się, lub oglądnąć mecz. Z czasem utarło się, że lemoniada zawsze jest na stole , gdy się spotykali, czy to u Bartry, czy u Jonathana.
Isabel też ją lubiła, przypomniało się Meksykaninowi.  Na myśl o niej po raz kolejny poczuł ukłucie bólu, tym razem tak mocne, że aż zabrakło mu tchu. Musiał się oprzeć się o ścianę, bo zakręciło mu się w głowie.
-Co się dzieje?-do pokoju wszedł Marc z tacą, na której stały szklanki lemoniady i z niepokojem przyjrzał się przyjacielowi.-Źle się czujesz?
-Nie, nie, wszystko w porządku-niemrawo zapewnił Bartrę i powoli dotarł do łóżka, by z ulgą na nie klapnąć.-Przypomniałem sobie tylko, że Isabel uwielbiała lemoniadę.-przyznał się w końcu.
Marc zerknął na postawioną właśnie na stole tacę.
-Może nie powinienem był jej robić...
-Nie, nie!-zaprotestował Jonathan-zawsze była lemoniada, to będzie i dziś. Prawdę mówiąc, mam na nią nienormalną ochotę i bardzo chce mi się pić-uśmiechnął się i wziął do ręki szklankę
-Skoro tak twierdzisz-z powątpiewaniem zgodził się Bartra.
-Owszem, tak właśnie twierdzę-zaśmiał się Dos Santos i rozejrzał się po pokoju.-Dawno tu nie byłem. Ale lemoniada wciąż smakuje tak samo!
-Ostatni raz byłeś po pogrzebie...-przełknął ślinę.-Byłeś może w jej pokoju?
-Nie. Nie potrafię. Może kiedyś...
-Rozumiem-skinął głową Bartra i zamyślony spojrzał na krajobraz za oknem.-Lubiła siadać na parapecie i po prostu patrzeć. Obserwować... Wtedy... po wizycie w szpitalu...też tak siedziała i siebie, w pokoju. Poszedłem z nią porozmawiać.
-Nigdy mi nie mówiłeś, co dokładnie ci powiedziała.-skonstatował ze zdziwieniem Jonathan.
-Nie umiałem-przyznał Marc.-Ale jeśli chcesz wiedzieć...
-Chcę-poprosił Meksykanin.

Marc wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę pokoju siostry. Wsunął się do niego jak najciszej potrafił. Mimo, że było już nieco ciemno, Isabel nie zapaliła światła. Siedziała na oknie, na swoim ulubionym szerokim parapecie i uparcie patrzyła w okno. Nawet nie drgnęła, gdy wszedł. Po prostu to zignorowała.
Wcale jej się nie dziwił.
Ale czuł, że musi z nią porozmawiać.
-Isabel?
Zero reakcji. Westchnął i podszedł do niej. Położył dziewczynie rękę na ramieniu,
-Jestem tu z tobą, siostrzyczko.
-Mówią, że gdy się rodzi dziecko umiera jakaś osoba. Być może teraz czas na mnie,
-Isabel, nie mów tak!-zacisnął mocno szczęki, że aż zgrzytnęły mu zęby.-To tylko stare, nic nie znaczące przesądy! 
-Marc, to już nie ma znaczenia, czy to przesądy, czy nie. Nic już nie zrobimy. To koniec.
-Przecież jest szansa, tak ten lekarz mówił! Pójdziesz na operację, będzie wszystko dobrze.
-Nie zawsze operacja pomaga...-jego siostra pociągnęła nosem i spuściła głowę. Doskonale wiedział, że próbuje ukryć przed nim łzy.
-Zawsze jest nadzieja Isabel. Zawsze...
Przytulił ją mocno, gładząc jej ciemne włosy. Nowotwór. Rak... Doktor twierdził, że wystarczy tylko wyciąć zajętą część, bo zmiany nie były wielkie. Ale, co potem?
To właśnie martwiło Marca najbardziej.
-Marc, ja tyle jeszcze mam do zrobienia... Euro... Zawsze chciałam pojechać na któryś z meczy kadry. Lato się tak pięknie zapowiada...
-Będzie dobrze, siostrzyczko, uwierz mi. Nie jesteś sama, masz przecież mnie, rodziców, Jonathana. Wszystkich!  A Valeria jest śliczna, powinnaś ją zobaczyć.-uśmiechnął się.
-Odwiedzę Anę w tygodniu.-przytuliła go mocniej.-Marc, nie zostawiaj mnie. Jesteś moim bratem...
Chyba wiedział o co jej chodzi. Już jeden brat ją zostawił... dla kariery.
-Jestem.  A ty zawsze będziesz moją małą siostrzyczką.
Poczuł gorące łzy na swojej twarzy i nawet się już nie zdziwił, że to on sam, Marc Bartra płacze. Ale czy ten płacz potrafi pomóc? Usunąć ból? Chyba nie...

Zapadła dziwna, niewygodna cisza. Dos Santosowi było bardzo głupio spojrzeć teraz w twarz Marc'owi. Niepotrzebnie wyciągał z niego tak ciężkie wspomnienia.
-Przepraszam, Marc-wymamrotał niewyraźnie.
Bartra przejechał dłonią po twarzy i położył mu dłoń na ramieniu.
-Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Takie wyrzucenie z siebie tłamszonych emocji naprawdę pomaga. A ja nie opowiadałem tego nikomu, od lat.
-Wiem, ja też nie...-Meksykanin odchrząknął i zapalił małą lampkę na stoliku Bartry. Siedzieli tu tak długo, że zdążyło się już ściemnić. Zapomnieli o spóźnionym obiedzie. Przyjrzał się z namysłem Katalończykowi.
-Czy to było wtedy, jak przyszliśmy do ciebie z Bojanem i Pedro?
Marc zmarszczył swoje ciemne, wyraziste brwi.
-Tak, jasne. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Pedro upił się z powodu kobiety-parsknął śmiechem.-aż do tamtej chwili!
-Wszyscy mieliśmy jakieś problemy-skwitował ponuro Jonathan-Tyle, że każdy problem był innego kalibru...

Wtoczyli się z niejakim trudem do mieszkania Marca, który otworzył im drzwi z bardzo poważną twarzą. Co więcej, był nie naturalnie blady.
Jonathan ściągał buty, gdy zauważył, że Bojan nie zamknął drzwi.
-Krkić, zamykaj za sobą, ogon masz, czy co?
-Taa, jasne-burknął chłopak, ale posłusznie uczynił to, o co go poproszono.-Rusz się, Jonathan, za mało miejsca tu jest!
-Tak przytyłeś?-zdziwił się Dos Santos, ale skacząc, zdołał wreszcie zdjąć drugiego adidasa i wycofać się do kuchni, by szanowny kolega mógł się rozebrać.
-Macie tu jakieś procenty?-usłyszał jęk Pedro Rodrigueza i niemalże ucieszył się, że nie ma dziś rodziców Bartry w domu. Pojechali do dziadków Marca pod Hospitalet.
-Pedro, schlałeś się już w klubie-przypomniał mu Bojan, który wreszcie się pojawił w pomieszczeniu i otworzył od razu lodówkę, wyciągając cztery zimne piwa.-Masz-rzucił Kanaryjczykowi jedną puszkę.
Dos Santos w milczeniu przyjął swoją, schował ją do kieszeni bluzy i wyszedł z kuchni na ciemny korytarz. Chciał odwiedzić Isabel, zdziwił się , że nie zeszła od razu na dół, jak robiła to zawsze.
-Nie idź tam, dopiero zasnęła.-Ktoś złapał go na schodach za ramię i jednocześnie usłyszał cichy głos Marca.
-Dobra. Powiesz mi w końcu, co powiedział lekarz?
Dzień wcześniej urodziła się mała Valeria Iniesta i Marc, będąc pogratulować koledze ślicznej córeczki, wstąpił również do doktora Orezy popytać o operację. Czego tam się dowiedział, stanowiło dla Jonathana tajemnicę do dzisiaj.
W odpowiedzi usłyszał ciężkie westchnięcie.
-Operacja będzie ciężka, bo wytną jej kawałek wątroby. Potem to idzie do badania. Najlepiej byłoby to zrobić jak najszybciej, wiesz... Isabel jest załamana.
-Dziwisz się jej..-retorycznie zapytał Dos Santos i objął przyjaciela za barki.-Będzie dobrze.
-Chciałbym-mruknął Marc.
Stali wciąż na schodach, gdy w kuchni rozległ się czyjś głos, stuknęło szkło i zapaliło się światło.
-Uważaj jak chodzisz-usłyszeli tym razem Bojana.-Marc, przepraszam z tego idiotę. On jest pijany. Tylko dlatego, że pocałował się z Alex. Ej, gdzie wy jesteście?
-Tutaj.-zrezygnowany Bartra poczuł się w obowiązku wrócić do kolegów i zaciągnął Dos Santosa do kuchni. Na podłodze było rozlane piwo i kawałki szkła-jedyna pozostałość po szklanym kuflu do piwa, jaki wybrał sobie na dzisiaj Pedro. Bojan nachylił się nad tym ze szmatką, ze skruchą patrząc na gospodarza. Sam winowajca siedział za stołem z dziwną miną.
-Przepraszam...-jeszcze raz powtórzył.
-Daj spokój. Są poważniejsze problemy-Marc pomógł mu posprzątać, a potem usiadł na parapecie i spojrzał na sączącego powoli piwo Jonathana. Pedro przysypiał na stole, a Bojan siadł na wolnym krześłe i właśnie podawał mu nowe, nieotwarte jeszcze piwo.
Bartra wziął je do ręki.
-Mam wszystkiego dość. Dlaczego my?! Dlaczego właśnie ona? jakby nie dość było kłopotów na świecie!-Wybuchnął w końcu ze złością.
-Nie wiem.-odpowiedział mu Dos Santos.-Gdybym tylko mógł, zamieniłbym się z nią...
-Co się stało!?-przestraszył się Bojan i badawczo popatrzył na kolegę.
Bartra, zamiast odpowiedzieć, wypił piwo na jeden raz. Złapał się brzegu parapetu, żeby nie spaść.
-Isabel jest poważnie chora i czeka ją operacja-odpowiedział w końcu głuchym głosem.
-Cholera.-Bojan zrozumiał powagę sytuacji.-wiedz, że możesz na ans liczyć jakby coś.
-Wiem-Marc chwiejnym krokiem podszedł do szafki i wyciągnął zapas piwa,od razu otwierają sobie jedno.-Ale już sobie z tym nie radzę. A to dopiero kilka dni. Co będzie za tydzień? Za miesiąc? Rok?
Nikt z obecnych w kuchni nie potrafił mu na to odpowiedzieć.

-Nigdy się tak nie upiłeś. Ani wcześniej, ani później.
-Bo też nigdy nie byłem w takiej beznadziejnej sytuacji. Miałem wrażenie, że mam przed sobą pustkę, a nie przyszłość.
-Dziwne, że każdy w tej kuchni miał wtedy problem. Ale najbardziej zmarnowani rano byliście ty i Pedro.
Bartra lekko się uśmiechnął. Pedro miał wtedy  skomplikowane relacje z obecną żoną, Alexandrą. l Dogryzali sobie na każdym kroku.. Rodriguez przestał sobie  tym w pewnym momencie radzić. Miał tamtego dnia pecha. Pocałował Alex, a potem ona wyciągnęła z zanadrza wspomnienie Carol, które wciąż było świeże i bardzo Kanaryjczyka bolało. Nic dziwnego, że sięgnął po procenty.
-Tak, Pedrito wyszedł na tym bardzo źle-zaśmiał się w końcu.-Bojan go ratował, ale sam się pokłócił z Leą...
-No i byliśmy jeszcze my. Ze sprawą Isabel...
-Za tydzień rocznica-przypomniał sobie nagle Bartra.-Może się zjawić Jorge Lorenzo.
-Poradzimy sobie-Jonathan uśmiechnął się blado.-Dziękuję za twoją przyjaźń, wiesz? To wiele dla mnie znaczy.
-Podziękuj lepiej za to, że się spotkaliśmy wtedy na cmentarzu.
-To dzięki Isabel. Jestem tego pewny.-krótko skwitował Meksykanin.
Uśmiechnęli się do siebie.

________________
Jakiś ponury i drętwy ten rozdział, ale na usprawiedliwienie mam to, że dawno nie pisałam. Wiele dialogów, a mało opisów i mam wrażenie, że mi się zmienił styl O.o
Dedykuję wszystkim, którzy nie zapomnieli :) Trójce, która od razu zareagowała-Zielonej, Savonie i Dolence:) dziękuję wam dziewczynki:**
pozdrawiam, graffiti

PS. Dolenka, nie dziękuj, bo to prawda. I ja również powinnam podziękować:*

9 komentarzy:

  1. Godzina piąta rano, a Dolenka nie śpi...
    Ale za to odczytuje smsa od Graffiti i leci komentować:D
    Widać, jak ci, których kochamy, są ciągle obok nas, prawda? Duch Isabel krąży nad chłopakami, jakby chciał im powiedzieć "Nie zapominajcie o mnie...". Myślę, że na to nie ma szans, żeby zapomnieli. Za bardzo ją kochali, Jonathan i Marc, żeby ją zapomnieć.
    I pijany Pedro hehe, początki jego znajomości z Alex należały, jak widać, do bardzo burzliwych:DDD
    Skoro sama czujesz, że zmienił Ci się styl, to może tak rzeczywiście jest, choć ja osobiście nie zauważyłam. Nadal fajna treść, fabuła, świetnie skonstruowane dialogi. Że jest ich dużo? Ja mam odwrotny problem, robię za dużo opisów, a moje dialogi są bardziej niż ubogie...
    Dziękuję za dedykację i cieszę się jak nienormalna, że z racji takiej pory, jestem pierwsza z komentem:). Dziś wyjeżdżam na weekend, wracam dopiero w niedzielę, więc jakbyś coś potrzebowała, to, bardzo proszę, pisz na komórkę:D
    I jeszcze jedno. Mówiłam, że będę Ci często mówić, że cieszę się z Twojego powrotu? Otóż, bardzo się cieszę:DDD
    Pozdrawiam cieplutko:*

    OdpowiedzUsuń
  2. "-Operacja będzie ciężka, bo wytną jej kawałek wątroby." Po tych słowach nie mogłam przez chwilę czytać... od razu przypomniała mi sie choroba mojej siostry... Ale ona miała więcej szczęścia niż Isabel... Kurcze jak sobie pomyśle, ze teraz mogłabym byc na miejscu Marca a siostre juz tylko wspominać to.. ehhh mam łzy w oczach...
    Wcale nie uważam że rozdział drętwy bo do mnie trafił... Poruszył mnie i moje wspomnienia do głębi... Pamiętam te pół roku wyrwane z życia, i wiem co czuje Bartra... Tylko, że nam się udało, im nie...
    Przepraszam Cie bo powinnam coś bardziej skomentowac ale nie dam rady bo sie porycze zaraz już całkiem...

    Ciesze sie, że wróciłaś (:
    Dousłyszenia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dedykacja, podziękowania... Wszystko pięknie i w ogóle dziękuję... Ale informacji to już nie dostałam :P Możesz pisać na moim blogu? Z góry dziękuję ;)
    Jezu... Pewnie trzy miesiące temu to czytałam, ale już nic nie pamiętam O_o Masakra. No nic, przeczyta się jeszcze raz :P Z wielką przyjemnością :)
    Cieszę się, że moja poprzednia wiadomość została tak miło odebrana :) Powinnam jeszcze dodać "Witamy na blogspocie" :) Jak zakładałam bloga w marcu to wszyscy oblegali onet, a teraz... :P
    Co do rozdziału... Wolę nie komentować treści, bo najpierw przypomniałam sobie ten szósty rozdział i trzy pierwsze, następnie przeczytałam nową części i mam wszystko dokładnie wymieszane :P Ogólnie Twoje opowiadanie wymaga myślenia. Do prostych nie należy, ale to dobrze :) Obiecuję, że przy następnym rozdziale już się ogarnę :)
    Drętwy? Nie... Smutny to tak, ale nie drętwy. Bardzo przyjemnie i szybko się go czytało.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, przepraszam!! :(( Zupełnie nie wiedizałam, gdzie mam Cię informować, teraz już wiem i tosię nie powtórzy:)) pozdrawiam! :))

      Usuń
  4. fajnie fajnie, ale ja też chcę się poskarżyć, że nie dostałam powiadomienia. Dopiero zielona mi dzisiaj przez przypadek napomknęła;p


    Podobnie jak zielona musiałam sobie przypomnieć, o czym było przed 7. rozdziałem :P a potem musiałam iść się uczyć, więc komentarz napiszę dopiero teraz .
    Ciężki temat podjęłaś... Ale albo mi się wydaje, albo poprawiłaś swój styl pisania, no chyba, że już wszystko mocno mi się miesza. W każdym bądź razie czekam na to jak potoczą się dalsze losy Dos Santosa i Bartry.
    Powiadamiaj mnie o nowościach.
    Nat ( 20afellay)

    P.S. Jak masz ochotę to zapraszam na dwa moje aktualne opowiadania www.gunner-love.blogspot.com i www.gorzki-smak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przepraszam, zupełnie zapomniałam z tymi powiadomieniami! :( lecę obczaić twoje blogi i solennie obiecuję informować :) Zmienił mi się styl? Też mam takie wrażenie, ale , że na gorsze... Dziękuję za miłe słowa! :)

      Usuń
  5. U mnie nowość na athletic-corazon, jeśli masz ochotę, to zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem, czy lubisz Bilbao, więc nie namawiam jakoś intensywnie, ale na nowym blogu floris-i-ja.blogspot.com jest trzecia część. Jeśli masz ochotę, to zapraszam, ale nie zmuszam:D Buźka:*

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie nowości na pokaz-mi-jak-wyglada-niebo i na athletic-corazon:D Kiedy coś u Ciebie? Buźka:***

    OdpowiedzUsuń