Cichy, położony na uboczu miasta dom Xaviego Hernandeza był pogrążony w mroku. Mało kto mógł zauważyć, że na tyłach tarasu tli się małe światełko, które wymknęło się szczelnie zasuniętej zasłonie.
-Jorge Lorenzo?
To pytanie otrzeźwiło zamyślonych przyjaciół.
-To już teraz wiem, dlaczego tak często go tu widywałam...-dokończyła nieco speszona Camilla.-często z nim rozmawiałam, ale nigdy mi się nie przyznał, że jest bratem Isabel.
Ciężkie spojrzenie Jonathana Dos Santosa niewiele wyjaśniało. Dopił czekoladę i podrapał się po głowie, próbując ułożyć sobie tok myślenia.
-Spokojnie, Jonathan-oaza spokoju w osobie Andresa Iniesty była bardzo wymagana w tej chwili.-nikt cię tutaj nie pogania.
-Wiem. Ale i tak... to trudne. Bardzo trudne. Jorge był jej bratem. Jego nie muszę wam przedstawiać, bo go doskonale znacie. Fan Barcelony.. Nieraz był na naszych meczach, jeśli nie miał wtedy oczywiście zawodów. Isabel nigdy nie chciała mówić o tym, dlaczego nie przyznawała się do bycia jego siostrą i udawała, że go nie zna. Wszystko wyjaśniło się dużo później, Teraz mi się wydaje, że ona musiała się przełamać.
-Ale jak się tu w ogóle znalazła?-zainteresowała się Lea.
-Ech, faktycznie będzie lepiej, jeśli zacznę od początku-skrzywił się Dos Santos.
Młody zawodnik Barcelony był bardzo z siebie zadowolony. Został powołany do kadry A, zagrał w meczu przeciw Levante, a nawet zaliczył asystę. Do pełni szczęścia w sumie brakowało mu tylko gola, własnego gola, no ale wspaniałomyślnie zadecydował, że to może jeszcze trochę poczekać.
Teraz wracał z centrum miasta, gdzie zorganizowali sobie z kolegami małe opijanie wygranej. Było już późno, więc z żalem pożegnał swego najlepszego przyjaciela, Marca Bartrę i towarzystwo. Musiał wracać do domu, bo mieszkał dość daleko. Sporo za Port Vell.
Co nie znaczy, że do domu i ciepłego łóżka mu się śpieszyło.
Leniwie ruszył wciąż zatłoczoną o tak późnej porze La Ramblą. Tu zawsze się kręciło mnóstwo ludzi.
Przecisnął się między dwiema grupkami turystów, zapewne usiłujących pozwiedzać centrum nocą i uśmiechnął się pod nosem na widok dwóch podpitych obcokrajowców, usiłujących dowieść komuś, że absolutnie nie znajdują się na Rambli, tylko na Gran Avenida. Przecież to zupełnie inny rejon miasta...
Zerknął na zegarek. Wpół do pierwszej. Rozgadane, tętniące życiem centrum ani myślało kłaść się spać.
Po prawej miał mroczne Montjuic, na którego stoku był cmentarz, a na szczycie sześciogwiazdkowy hotel i punkt widokowy. No i stacja kolejki jeżdżącej nad portem. Był na niej kiedyś. Niezły widok.
Przyjrzał się uważnie Kolumbowi, uparcie wskazującego na coś, co tylko on widział nad horyzontem. Zawsze go ten pomnik intrygował.
Zapiął polarkę i ruszył do portu.
Ostatnia część Rambli, czyli nadmorski deptak i molo. Rambla del Mar. Dotarł do niej i z zadowoleniem rozglądnął się po porcie. Uwielbiał tu przesiadywać. Wieczorem było tu pusto, nawet wszechobecne łódki gdzieś odpłynęły. Oparł się rękoma o barierkę. Mógłby tak długo stać. Ale nie. Jak zwykle ktoś mu musiał wszystko zepsuć.
-UWAGA, ZŁODZIEJ!! ŁAPAĆ ZŁODZIEJA!!!
-Que pasa?-zadał sobie pytanie Dos Santos-co jest?!
Zmrużył oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do całkowitej ciemności i dojrzał w końcu źródło zamieszania. Od strony Rambli biegł jakiś mężczyzna, trzymający coś w ręce. Za nim kilku ludzi, ale najwyraźniej nie mogli go dogonić.
Jonathan uznał, że nic się nie stanie, jeśli się włączy w akcję. Akurat mógł przeciąć drogę złodziejaszkowi, gdyż ten się do niego zbliżał, nieświadomy zamiarów młodego Meksykanina.
Cicho przycupnął przy barierce i przygotował się do skoku. Wyczekał na odpowiednią chwilę i zabiegł drogę przeciwnikowi. Tamten w panice go wyminął, ale nie odbiegł za daleko. Kondycja piłkarza na coś się jednak przydaje,nie bez dumy pomyślał Dos Santos.
Złapał go za ciemną kurtkę i spróbował wyszarpnąć ukradzioną rzecz. Nie poszło mu jednak łatwo, praktycznie rozpętała się bójka. W końcu złodziej chyba dał za wygraną, bo bronił się coraz słabiej, za to Jonathan szarpnął mocniej i przewrócił się na deski molo.
Z zadowoleniem stwierdził, że to on trzyma ukradzioną torebkę w ręce.
Z odrętwienia i szoku wydobył go odgłos szybkich kroków zbliżających się do niego. Podniósł się, stwierdzając przy okazji, że ma rozciętą wargę i leci mu krew. Obtarł ją rękawem.
-Nic ci nie jest?-usłyszał czyjś głos.
Podniósł głowę i stanął twarzą w twarz z jakąś dziewczyną.
-Nie, nic, Chyba.-zerknął na torebkę.-czy to twoje?
Dziewczyna spojrzała szybko na jego ręce i rozbłysły jej oczy.
-Tak! to moje. Już myślałam, że przepadła..Dziękuję ci bardzo!-wykrzyknęła, gdy nieśmiało podał jej znalezisko, patrząc gdzieś w bok.
-Nie ma za co.
-Jest za co!-gorąco zaoponowała i niewiele myśląc wspięła się na palce, by za chwilę lekko go pocałować w policzek. Jonathan wtedy się akurat odwrócił i w rezultacie ich wargi się zetknęły.
Chwilę zaszokowani tak stali,patrząc się na siebie, ale w końcu ona się ocknęła
-Przepraszam-zorientowała się, że patrzy na nią z zaskoczeniem-muszę już lecieć!
Nie zdążył zareagować, gdy odbiegła w stronę centrum miasta. Zdziwiony patrzył za nią długo. Dziwił się, że poczuł coś bardzo dziwnego, ale też..miłego, gdy go pocałowała.
Spojrzał raz jeszcze w tamtą stronę, martwiąc się, że raczej już się nie zobaczą nigdy i zawrócił na koniec molo, do centrum handlowego Maremagnum. Tam na parkingu zostawił samochód.
-Hej, tego, że się pocałowaliście, to nigdy nie słyszałam-oburzyła się Ana, a potem parsknęła śmiechem.-no co się tak patrzycie??-powiodła wzrokiem po przyjaciołach-trzeba było za nią biec...
-Taa. łatwo ci mówić, trudniej z wykonaniem-burknął Jonathan.
Popatrzył w okno, a potem na zegarek.
-Pójdę już, jest późno.-oznajmił z wahaniem.-Obiecałem, że opowiem, ale skończę to jutro-dodał widząc miny Lei i Bojana.
Zarzucił kurtkę na siebie i poszedł do drzwi.
-Dziękuję za czekoladę Camilla-zawołał jeszcze-cześć wszystkim!
Wszyscy trochę zaskoczeni patrzyli w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedział ich meksykański przyjaciel.
-On to jeszcze przeżywa, w sumie mu się nie dziwię-powiedział w końcu Xavi.-dajcie mu czas.
-Myślę, że jednak taka spowiedź pomoże mu uporządkować te sprawy..wiecie, wygada się, a to zawsze lepsze niż duszenie emocji w sobie-poparła go Ana-Andres, my też się będziemy zbierać.
-Ale nie ma mowy!-zaprotestowała Camilla.-zostajecie tutaj, dom jest duży, wszyscy się zmieścicie. Dzieciaki są u mamy Xaviego, tak więc macie wszystkie pokoje do dyspozycji, zaraz wam przyniosę pościel. Pedro i Alex, to też się was tyczy!-zmierzyła surowym wzrokiem napastnika i blondynkę.
Z ociąganiem, ale jednak wszyscy przystali na propozycję Camilli. W sumie było to najwygodniejsze wyjście z sytuacji...;P
Nad ranem Pedro Rodriguez wciąż nie mógł zasnąć. Myślał o tym, co przydarzyło się Dos Santosowi. Rozumiał go doskonale. Zaciekawiło go też, że jego początki znajomości z Isabel były podobne do jego historii. Alex również poznał w typowo kryminalnych okolicznościach, choć była to wyłącznie ich wina...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz